Głównym tematem ostatnich tygodni w Polsce jest KPO czyli Krajowy Plan Odbudowy, który został niedawno wstępnie zaakceptowany przez unijnych urzędników. Z tej okazji 2-go czerwca w Polsce pojawiła się przewodnicząca Komisji Europejskiej, Ursula von der Leyen. Rząd PiS odtrąbił wielki sukces przekonując, że pieniądze z KPO są już pewne i ich wypłata to tylko kwestia czasu. Oficjalnym celem KPO jest odbudowa gospodarek państw UE po COVIDzie. W praktyce jest to wrzucenie na rynek gigantycznych pieniędzy (pochodzących z 'dodruku’ oraz kredytów) i wykorzystanie ich na różne, w dużej części idiotyczne sposoby, głównie na szeroko pojętą „ekologię”. Nie wiem dlaczego pierwsze słowo nazwy tego programu to „krajowy”, skoro jest on w maksymalnym stopniu brukselski. Plan tworzony był przed agresją Putina na Ukrainę, dlatego jest już nieaktualny, np. ani słowa w nim o pomocy dla uchodźców. Nadal forsowany jest w UE tzw. „zielony ład” (polegający głównie na zamykaniu kopalń węgla i elektrowni atomowych), na czym korzysta Rosja (jako eksporter surowców) i Niemcy (jako pośrednik w sprzedaży ruskich surowców i producent „ekologicznych” rozwiązań energetycznych i motoryzacyjnych). Długofalowe skutki KPO będą oczywiście odwrotne do zamierzonych, czyli wzrost inflacji, wzrost biurokracji, wzrost korupcji, spadek konkurencyjności europejskich gospodarek, spadek suwerenności krajów pozaniemieckich i gigantyczne odsetki od długu do spłacenia w przyszłości. Na domiar złego, urzędnicy unijni mają możliwość bezkarnego blokowania środków z KPO na własne widzimisię. Nie trzeba chyba dodawać, że z tej możliwości ochoczo korzystają i „przypadkiem” czepiają się akurat tych krajów, z którymi Brukseli nie jest po drodze pod względem politycznym (z Polską i Węgrami na czele).
Saga z KPO zaczęła się już w 2020 roku, gdy władze UE wpadły na „genialny” pomysł, aby zadłużyć wspólnotę jako całość, co jest groźnym precedensem (od tego momentu mocno utrudnione będą wyjścia poszczególnych krajów z UE, wzorem Brexitu, gdyż nie będzie wiadomo, co zrobić ze 'zbiorczym’ długiem po opuszczeniu Unii przed dane państwo- sytuacja mniej więcej taka, jak sądowy podział majątku i zobowiązań przez rozwodzące się małżeństwo). Dług Unijny jest wspólny, ale nie każdy dłużnik ma dostęp do pieniędzy- o ich przyznaniu i wykorzystaniu decyduje unijne „jądro”. W mojej opinii, rząd PiS nie powinien się nigdy godzić na system KPO (zrobiła tak Holandia, która od początku uznała, że nie będzie w tym szwindlu uczestniczyć), bo to od początku pachniało kryminałem. Skoro już PiSiory koniecznie musieli zadłużać Polskę to mogli zrobić to klasycznie, wówczas pieniądze byłyby od razu i można byłoby wydać je na dowolne cele. Zrobiono inaczej i na obecną chwilę mamy zobowiązania dłużne, ale pieniędzy nadal nie ma i nie wiadomo czy będą. Jeżeli kiedyś będziemy je mieli to i tak nici ze swobody. Będzie trzeba je wydać na niemieckie samochody elektryczne oraz tęczowe, ojkofobiczne organizacje pozarządowe, a na koniec i tak dostaniemy gigantyczną karę, bo coś się nie będzie komuś zgadzało w excelu.
Rok 2021 upłynął na układaniu programów i składaniu wniosków przez poszczególne kraje. Wówczas wszyscy myśleli, że warunki dla wszystkich członków UE są te same. Później okazało się, że przypominało to epokę średniowiecza i 'dobrowolne’ dary, które lud wysyłał do władcy w formie daniny i podatku. W średniowieczu wysyłano krowy, wozy ze zbożem, beczki z piwem czy młode dziewki. Dzisiaj kraje wysyłają do Brukseli „zielone zobowiązania”, czyli np. plan zamknięcia 5 kopalń, albo zobowiązanie do odejścia od energetyki, opartej na węglu brunatnym (tak zrobiła Bułgaria, która też nie dostała jeszcze kasy). Polska zobowiązała się m.in. do wprowadzenia specjalnej opłaty za wjazd samochodami spalinowymi do centrów dużych miast (pow. 100tys. mieszkańców) oraz do wprowadzenia opłat za bezpłatne dotąd autostrady i ekspresówki (nowe myto ma dotyczyć 1400 km dróg). Droższa ma być też rejestracja samochodów spalinowych i sam ich zakup. Niby ma to pomóc ekologii, ale np. w Niemczech wszystkie autostrady są bezpłatne i tam nikt z UE nie robi z tego problemu, a ich KPO został zaakceptowany od razu. Swoją drogą, najbardziej ekologicznym napędem samochodowym jest LPG, ale traktowany jest on przez UE na równi z ropą i benzyną. Z drugiej strony, kilka profesjonalnych badań wykazało, że samochody elektryczne (zwłaszcza w kraju opartym na energetyce węglowej) trują bardziej, niż diesle. Pomijam już niefunkcjonalność, awaryjność, zasięg i przede wszystkim kosmiczną cenę (nawet po dotacjach) samochodów elektrycznych. Wkrótce zatem posiadanie samochodu będzie dobrem luksusowym.
Jak można było się spodziewać, przy składaniu pierwszego wniosku w 2021 roku- w Brukseli z hukiem (także dzięki 'pracy’ zabiegających o to posłów 'opozycji totalnej’) odmówiono zaakceptowania KPO, na początek z powodu „braku praworządności”. Oczywiście nikt nie wie, czym konkretnie jest ta mityczna praworządność, nie ma na nią żadnej definicji. Potocznie mówi się, że „niepraworządność” to kadrowe przemieszanie świata polityki z sądownictwem, ale tak jest wszędzie. Np. w Niemczech przewodniczącym Trybunału Konstytucyjnego jest Stephan Harbarth, oficjalny i wieloletni polityk CDU. Jest to bardzo praworządne, ale u nas podobna sytuacja byłaby skrajnie niepraworządna (no chyba, że byłby to polityk PO).
Urzędnicy Unijni (według wielu ekspertów bezprawnie i przez to półoficjalnie) postawili wstępny warunek, uzależniający akceptację polskiego planu KPO od likwidacji Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Retoryka (także w mediach PiSowskich) była taka, że likwidacja Izby to automatyczna wypłata środków. Doszło z tego powodu do spięć w koalicji rządowej, pomiędzy Zbigniewem Ziobro a Mateuszem Morawieckim. Przepychanki trwały kolejny rok i o nich w dalszej części teksu, a tymczasem zapraszam na 3 akapity powiązane z tematem, ale jednak dygresyjne.
„Przepadające” pieniądze
Przeciętny KODziarz, a także lewak jest tak mentalnie oczadzony socjalizmem unijnym, że włos się jeży na głowie. Nie mają oni żadnej świadomości skąd się biorą pieniądze i jak działa gospodarka. Uważają oni, że pieniądze unijne spadają z nieba, ewentualnie są to pieniądze niemieckie, a Niemcy to święty Mikołaj, który za darmo rozdaje kasę wszystkim dookoła (przy czym pomimo rozdawania kasy na lewo i prawo i tak są z niewiadomych przyczyn najbogatsi w Europie). Lewako-KODziarze uważają też, że pieniądze z programów unijnych nie są uniwersalne, tylko pełnią formę voucherów, które są niejako jednorazowe. Jeżeli z jakichś powodów nie zostaną one wydane na określony cel (np. z powodu przekroczenia czasu czy 'łamania praworządności’) to te pieniądze PRZEPADAJĄ. Tak, jak np. bilet na pociąg czy samolot przepada, gdy nie wykorzystamy go w danym dniu, tak samo (według KODziarzy i lewaków) przepadają pieniądze unijne, które stają się bezużyteczne i trzeba je zniszczyć. Oni naprawdę tak myślą! Przykładem na tę ślepą wiarę może być spot Tuska na stadionie z paletami euro, w który mówi on, że „pieniądze czekają”. Prawda jest jednak trochę inna i zna ją każdy z IQ>90. Berlin i Bruksela szukają każdego sposobu, aby stadionowe palety euro trafiły nie do Polski, a do „starej Unii”. PiS, zgadzając się na „mechanizm warunkowości” pięknie się Unii w tym temacie podstawił do bicia. Ogłupionym KODziarzo-lewakom nigdy do głowy nie przyjdzie, że zabranie (niewypłacenie) Polsce pieniędzy to zwyczajne oszustwo finansowe (kradzież i przywłaszczenie) na potężne kwoty. Pieniądze zamiast do Polski zostaną (poza błyskiem fleszy) przeksięgowane i popłyną sobie do innych krajów (a nie „przepadną”, jak wielu lemingów uważa). Prawda stara jak świat mówi, że jeżeli w grę wchodzi gruba kasa to wszystkie chwyty dozwolone, także te chamskie, poniżej pasa. Niestety przeciętny polski 'euroentuzjasta’ żyje w błogiej nieświadomości i uważa, że to samej Unii zależy na wypłacie pieniędzy Polsce, bo Unia nie chce, żeby jej cenne pieniądze przepadły (niestety, 'praworządność’ jest dla niej ważniejsza, niż 'przepadające’ pieniądze). Tragedią Polski jest fakt, że bardzo dużo jej mieszkańców (pożytecznych idiotów) wierzy w dobre intencje Unii i nigdy nie zorientują się jaka jest prawda.
Kamienie Milowe
Najpopularniejszym związkiem frazeologicznym 2022 roku są bez wątpienia „kamienie milowe”. W kontekście KPO do znudzenia wyrażenie to powtarzane jest mediach, odmienione przez wszystkie przypadki. Skąd się wzięły te „kamienie milowe” i czym one są? Wszak media i politycy ciągle o nich mówią, ale nikt nie wie co to naprawdę jest. Przeszukując Google wstecz (np. od roku 2005 do roku 2020) o „kamieniach milowych” nie znajdziemy prawie nic, a nieliczne wyniki są z dziedziny wychowania dzieci i coachingu, z kolei żaden wynik nie jest związany z UE. Wyrażenie więc jest stosunkowo nowe. Dziś „kamienie milowe” to super popularna fraza, która niemalże w 100% powiązana jest z UE i KPO. Skąd taka ewolucja tego wyrażenia i co ono w ogóle oznacza? Już wyjaśniam. Otóż „kamień milowy” to mniej więcej to samo co „mapa drogowa”, czyli wyrażenie, używane w sytuacjach, gdy jakieś wpływowe grupy nie umieją się dogadać w danym temacie, ale społeczeństwo niecierpliwie czeka na jakieś konkrety. Skoro konkretów nie ma, do porozumienia droga daleka, a plebs się niecierpliwi- należy załagodzić sytuację mówiąc, że została stworzona „mapa drogowa” lub „kamienie milowe”. Niewątpliwa „mądrość”, bijąca z tych wyrażeń odsuwa (czasowo) podejrzenia od braku kompromisu. Innymi słowy, terminu używa się do dyplomatycznego łagodzenia napięć wszelakich, w sytuacjach braku porozumienia. Przykładowo, w 2003 roku (pod wpływem zamachu na WTC z 2001 roku) stworzona została „Mapa drogowa” pokoju dla Bliskiego Wschodu z 2003„. Społeczeństwo wówczas było zachwycone i uwierzyło, że w tym regionie zapanuje wkrótce pokój. Minęło jednak niemal 20 lat, na Bliskim Wschodzie nadal niespokojnie, a po „mapie drogowej” pozostały tylko kpiny. W październiku 2008 powstała „Mapa drogowa przyjęcia euro przez Polskę„. Czy dzisiaj walutą w Polsce jest euro? Nie. Po co powstała więc ta „mapa drogowa”? Ano po to, żeby zamknąć usta tym, którzy narzekali, że Polska nic nie robi w sprawie przyjęcia euro. Wyrażenie „mapa drogowa” oczywiście nabrało negatywnych konotacji, co było tylko kwestią czasu, gdyż głównym jego sensem od początku było pozorowanie jakichś nieistniejących działań i robienie dobrej miny do złej gry. Dlatego wielu ludzi (ze mną na czele) obecnie gdy słyszy „mapa drogowa” – uśmiecha się zgorzkniale pod nosem wiedząc, że dobrze opłaceni ludzie coś kombinują i nie umieją podjąć żadnych decyzji. W związku z poprzednim zdaniem- wyrażenie „mapa drogowa” zostało po cichu wygaszone i rzadko już się go używa, bo zwyczajnie źle się ono ludziom kojarzy. Rynek jednak nie lubi próżni, więc nikt nie wie kiedy się to stało, ale wprowadzono jego synonim, czyli „kamień milowy”, który przeżywa obecnie renesans. „Kamień milowy” to dokładnie to samo co „mapa drogowa”, czyli dyplomatyczne przekazanie odbiorcom, że osiągnięto jakiś etap porozumienia (podczas gdy negocjacje leżą i kwiczą, będąc bombą z opóźnionym zapłonem). Jedyna różnica jest taka, że „mapa drogowa” jest jedna, zbiorcza, a „kamieni milowych” może być więcej, są to niejako podpunkty „mapy drogowej”. W przypadku polskiego KPO jest jeszcze gorzej, bo tych „kamieni milowych” jest około 115 (!!!), o czym przeciętny Kowalski dowiedział się już po ich podpisaniu. W miniony czwartek w Warszawie z okazji podpisania „kamieni milowych” pojawiła się przewodnicząca Ursula von der Thun und Hohenstein Leyen, o jej wizycie niżej.
Wiecznie niezadowoleni
Osoba wiecznie niezadowolona (czyli malkontent) raczej nie jest lubiana w towarzystwie, na ogół nie jest też szczęśliwa, więc takich postaw w życiu prywatnym należy się wystrzegać. Inaczej sprawa się ma w polityce i walce o wpływy. Tutaj doktryna „wiecznego niezadowolenia” jest tak skuteczna, że stosują ją wszystkie siły, które zyskały na znaczeniu w ostatnich dekadach. Zasada jest banalna, tyczy się również negocjacji. Nigdy nie należy pokazywać „na zewnątrz”, że jesteś usatysfakcjonowany. Każdą osiągniętą „zdobycz” należy przyjmować nawet nie z pokerową twarzą, ale wręcz z miną kota, srającego na pustyni, mówiąc: „niech już będzie moja strata„. W razie wywalczenia jakiegoś sukcesu należy iść za ciosem i z jeszcze większym niezadowoleniem walczyć o kolejne zdobycze. Przykładowo, „antyrasiści” i ruch BLM w USA im więcej wywalczą przywilejów, tym bardziej są niezadowoleni i tym mocniej prą po kolejne zdobycze. To samo zachowanie praktykują zachodnie feministki, które np. po wywalczeniu legalnej aborcji nie osiadły na laurach, tylko ze zdwojoną siłą (i podwójnie napiętą żyłą na czole) zaczęły domagać się pełnej refundacji kosztów zabiegu, a potem kolejnych pieniędzy i przywilejów. Podobnie zachowują się ruchy LGBT czy muzułmańscy „uchodźcy”. „Wieczne niezadowolenie” po prostu działa i bez tego w dzisiejszej polityce ani rusz. Jak na tę kwestię zaopatruje się rząd PiS? Ano, dokładnie odwrotnie, niż wszyscy poważni gracze. Unia wydymała ich po raz kolejny, podpisano niekorzystne „kamienie milowe”, a oni cieszą się, jak głupi do sera i otrąbiają wielki sukces…
Tragifarsa godna Cyrku Monty Pythona jest taka, że rząd PiS w 2020 i 2021 roku zgodził się na daleko idące ustępstwa wobec UE aby zbliżyć się do pieniędzy z KPO i poprawić „napiętą sytuację”. Jednym z tych ustępstw (za które nic konkretnego nie dostaliśmy w zamian) było uzależnienie wypłaty pieniędzy unijnych (wszelkich) od subiektywnego widzimisię brukselskich urzędników średniego szczebla, którzy nawet nie wiadomo jak zostali wybrani na swoje stanowiska. Nie trzeba było być Nostradamusem, aby przewidzieć jak się skończy ta poddańcza „umowa”. To mniej więcej tak, jakby pracownik poszedł do szefa prosić o podwyżkę. Szef na to: „Pomyślimy o podwyżce w bliżej nieokreślonej przyszłości, ale najpierw musisz podpisać papier, w którym mogę zabrać twoją pensję, gdy uznam to za stosowne„. Na koniec szok i niedowierzanie, że wypłaty nie ma. Albo idzie facet do banku po kredyt, a bank na to: „Podpiszmy więc umowę. Płaci pan raty i odsetki już od dzisiaj, a my damy Panu bardzo atrakcyjne warunki pod warunkiem, że jak będziemy chcieli, to nie dostanie pan nic- oczywiście bezterminowe wstrzymanie wypłaty kwoty kredytu nie zwalnia Pana z płacenia rat„.
Skrajną naiwność oraz brak myślenia długofalowego w rządzie PiS obnażyła ogromna kampania reklamowa „#liczysiępolska”, zainicjowana w maju 2021 roku. Wtenczas PiSowi w ogóle do głowy nie przyszło, że Unia może te pieniądze blokować (chociaż sami chwilę wcześniej zgodzili się na taki 'kij’). Kampania „informowała” o kwocie 770 miliardów złotych „wynegocjowanych dla Polski” (swoją drogą, nie wiem skąd ta kwota, bo dzisiaj, już po uwzględnieniu rekordowej inflacji mówi się o niewiele ponad 200 miliardach). Minął rok, billboardy cichaczem usunięto, a pieniędzy dalej nie ma i nie wiadomo kiedy/czy w ogóle będą (jeżeli będą, to w okrojonej ilości, okraszone zestawem ustępstw, upodleń i oddania kolejnej transzy suwerenności na korzyść UE). PiSowcy nie dość, że wydali pieniądze na mijające się z prawdą billboardy, to jeszcze przy pomocy tej kampanii zrobili z siebie łatwowiernych durniów (odwrotność opisywanej wyżej strategii „wiecznego niezadowolenia”).
Ostatnio zastanawiałem się czy pod względem 'Unijnym’ nie byłoby lepiej, gdyby w Polsce zamiast PiSu rządziła Platforma z przybudówkami? Również oddaliby suwerenność Brukseli (za łapówki i poklepanie po plecach) czyli wyszłoby na to samo co mamy teraz, ale przynajmniej mielibyśmy jako kraj lepszy PR, a pieniądze wypłacane byłyby od razu w pełnej kwocie (a nie wyszarpywane ze zwłoką, jak teraz). Można nawet przypuszczać, że przy rządach PO Niemcy mogłyby doinwestować swych wasali, a nie tak jak teraz- upadlać i „zagłodzić”.
Przejdźmy do ważnego, podstawowego wręcz pytania filozoficzno-taktycznego: Po co Unia Europejska (z brukselsko-berlińskiego punktu widzenia) miałaby wypłacać Polsce pieniądze z KPO, skoro nie musi, a KODziarstwo i politycy opozycji oraz cały blok polityków zachodnich wręcz domagają się, aby nie wypłacać ani eurocenta? Nie widzę żadnego powodu, żeby Unii opłacało się odblokowywać kasę z KPO, za to widzę kilka powodów, aby tego nie robić. Skoro PiSowscy „negocjatorzy” podpisali kwity, że pieniądze można zablokować na każdym możliwym etapie pod byle pretekstem- to trzeba z tego korzystać i wymuszać kolejne ustępstwa w zamian za mgliste obietnice wypłaty środków w nieokreślonej (ale raczej odległej) przyszłości. Cytując klasyka: „Skoro nie widać różnicy, to po co przepłacać?„. Wszak zamiast dać Polsce (jej własne zresztą) pieniądze- lepiej przeksięgować je np. na dofinansowanie niemieckich firm i wtedy wszyscy euroentuzjaści (na czele z polskimi) będą zadowoleni. Ponadto niewypłacenie pieniędzy wzmacnia niemiecką agenturę w Polsce (czyli PO + przybudówki) i jednocześnie osłabia nielubiany w Brukseli PiS, czyli idealnie wpisuje się w politykę wewnętrzną Unii. No i wreszcie niewypłacenie pieniędzy nie wpłynie negatywnie na zmianę wizerunku UE w Polsce, bo społeczeństwo jest mocno spolaryzowane i jak już wyżej pisałem- KODziarstwo wręcz nie chce, żeby Polska dostała te pieniądze. Zresztą poparcie dla UE w Polsce wynosi (wg różnych badań) 75-80%, co jest rekordem w UE, więc nawet, jeżeli niewielka część osób obrazi się na Unię za wydymanie Polski, to i tak Polacy są najbardziej prounijnym społeczeństwem wśród członków tej, w mojej opinii, przestępczej organizacji. Tu znów przypomnę doktrynę „wiecznego niezadowolenia”. Unia widzi, że Polacy ją popierają, więc nie musi się specjalnie starać o ich sympatię. Według mnie, gdyby poparcie dla UE w Polsce było niskie (np. 40%) to Bruksela byłaby dla nas dużo milsza, niż ma to miejsce obecnie.
Dochodzimy do wydarzeń z ostatnich dni. W ostatni piątek maja, po politycznej awanturze, która trwała ponad rok- senat przegłosował jednogłośnie likwidację Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego (tego domagała się Bruksela, aby „odmrozić’ temat” KPO, aczkolwiek absolutnie nie oznacza to wypłaty pieniędzy).
Wydarzenia z 27 maja zasługują na osobny akapicik, bo było to bardzo ciekawe wydarzenie socjotechniczno-medialne. „Kasta”, opozycja, TVNy i uliczne KODziarstwo od początku istnienia Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego domagało się jej likwidacji, przytaczając chwytliwe slogany typu „upadek sądownictwa„. Często odbywały się w tym celu strajki i protesty uliczne, podjudzane przed media i polityków. Nikt nie jest w stanie zliczyć, ile „kurw” i „chujów” rzuciła na tychże protestach słynna „Babcia Kasia”. No i nagle przyszedł ten wielki dzień- 27 maja, gdy Izba (która zresztą od początku miała związane ręce i nigdy na dobre nie zaczęła funkcjonować) została formalnie zlikwidowana. Próżno jednak było szukać oznak radości KODziarzy, a wręcz przeciwnie. Wprawdzie osiągnęli oni sukces polityczny, ale zgodnie z zasadą „wiecznie niezadowolonych” nie okazywali swej radości. Jak jednak być niezadowolonym w ten szczęśliwy dzień? Trzeba było zaaranżować temat zastępczy. Tego samego dnia „przypadkiem” głosowano także za wotum nieufności dla Zbigniewa Ziobry. Opozycja takich wotów przeciwko ministrom PiS zorganizowała po 2015 roku już w sumie kilkadziesiąt i wszystkie przepadły z powodu niekorzystnego układu sił w parlamencie. Nie inaczej było tym razem, ale przynajmniej był powód, aby „przykryć” sukces z likwidacją Izby Dyscyplinarnej i podjudzić KODziarzy artykułami typu: „Ziobro zostaje, reżim ma się dobrze„. Mają oni być napięci jak plandeka na Żuku i mieć wrażenie, że każdy dzień w Polsce to kolejna klęska, więc nie mogą wiedzieć o sukcesach swojej formacji. Ogólnie, 27-go maja portale antyPiSowskie dopadła jakaś magiczna, skoordynowana zmowa milczenia na temat likwidacji Izby. Przescrollowałem główne strony największych antyrządowych portali z 27-go maja (mam nawet zapisane kopie). Tylko Oko.press wspominał o likwidacji Izby, natomiast na pozostałych portalach na średnio ponad 100 różnego typu newsów- nie było ani słowa temat Izby (podczas, gdy teoretycznie powinna być to główna wiadomość w czerwonej ramce, wszak walczyli o to na wszelkie sposoby, także na ulicach). W efekcie przeciętny KODziarz uważa, że Izba dalej istnieje…
Unia (aby nie wyjść na buców i szantażystów) po likwidacji Izby Dyscyplinarnej musiała wykonać wobec PiS jakiś gest PRowski typu „poklepanie po plecach”. W tym celu 2-go czerwca przyjechała do Polski Ursula von der Leyen, aby oficjalnie potwierdzić „podpisanie kamieni milowych”. Jej wizyta była bardzo znamienna. Powiedziała ona mniej więcej (w sposób bardziej dyplomatyczny): „Fajnie, że zlikwidowaliście Izbę, ale bez kolejnych ustępstw i tak nie dostaniecie kasy z KPO. A nawet, jak pójdziecie na kolejne ustępstwa, to zastrzegamy sobie prawo do zatrzymania wypłaty pieniędzy na każdym możliwym etapie, pod dowolnym pretekstem„.
Przepraszam, że po raz kolejny piszę o strategii „wiecznego niezadowolenia„, ale znów jej wpływ jest tu aż nadto widoczny, zresztą obustronnie. Podczas samej wizyty Ursuli von der Leyen po okolicy grasowali wściekli „aktywiści” KOD (np. felietonista GW, „trójząb” Kasprzak), ganiając się z policją (która jak zwykle obchodziła się z nimi, jak z jajkiem) i prezentując „groźne” transparenty mówiące, jakoby nad Wisłą panował ostry reżim totalitarny. Bruksela (zwłaszcza antypolska frakcja Timmermansowo-Verhofstadtowa) również skrajnie niezadowolona (domagają się oni wręcz dymisji Ursuli von der Leyen), podobnie niezadowolona jest polskojęzyczna opozycja totalna. Jedyna zadowolona frakcja to ludzie (nomen omen) oszwabieni przez UE, czyli politycy PiS, z Morawieckim i Kaczyńskim na czele.
W skrócie, Bruksela 2-go czerwca dała nam do zrozumienia, że całości pieniędzy z KPO na pewno nie dostaniemy, możemy jedynie zawalczyć o fragmenty, a ich wypłata będzie wiązała się z kolejnymi upodlającymi ustępstwami. Mimo to UE, PO, TVN i KOD są niezadowoleni, a wydymani (PiS) są… bardzo zadowoleni.
Jak sprawa wygląda w moich oczach? PiS po przejęciu pełni władzy w 2015 roku miał sporo energii i nadziei na reformy (zwłaszcza jeśli chodzi o sądownictwo, bez którego ani rusz). Na początku szli jak walec, ku przerażeniu „kasty”. Entuzjazm trwał mniej więcej do końca rządu Beaty Szydło. Potem (dzięki działaniom UE i mediów antypisowskich) wyhamowano tempo reform i rozpoczęło się kilka lat „status quo”. Jedynie Zbigniew Ziobro dalej próbował działać (czym w 'antypisie’, jako jedyny zyskał sobie miano 'gorszego od Kaczora’), cała reszta rządu dała sobie spokój. W międzyczasie odbyły się wybory parlamentarne, w których PiS osłabił się w sejmie i stracił większość w senacie. Do 2020 roku kraj gospodarczo rozwijał się dobrze, ale najpierw nadszedł COVID, a 2 lata później atak Putina na Ukrainę. Kryzysy te (a także nieumiejętna walka z nimi w postaci rozdawnictwa, 'tarczownictwa’, a na koniec bezinteresownego wchodzenia w tyłek Ukrainie) spowodowały mizerne prognozy gospodarcze i rekordową inflację, co oczywiście przełożyło się na spadek poparcia dla rządu. Obecny okres to rozpaczliwa walka o utrzymanie władzy. Dziś nikt w PiSie już nawet nie myśli o żadnych reformach. Jedyny cel to doczłapanie się do 2023 roku, gdy odbędą się podwójne wybory (parlamentarne oraz samorządowe) i liczenie na to, że ludzie na zagłosują na PiS ze strachu przed powrotem 'opozycji totalnej’. Największym problemem rządu jest obecnie rekordowa inflacja (i tak mocno zaniżona przez czasowe zmniejszenie VAT na żywność i paliwa). Wprawdzie inflacja jest wysoka w całym naszym regionie Europy i rząd zwala winę na Putina, ale to tylko jedna strona medalu. Postępujące „plusownictwo i „tarczownictwo” (wrzucanie pustego pieniądza na rynek) to dolewanie oliwy do ognia, a rząd PiS ani myśli zejść z tej ścieżki. Wręcz przeciwnie, ciągle wprowadzane są nowe programy socjalne, jak 14 emerytura, 'wakacje kredytowe’ czy wielomiliardowy fundusz wsparcia dla kredytobiorców. Wzrosły też wydatki na zbrojenia (zwłaszcza dlatego, że niemałą część sprzętu wojskowego oddaliśmy za darmo Ukrainie i teraz sami nie mamy się czym bronić). Dług publiczny bije rekordy, prognozy PKB są pesymistyczne i zapowiadają recesję, oprocentowanie obligacji jest bardzo wysokie, warszawska giełda jest w zapaści, a wzrost inflacji przyspiesza coraz bardziej i już nawet sami PiSowcy mówią, że to dopiero początek drożyzny. Pomimo cyklicznie rosnących stóp procentowych (co spowodowało wręcz krach na rynku nowo zaciąganych kredytów hipotecznych) mieszkania wcale nie tanieją, a wręcz przeciwnie, co może świadczyć o tym, że polskie nieruchomości wykupywane są (pod wynajem) przez zachodnie fundusze inwestycyjno-emerytalne. Wszystko to prowadzi do gospodarczej katastrofy, która niestety jest tylko kwestą czasu.
Rząd PiS jest obecnie najsłabszy od czasu przejęcia władzy w 2015 roku. Jedyna ich aktualna „wizja” to czasowe przesunięcie nieuniknionej katastrofy gospodarczej kraju na okres po przyszłorocznych podwójnych wyborach, podryfowanie do tych wyborów i liczenie na dobrą kampanię, „a potem się zobaczy”. Coś, jak narkoman czy alkoholik, który wynosi rzeczy z domu do lombardu, aby kupić sobie środek odurzający, który przez krótki czas pozwoli mu na wątpliwej jakości zrelaksowanie się. Możemy więc spodziewać się dalszego kontynuowania polityki „tarczownictwa”, przy jednoczesnym wzroście inflacji, zadłużenia i obciążeń podatkowych. Jedynym plusem jest niskie bezrobocie i rosnące (mniej więcej w tempie inflacji) wynagrodzenia, ale to głównie zasługa niżu demograficznego i starzejącego się społeczeństwa, a także rosnącej koniunktury na eksport, związanej ze słabnącą złotówką.
W tychże beznadziejnych okolicznościach ostatnią rzeczą, jaką PiSowi teraz potrzeba jest konflikt z Brukselą i Berlinem, zwłaszcza że pieniądze z KPO (i wrzucenie ich w gospodarkę) spowodowałyby, że partia rządząca doczołgałaby się jakoś do przyszłorocznych wyborów. Na ulicy Nowogrodzkiej postanowiono więc na pełną uległość wobec Unii (tak wielką, że nawet TVNy i GazWyby przestały już trąbić o Polexicie, czym jeszcze do niedawna regularnie straszono przez ostatnie 7 lat). PiS wysłał do Brukseli sygnał: „Hej, Unio! Zrobimy wszystko, czego chcecie! Stawiajcie nam dowolne warunki utraty suwerenności, a my je z miłą chęcią spełnimy! Po co promujecie nieudacznego Tuska ze złodziejską Platformą, skoro my jesteśmy równie spolegliwi, a nie kradniemy aż tyle i przynajmniej wybory potrafimy wygrać!„. Jedyna nadzieja dla PiSu leży w tym, że Unia może zrozumie, że w gruncie rzeczy jest to najszczersza prawda.
Obecne stosunki UE z politykami PiSu przypominają mi stosunki legendarnego „Konsula” (w tej roli Bruksela) z jego ofiarami. „Konsul” w nieuczciwy sposób, przy pomocy mglistych obietnic wyciągał od swych ofiar dużą ilość małych „przysług” (kamieni milowych). Nagrodą miały być ogromne pieniądze, które nigdy się nie pojawiły. Obawiam się, że z KPO może być podobnie.
Dopiero po podpisaniu „kamieni” milowych i wizycie Ursuli von der Leyen w Warszawie okazało się, co konkretnie podpisano. Wcześniej mowa była tylko o Izbie Dyscyplinarnej, a potem okazało się że jest jakieś 115 „kamieni u nogi”, z których najgłośniejsze są te motoryzacyjne: myto na 1400km autostrad i 'ekspresówek’, płatne wjazdy do centrum miast i wyższe opłaty za samochody nie-elektryczne. Czyli klasyk- jak rządowi brakuje kasy na rozdawnictwo, to najlepiej zedrzeć ją z kierowców (z litości nie wspomnę o styczniowej podwyżce taryf mandatów drogowych, sam już po nowych stawkach wysyłałem ostatnio przelew do Opola za przewinienie typowo 'z dupy’, czyli 200zł za 'brawurowe’ 66km/h po pustej dwupasmówce, na estakadzie na wysokości stacji Bytom Karb w niedzielę wieczorem). Co ciekawe- politycy PiSu przyznali się, że część 'kamieni milowych’ zaproponowali sami (pewnie chodziło o to, żeby mieć kasę z nowych podatków na pokrycie 'tarczownictwa’ i zwalić wprowadzenie tych podatków na Unię).
Na dzień dzisiejszy Polska nie osiągnęła nic w temacie KPO, poza poklepaniem po plecach (zwanym też „zielonym światłem” czy „akceptacją planu”). W mediach obecne są dwie, a nawet trzy narracje na temat KPO. Pierwsza, PiSowska narracja mówi, że wszystko jest już załatwione, kasa jest pewna, a urzędnicy w Brukseli już wypełniają dane do przelewów, ale są oni bardzo dokładni i biurokratyczni, więc pieniądze będą w Polsce dopiero po wakacjach, co jest normalnym tempem. Druga, Brukselska narracja mówi, że dzięki ostatnim ustępstwom zbliżyliśmy się do pieniędzy, ale zastrzeżono, że do pieniędzy jeszcze daleka i wyboista droga, a wypłaty mogą zostać zatrzymane na każdym poziomie z powodu dowolnej błahostki. Narracja trzecia, czyli KODziarsko-babcioKasiowo-Timmermansowa mówi, że ani grosza dla faszystowsko-nazistowskiej, o stokroć gorszej od Putina Polski! Unia nie powinna w ogóle rozmawiać z PiSem, ani nawet utrzymywać z nim żadnych relacji dyplomatycznych, a wizyta pani Ursuli w Warszawie to zdrada, za którą powinna ona zostać zdymisjonowana.
Jedyny zysk PiSu z tych „kamieni milowych” jest taki, że dociekliwi przez jakieś 3 miesiące nie będą im zadawali pytań o pieniądze z KPO, a PiSowcy będą do jesieni mogli udawać, że wszystko jest w porządku. Być może liczą, że za te 3 miesiące ludzie zapomną o KPO, albo coś dużego się wydarzy i 'przykryje’ temat (np. Putin rzuci atomówkę, albo zaczną się kolejne lockdowny COVIDowe). Według wersji PiSu pieniądze z KPO pojawią się we wrześniu, ale to oczywiście marzenie ściętej głowy. Może wpłyną jakieś strzępy, ale główna część środków będzie dalej blokowana. Z tego co zrozumiałem to kasę mogą pod byle pretekstem zablokować (niezależnie od siebie) co najmniej 4 instytucje, czyli Komisja Europejska, Rada Europy, TSUE i Parlament Europejski (który już wczoraj, 9-go czerwca przegłosował rezolucję, wyrażającą krytykę akceptacji polskiego KPO przez Komisję Europejską- KLIK). Czyli 4 ciała mogą 'jednoizbowo’ zablokować kasę z KPO, z czego około 3.25 (RE, PE, TSUE i ćwierć KE) będzie na pewno to robiła. Szanse na wypłatę całości środków Polsce w tej sytuacji są wręcz zerowe, zwłaszcza że nadal w Brukseli różne Biedonie, Ochojskie czy Thuny mocno lobbują za wstrzymaniem środków.
Podsumowując, PiS nic nie ugrał w temacie pieniędzy z KPO, ale przy okazji podpisał 'kamienie milowe’, wycofał się grzecznie z reformy sądownictwa, ukłonił usłużnie przed „kastą” i wpuścił zwykłych Polaków (zwłaszcza posiadaczy samochodów nie-elektrycznych) w maliny. Brawo! Tego nawet nie da się nazwać negocjacjami, to jest jawny sabotaż.
Ja już od dawna nie głosowałem na PiS (wyjątkiem Duda w 2 turze, bo nie chciałem głosować na dupiarza), ale ostatnio przysiągłem sobie, że po ostatnich wyczynach już nigdy nie zagłosuję na nic, co ma cokolwiek wspólnego z PiSem. Jeszcze mają czelność nazywać się „zjednoczona prawica” 🙂 Ani to zjednoczone, ani tym bardziej prawica. To zwykli skłóceni socjaliści, w dodatku wodzeni za nos przez Brukselę. Wydaje mi się, że na jesień PiS zostanie zmieciony z planszy, gdy okaże się, że pieniędzy z KPO nie ma, tona węgla kosztuje 3000 złotych, a benzyna i ropa ponad 10zł/litr. Jedyna ich nadzieja to to, co zawsze czyli beznadziejna i równie co PiS „zjednoczona” opozycja, w której tylko każdy patrzy, aby wydymać drugiego na pieniądze i miejsca na listach wyborczych…
RacimiR, 10.06.2022
Prawdopodobnie w najbliższej przyszłości wielu Polaków (szczególnie emerytów i rencistów) czeka ubóstwo energetyczne m.in z powodu tego KPO. Ceny węgla są tak wysokie bo zamykane są kopalnie, dodatkowo z roku na rok coraz droższe opłaty są za prawa do emisji CO2. Rząd wprowadził program chrust plus co od razu dużo memów powstało bo to nie do pomyślenia żeby w XXI wieku zbierać drewno z lasu do ogrzewania, ale tak dużo ludzi było tym zainteresowanych że lasy państwowe w niektórych miejscach wprowadzili limity; obyśmy nie musieli marznąć w domach, być może gdy będzie mroźna zima to dojdzie do energetycznego lockdownu czyli będą niedobory prądu i ogrzewania co szczególnie ci co mieszkają w blokach będą mieć przerąbane, bo w domach jednorodzinnych chociaż na własny użytek można czymś się ogrzać.
Oprócz wymienionych w artykule utrudnień dla kierowców typu dodatkowa opłata przy rejestracji samochodu spalinowego od 2024 a od 2026 ma być jeszcze podatek. Od 2035 ma być zakaz sprzedaży samochodów spalinowych – aczkolwiek jak będzie się miało spalinowy przed tą datą to będzie można nim użytkować; spowoduje to że będzie jak w komunistycznej Kubie gdzie do dziś jeżdżą stare samochody, po prostu wielu ludzi będzie na upartego naprawiać stare samochody byle tylko nie kupować nowego elektryka (choć mam wrażenie że jak nadal za dużo spalinowych w użytkowaniu to UE zakaże nawet tych kupionych przed 2035).
A ceny benzyny czy diesla to jak w innym komentarzu wspomniałem to koszmar ale pewnie to też część planu żeby zniechęcać ludzi do samochodów spalinowych. Przypomnę tylko że ceny paliw wpływają też na inflacje. Obecnie według danych GUS w maju inflacja wyniosła 13,9%% a pewnie będzie więcej, wkrótce 20%. Duża część tej inflacji to oprócz skutków ekoszaleństwa to też skutki lockdownów i dodruku forsy do tarcz; no ale teraz wymyślili teraz termin ,,putinflacja” tylko że według danych wojna na Ukrainie to niecała 1/3 wpływu na obecną inflację, która zaczęła rosnąć na długo przed wojną. A najlepsze że Rada Polityki Pieniężnej podwyższa stopy procentowe po to by zaraz rząd niwelował te podwyżki wakacjami kredytowymi itp, ktoś powie że szkoda tych którzy zostali zmuszeni do wzięcia kredytu, szczególnie rodzin i to prawda, dlatego stopy powinno się podnosić gdy inflacja wynosiła kilka procent a teraz podwyżki stóp będą bolały gospodarkę. No a któregoś dnia władzę przejmie tzw. opozycja i będzie kolejna wyprzedaż majątku (chyba już ziemi bo przemysłu niewiele zostało), przyjdzie kolejny Balcerowicz pewnie człowiek globalistów dokończając dzieła zniszczenia
Przez Putina na chwilę zapomniałem że najbardziej nienawidzę europejskich spedalonych ścierw ale jak widać przypomniałem sobie z nawiązką.
Rząd spokojnie może drukować pieniądze. Wbija sobie do głowy że sprzęt który dali Ukrainie to w sumie oni za to zapłacili złotówkami które się dodrukuje i tyle w tym temacie 🙂
Maowiecki dziś powiedział że pierwsze czesciowe pieniądze z KPO możemy spodziewać się na przełomie roku 2022/2023 (oczywiście będzie je widział… jak pies kiełbasę).
Na czas realizowania inwestycji KPO finansować to będą Polskie Fundusze Rozwojowe (czyli tzn. ch*j d*pa kamieni kupa… a nie to polski podatnik).
I oczywiście zalil się że Unia jewropejska słucha opozycji która blokuje te pieniądze.
Czyli tak, np. załóżmy że inwestycja jest elektrownia solarna za 1 miliard PLN. Z krajowego polskiego budżetu PFR wykładamy 1 miliard zł. Jako że nie mamy własnych paneli solarnych kupujemy je zgodnie z KPO u Niemca za 980mln zł, a niemiaszek sprowadził te panele z Chin za 8mln a pozostałe 972mln to certyfikaty koncesję pozwolenia analizy środowiskowe eko-kontrole marża za pośrednictwo i spedycja. Elektrownia zbudowana hurrra (a to że w jesień zima wiosna ma sprawność max 17% i właściwie prądu nie produkuje to oj tam oj tam ważne że jest bo to kamień milowy). Jeszcze doszły nieprzewidziane wydatki za przymusowe wywlaszczenie działek na teren dla paneli co kosztowało w sumie 321mln zł.
Spodziewamy się zwrotu kasy z Unii za te elektrownie (w ramach KPO) no ale eurokraci mówią że kasy dla polaczkow nie ma bo… boooo… nadal w Polsce jest niepraworzadnosc, jak ma być praworzadnie skoro Ziobro nadal ministrem jest!!!
Aha i jeszcze pomimo że Unia kasy nie dała to musimy ten 1 miliard PLN i tak spłacić!
Nawet totalny lajkonik z ekonomii widzi że jesteśmy już 2 miliardy w plecy wydojeni, problemy z niedoborem energii są nadal a cała elektrownia po 15 latach idzie na złom bo panele słoneczne degraduja się w tempie 2% rocznie. No ale firma szwaba na panelach zarobiła, a PiS ma sukces bo eko elektrownia jest.
A że najlepiej byłoby nie pakować się w to KPO bo przynajmniej naszych podatków nie utopimy w eko utopie… madry Polak po szkodzie.
Śmieszy mnie też naiwność Maowieckiego odnośnie polskiej fabryki elektryków Izera. Ponoć lada moment ma być budowana w kooperacji z… kimś tam, tyle że niemiecka unia to sabotuje bo przecież musi mieć zbyć na elektryki volks wagęna.
Braun powiedział że Polska to rosyjski niemieckie kondominium, wprawdzie wg. mnie to niemiecko amerykańskie ale faktem jest że Niemcy i USA Polskę traktują jako sprzedajna dziwke – Niemcy posuwaja od przodu USA od tyłu, czasem jest zamiana, czasem jakieś urozmaicenia typu anal dla Ukrainy, ale ciągle są obiecanki na palety ejro lub $, a dziwka cała kasę i tak oddaje rzymianskim alfonsom i cieszy się że ma ochlap kilku $.
od RacimiR: Niestety tak będzie, a najgorsze jest to, że rząd PiS chyba doskonale o tym wie. Postanowili oni jednak przynajmniej do wyborów łasić się do Unii i na użytek wewnętrzny udawać, że stosunki z nimi są w najlepszym porządku.
Nie dziwi mnie że szkopy kochają się z hameryką, wszak ameryka to kraj kundli mieszańców w przeważającej mierze niemiecko-angielskich
Kolejny komentarz z cyklu ciekawostki historyczne.
Czy wiecie że granica polsko-niemiecka na Odrze i Nysie Łużyckiej w obecnym kształcie nie była pewna i że ,,przyjaciel” naszego kraju Helmut Kohl myślał o rewizji granic, a nawet do dzisiaj Niemcy mają wpisane w konstytucji że uznają granicę z 1937 roku – oczywiście nie oskarżam obecnych polityków niemieckich o chęć rewizji granic, ani nawet nieuznawanie podpisanych traktatów – ale że taki precedens może znów zaistnieć w przyszłości, a jak widać byli w RFN tacy politycy.
Należy się też rozprawić z pewnym mitem, Sowieci nie dali nam tych ziem jako rekompensaty za Kresy Wschodnie (a to dlatego że jeśli miałoby być to rekompensata to Sowieci musieliby przyznać że w 1939 dokonali agresji a przecież w tamtejszej propagandzie to było ,,wyzwolenie z ucisku Białorusinów i Ukraińców” a na to pozwolić sobie nie mogli – warto też wspomnieć że początkowo Chruszczow w okolicach 1945 jako ważny polityk KPZR lobbował za tym żeby na wschodzie zabrać Polsce jeszcze więcej ziemi tzn. aby od Chełma pod Rzeszów przyłączyć te tereny do Ukraińskiej SRR jako rzekomo etnicznie ukraińskie [wszakże Chruszczow był Ukraińcem] ale Stalin się nie zgodził, ponieważ chciał w oczach Zachodu pokazać się jako polityk ugodowy, zdolny do kompromisów a nawet w ramach wymiany za Kaliningrad zostawił w Polsce ziemię białostocką, która była w 1939 włączona do Białoruskiej SRR i tym samym Białystok nie podzielił losu Lwowa, Grodna czy Wilna). Wracając jednak do naszej zachodniej granicy, na początku nie był pewny jej kształt, były koncepcje żeby Polska była zarówno bez Kresów jak i bez Ziem Zachodnich zwanych też Odzyskanymi (swoją drogą Polska wtedy byłaby bardzo okrojona, nieco większa niż kiedyś Księstwo Warszawskie), na początku 1945 ukształtowała się koncepcja żeby granica była na Odrze i Nysie ale Nysie Kłodzkiej i w tej wersji Szczecin czy Wrocław byłyby podzielonymi miastami a tym samym nie mielibyśmy dużej części Dolnego Śląska, na początku ten pomysł popierał sam Stalin licząc że w ten sposób przekona Niemców z zachodniej części kraju do rewolucji jednak gdy w połowie 1945 zrozumiał że się to nie uda to zmienił koncepcję na Odrę i Nysę Łużycką (przy czym w okolicach Szczecina granica ta odchyla się od Odry na korzyść Polski dzięki czemu całe to miasta należy do nas), co ciekawe naszym ,,sojusznikom” Brytyjczykom i Amerykanom nie podobał się ten pomysł, pewnie dlatego że był korzystny dla Sowietów jednak znamienne jest to że Anglosasi chcieli żebyśmy byli jeszcze bardziej okrojeni terytorialnie (a przypomnę że II RP liczyła około 389 tysięcy km kwadratowych, a PRL i obecnie III RP 312 tysięcy km kwadratowych więc i tak po przesunięciu granic trochę straciliśmy terytorialnie) jednak upór Stalina zdecydował. Jak już wspomniałem ZSRR nie traktował tych ziem jako wspaniałomyślne zadośćuczynienie za utracone Kresy (tak uważano w Polsce, co podchwycili też u nas komuniści z PPR a później PZPR, co wykorzystywali propagandowo m.in w czerwcu 1946 w tzw. referendum ludowym jednym z pytań było czy się jest za utrwaleniem granicy zachodniej (no i to było najmniej kontrowersyjne pytanie, szans na Kresy nie było no to chociaż trochę się odbijemy na granicy zachodniej bo ciężko sobie wyobrazić Polskę i bez Kresów i bez nowych ziem); Stalin zdecydował się na to bo ta granica opłacała się Sowietom, po pierwsze w Niemczech uważano okupację radziecką na wschodzie kraju i późniejsze NRD za tymczasową, liczono że prędzej czy później Niemcy będą zjednoczone i to pod sztandarem zachodniej części kraju zatem gdyby tak się stało to np. zjednoczone Niemcy wbijałyby się klinem między komunistyczną Polskę i Czechosłowację natomiast granica na Odrze i Nysie Łużyckiej na zasadzie im dalej na zachód tym lepiej odsuwała ten problem i ewentualnie tworzyła pewność że komunistyczna Polska i Czechosłowacja będą stabilnymi przyczółkami Sowietów. Po drugie ta granica zgodnie z zasadą dziel i rządź mogłaby być sporna między Polską a krajem/ krajami niemieckimi i zgodnie z tym Sowieci mogli swobodnie szantażować władze PRL że jeśli nie będą posłuszne to zmieni się granicę na korzyść już NRD, w związku z czym uznali że bezpiecznie trzymać się ZSRR jako gwaranta nienaruszalności tej granicy.
A jak w Niemczech reagowano na to ? O ile z NRD problemu nie było i już w 1950 został podpisany układ zgorzelecki w którym władze NRD uznały granicę to z RFN już sytuacja była dość niejasna. W RFN aż do lat’ 90 silne były tzw. związki wypędzonych, szczególnie duże wpływy miały w koalicji CDU/CSU i np. kanclerz Konrad Adenauer kluczył w tej sprawie mówiąc że NRD nie reprezentują Niemiec a zatem umowa nie jest ważna, co prawda nie podważył granicy ale mimo to mogło to wywołać niepokój, niekoniecznie Adenauer miał takie podejście ale walczył o głosy wysiedlonych, sytuacja zmieniła się gdy w 1969 do władzy doszedł kanclerz Willy Brandt z SPD a już rok później doszło do układu PRL-RFN gdzie również i oni uznali granicę za co Brandt został skrytykowany u siebie. W latach ’80 do władzy doszedł kanclerz Helmut Kohl z CDU, gdy było coraz bardziej prawdopodobne było zjednoczenie Niemiec zaczął kluczyć i tu możliwe że nie tylko ze względów wyborczych, między majem a wrześniem 1990 odbyły się cztery spotkania w ramach konferencji 2+4 gdzie dyskutowano o warunkach zjednoczenia Niemiec, w czasie tej konferencji Kohl prawdopodobnie postulował rewizję granic na niekorzyść Polski lecz Francja i Wielka Brytania miały zgłosić sprzeciw i twardo powiedziały że zgodzą się na zjednoczenie Niemiec tylko wtedy gdy granice zewnętrzne Niemiec będą nienaruszone (Francja zrobiła to dlatego że bała się o ewentualną kwestię Alzacji i Lotaryngii natomiast Brytyjczycy zgodnie z wielowiekową doktryną nie chciały aby jakieś państwo w Europie kontynentalnej było na tyle silne żeby dominowało czyt. zagrażało interesom brytyjskim i woleli równowagę sił w Europie). Ostatecznie Niemcy się zjednoczyły i w 1990 został podpisany traktat w którym już zjednoczone Niemcy uznają przebieg obecnej granicy, tym niemniej pan Helmut Kohl nie był takim przyjacielem Polski jak go pokazują. Obecnie ewentualna rewizja granic to mrzonki marginalnych środowisk, podobnie jak są w Polsce marginalne środowiska które chcą rewizji naszej wschodniej granicy. Natomiast idee rewizjonistyczne są złe, widzimy na Ukrainie do czego może to prowadzić i np. uważam że powinniśmy dbać o polskie miejsca pamięci na Kresach, o polską mniejszość ale głupotą jest chęć odebrania tych ziem, zwłaszcza na drodze zbrojnej; granice po II wojnie światowej jak się ukształtowały takie już są i nie ma sensu tego zmieniać, komuś się może podobać, komuś może się nie podobać ale mówi się trudno.
Ziemie Zachodnie tj. Dolny Śląsk, Ziemia Lubuska czy Pomorze Zachodnie były mniej więcej polskie w okresie wczesnych Piastów, jednak rozbicie dzielnicowe spowodowało że Lubuskie i Pomorze Zachodnie dostawały się pod wpływ Marchii Brandenburskiej, Dolny Śląsk z kolei nie wszedł do Polski po zjednoczeniu kraju przez Łokietka a potem Czesi (którzy sami byli częścią niemieckiego Świętego Cesarstwa Rzymskiego) go przejęli co zaakceptował Kazimierz Wielki, z kolei później Czesi wpadli w łapy austriackich Habsburgów a w XVIII wieku Dolny Śląsk od Austrii przejęły Prusy, natomiast Mazury w większości nawet nie były w większości historii związane z Polską wcześniej (o ich historii napisałem gdy omawiałem sprawę Kaliningradu) jedynie w latach 1466-1657 (czyli raptem niecałe 200 lat) były lennem Polski ale nie bezpośrednią częścią kraju i dopiero po 1945 byli tak naprawdę ta południowa część Prus z nami związana (bo północna została do Rosyjskiej FSRR włączona). Z kolei Lwów był Polski od XIV wieku dzięki Kazimierzowi Wielkiemu, później po pokonaniu Krzyżaków związane z nami Wielkie Księstwo Litewskie podbiło tereny aż do całej Ukrainy a w 1569 już tworzymy z nimi jedno państwo, oczywiście obecne tereny Kresów na Białorusi były częścią WKL to jednak w ramach jednego państwa było to bez znaczenia (Ukraina po unii lubelskiej w 1569 została włączona do Korony Królestwa Polskiego) więc tereny utraconych Kresów są dłużej z nami związane
A czy obecne granice są lepsze niż granice II RP ? Niech każdy sam oceni, mi ciężko ocenić. Na pewno wśród wielu jest sentyment do Kresów, że dłużej były związane z Polską niż Ziemie Zachodnie. Kontrargumenty mówią że dzięki obecnej granicy i wysiedleniu Niemców Polska dzięki temu stała się krajem jednonarodowym i że jest to jedyny pozytywny skutek dla nas sytuacji powojennej. Ale niech każdy uzna swoją wersję za stosowną.
Granice w Europie po II wojnie zostawmy w spokoju a przynajmniej naszej kochanej Polski niech już pozostaną takie jak są po kres dziejów, obecnie one pokrywają się mniej więcej z zasięgiem polski (a właściwie zbiorem plemion) tworzących państwo Mieszka I. Ziemię wschodnie słusznie należą się litwinom Białorusinom i Ukraińcom wszak te ludy zajmowały je przez większość ostatniego 1000 lecia. Zaludnianie Polakami umyslala sobie endecja z Piłsudski na czele po zwycięstwie nad bolszewikami, a potem w czasie wojny wiadomo co większość ukrainska jakie pogromcy nam robiła. Zresztą nawet jakby Stalin przyznał by nam ziemię wschodnie to po upadku żelaznej kurtyny nasza polska rozpadła by się jak Jugosławia w latach 90tych.
Narracja odnośnie KPO i kamieni milowych znowu (po raz kolejny) zmienia się. Niejaki Walduś Buda sliczniusi ministerek rozwoju i technologii stwierdził że Bruksela ich nam nie narzucala tylko ministrowie PiS z danego resortu je zaproponowali i zaakceptowali oczywiście wg. dyrektyw Unii które i tak wprowadzić musielibysmy. Np. auta elektryki i rzeczy z tym związane to pomysł ministerstwa klimatu. Co ciekawe Buda twierdzi że posłowie PiS a także Solidarnej Polski wiedzieli o tym.
Sobie myślę hmmmm pogubiłem się, a w polityce staram się być na bieżąco, to co dopiero szary czlowieczek jak ma z tym nadążyć?
Czy posłowie Jaki, Ziobro, Suski są tak zajęci (lub leniwi) że nie zapoznali się z 200 stronami nowych ustaw dla KPO, czy nie wiedzieli za czym głosują w sejmie i dopiero teraz takie zdziwienie?
Ta nowa narracja chyba ma posłużyć jeszcze większemu podlizaniu się eurolewactwu, jeszcze większej sluzalczosci Unii, mniemam że w tej kwestii zaczyna się wyścig PiS z PO.
Jeśli okaże się że to prawda tzn. że ustawy kamienie milowe to rzeczywiście pomysł PiS to najbliższe wybory nie tylko PiS nie wygra ale przerzna jak PO swoje w 2015.
A teraz może moje spostrzeżenia o elektrycznych autach. W mieście gdzie pokonuje się małe dystanse i głównie stoi w korku to w celu redukcji spalin pomysł nawet ok, jednakże prowincja gdzie pokonuje się setki km to pomysł niespecjalnie dobry. Absolutnie fatalne rozwiązane dla aut ciężarowych, tirów.
Punkty ładowania do 2035 przybędą (będą na stacjach benzynowych). Ale w elektryfikacji największym wyzwaniem w Polsce jest… ENERGIA czyli jej brak.
Jeśli prąd ma być głównie z elektrowni węglowych to dwutlenek węgla i tak będzie emitowany (dla mnie zresztą ta naukowa narracja o zbyt dużym co2 to ściema totalna gdyż rośliny do wzrostu co2 potrzebują i go zmniejszają, po prostu nie wycinajmy Amazonii czy buszu w afryce). Eko energia z wiatru tym bardziej ze słońca nie wystarczy więc muszą powstać elektrownie atomowe, co najmniej kilkanaście a one są w planach. Elektryfikacja może się nie udać że względu na przeciążenia sieci i ogólne braki prądu. Jakoś nikt z rządzących nawet się nie zajaknie by to powiedzieć, bardzo niewygodna prawda.
Kolejna sprawa o elektrykach to ich produkcją i krótki cykl życia, max 10 lat – dokładnie tak samo jak pralka zmywarka czy telewizor. W zasadzie brak ich serwisowania (za wyjątkiem zmiany opon) spowoduje bezrobocie i bankructwo wielu zakładów mechanicznych. Cenowo wymiana baterii będzie wogole nieopłacalna. Dla porównania auto spalinowe może służyć nawet 25 lat. Jest to na korzyść koncernów motoryzacyjnych (ciągły zbyt i kosmiczne zyski), ale niekorzystne dla klientów.
Cenaujeta całościowo! Tutaj rzeczywiście zwala z nóg dla typowego Polaka (i wogole dowolnego obywatela biedniejszej Europy wschodniej) no ale dla bogatego niemca czy Hiszpana Francuza to tylko trochę większy wydatek będzie, w erze pre covid elektryk kosztował dwukrotnie aniżeli odpowiadające mu auto spalinowe.
I tutaj odnośnie ceny elektryka, jej prognozy przez wszelkiej maści ekonomistów i innych influencerow ekspertów youtuberow najbardziej rozpierdalajaca teza które się ziscila i wg. mnie zasługuje na ekonomicznego Nobla, otoz: w ciągu najbliższych lat cena elektryka i auta spalinowego wyrówna się. I nastąpiło to szybciej bo w 2 lata ale to nie elektryk stanial tylko spalinowy dwukrotnie zdrozal (braki części z Chin, lichwiarskie marze firm samochodowych). Uwzględniając cenę i krótki żywot elektryka typowy Europejczyk został na autach wyruchany poczwornie!
Oczywiscie nie mam absolutnie nic przeciwko że ktoś kupuje elektryka czterokrotnie przeplaconego (jego sprawa na co kasę wydaje), a ktoś inny spaliniaka.
Przeciwny jestem odgornemu europejskiemu przymusowi do elektryków, a to powinien uregulować tylko rynek poprzez popyt na dany rodzaj aut.
Przejście na nową technologię powinno się odbyć np. analogicznie jak na kolei przy przejściu parowozow na ekonomiczniejsze i szybsze lokomotywy spalinowe a później elektryczne. Przecież jeszcze w latach 80tych w Polsce były parowozy (np. do habowki) a w USA parowozy ciagnely składy towarowe.
Wogole w biznesie wszelaka alternatywa i różnorodność asortymentu jest zawsze na plus i porządana (czyli diesel benzyna LPG wodór prąd) bo klient zyskuje niższa cenę za dane dobro, a monopole (prąd wodór) są biznesowo dla klienta złe.
Mam tylko nadzieję że za kilka lat Chiny zaleja Europe tanimi elektrykami że VW skończy nogami do przodu.
Aha i wisienka na torcie – superauta luksusowe spalinowe do 10000 sztuk będą po 2035 nadal w sprzedaży – Bogacz to zawsze biednego wydyma :/
od RacimiR: Wydaje mi się, że z tymi kamieniami milowymi PiSowcy chcieli się najzwyczajniej w świecie przypodobać UE, co oczywiście nic im nie da przy odblokowaniu kasy z KPO (a raczej jego braku).
Co do elektryków to są to po pierwsze auta mało funkcjonalne i awaryjne (w Katowicach niedawno była głośna sprawa, gdy Tesla się rozładowała na środku skrzyżowania i nawet nie dało się jej przepchnąć na bok- trzeba było załatwiać lawetę i to też nie pierwszą lepszą, a specjalistyczną do elektryków). Żenującym standardem jest ładowanie elektryka w terenie przy pomocy agregatu na ropę. Po drugie są niesamowicie drogie w produkcji i utrzymaniu (co jest tuszowane przez unijny system dopłat i kar dla spaliniaków oraz akcyz na paliwa, ale natury nie oszukasz) i po trzecie wcale nie są one ekologiczne (wprawdzie nie emitują spalin 'na mieście’, ale sama produkcja i potem recykling baterii to rzecz ultratoksyczna dla środowiska). Ostatnio Norwegia zrobiła badania szkodliwości elektryków, wyniki były druzgocące i od tej pory Norwedzy przestali promować te auta, no ale oni nie są w UE…
Słyszałem ciekawą historię od kolegi mechanika, który opowiadał, że jakiś jego znajomy kupił dla żony 2 letniego elektryka Renault z Francji. Po jakimś czasie coś tam zaczęło się psuć więc pojechał grzecznie do ASO. Tam usłyszał, że wprawdzie auto jest 'prawilne’ i zarejestrowane w Polsce, ale zgodnie z prawem UE bateria nie należy do właściciela, lecz jest dzierżawiona i ma homologację tylko na Francję, więc zmuszeni są wymontować mu baterię i wypchnąć auto na parking. Tak więc nie dość, że mu nie naprawili samochodu, to jeszcze mu wymontowali baterię i za cała „usługę” musiał słono zapłacić.
Taka sytuacja z życia wzięta 🙂
Małe dzieci uwielbiają się bawić samochodzikami na baterie. Z czasem się z tego wyrasta, ale ponieważ syndrom Piotrusia Pana w społeczeństwie jest coraz mocniejszy, to i auta elektryczne dla dorosłych się pojawiają.
Auta elektryczne to takie Segway’e 20 lat później.
Jedno i drugie jest na baterie, na jedno i drugie była pompowana moda. Z tą różnicą, że w promowanie aut elektrycznych mocno zaangażowały się rządy, poza tym chyba rynek dojrzał przez te 20 lat (a raczej, społeczeństwo stało się bardziej niedojrzałe).
Coś dziwnego dzieje się w Niemczech odnośnie starego wirusa świrusa. Jak popatrzycie na statystyki to pomimo sezonu letniego liczba świrusa po spadkach z przełomu kwietnia i maja teraz od początku czerwca zaczęła rosnąć powoli zbliżając się już do 100 tysięcy dziennie, władze landowe zaczęły namawiać obywateli żeby nosili maski w zatłoczonych miejscach (na razie dobrowolne), nazwano to ,,letnią falą”. Przypomnę że prawie całe społeczeństwo niemieckie przyjęło eliksir. Dla porównania Polska ma teraz 200 – 300 zakażeń a w TV nikogo nie obchodzi świrus, liczba zapreparatowionych to niecałe 60% aczkolwiek Ukraińcy w ogromnej większości są niewyszczepieni więc ta liczba procentowa się nawet zmniejszyła.
Pogoda w obu krajach podobna jest, więc u naszego zachodniego sąsiada świrus przestał zachowywać się sezonowo. Aczkolwiek mam obawy że jak tylko ucichną walki na Ukrainie to świrus covidus może zrobić wielki powrót, no chyba że będzie coś oryginalniejszego, jakaś nowa zaraza (małpia ospa chyba nie bo bardzo powoli się rozprzestrzenia, nikt na nią jeszcze nie umarł).
od RacimiR: Podejrzewam, że gdyby w Polsce ludzie zaczęli się nagle testować, to też by wyszło podobnie. U nas jednak nie robi się tego ani nie mówi się o wirusie, właśnie z powodu Ukraińców.
A w Niemczech właśnie mówi się o tym, żeby zwalić na Ukraińców.
Najnowsza aktualizacja wirusa, Omikron, jest prawie bezobjawowa (ale niemieckie testy ją wykrywają) i mniej groźna od grypy, dlatego można nie robić już lockdownów. Jednocześnie, jest bardziej zaraźliwa (bo działa na górne drogi oddechowe), dlatego wypiera z obiegu starsze wersje.
I w ten sposób natura rozwiązała problem pandemii, ku niezadowoleniu koncernów farmaceutycznych, które zostały z niesprzedanymi szczepionkami.
A dziś czytam na portalu abczdrowie.pl (należy do Wirtualnej) że jest pomimo lata ogromny wzrost zakażeń świrusem w zachodniej Europie; w wyszczepionej Europie Zachodniej, podobno kolejne podwaria(n)ty omikronusa.
Mi się wydaje że lockdownów to już raczej nie będą wprowadzać, obostrzeń dla niezaszczepionych raczej też nie (zresztą w tamtych krajach prawie nie ma niezaszczepionych) ale np. maseczki w sklepach to mogą wrócić. Także w Polsce może to się stać na jesieni (tylko u nas wirus już zachowuje się sezonowo, teraz lekarze nie testują bo nie mają już dodatków covidowych), choć to zależy jak duża wojna w tym czasie będzie na Ukrainie.
od RacimiR: Raczej nie będzie już takich lockdownów. Co najwyżej maseczki, ale też wątpię. Ja i tak nosiłem je na brodzie, dopiero gdy ktoś (bardzo rzadko) mi zwracał uwagę to zakładałem na chwilę na usta (pod nos).
Mam nadzieję, że Konfederacja będzie miała dobry wynik w wyborach 2023. Jeżeli teraz się nie uda to chyba już nigdy. Jeśli PiS i tym razem wygra, mimo kryzysu, dzięki rozdawnictwu – to ja już chyba stracę całkowicie nadzieję na jakiekolwiek zmiany i rozsądek Polaków.
od RacimiR: Też mam taką nadzieję. Najlepiej, gdyby wysłali na emeryturę Korwina i to jak najszybciej, bo on w obecnej „formie” jest obciążeniem.
Zawsze był.
Niemcy ogłosili że z powodu kryzysu energetycznego wracają do węgla (pomimo że w tamtejszej koalicji są Zieloni, zresztą zaakceptowali to). W ślad za Niemcami poszła Holandia. Już się chyba nie boją globalnego ocipienia. Jak trwoga to do…..węgla, jakby zimą ludzie zaczęli zamarzać to byłoby ryzyko buntu na ulicach.
Ciekawe tylko czy dalej będą wymuszać na krajach Europy Środkowej odejście od węgla, bo inaczej będzie jeszcze tak że tylko Europa Środkowa będzie marznąć a Zachodnia kopcić na potęgę. A że Niemcy chcą dobrać się do naszego węgla to pewnie dalej polski węgiel będzie ,,nieekologiczny”.
od RacimiR: Z węglem to oni nie bardzo, prędzej przeproszą się z atomem. W Niemczech zostały jeszcze 3 'atomówki’ które miały być zamknięte do końca roku, ale jest już prawie pewne, że jednak zostaną. Co śmieszniejsze, sami pracownicy tych atomówek chcą zamknięcia, bo dostaliby na koniec gigantyczne odprawy.
To że nasz Polski węgiel jest nieekologiczny to fakt,
ale jeszcze gorsze jest to o zgrozo że jest niepraworzadny!
Dopóki węgiel nie spełni unijnych kamieni milowych odnośnie praworzadnosci
stanowczo zabronione jest wydobywanie go przez polskich górników!
Natomiast co do atomu (pomimo że na razie polski rząd ma jedynie zarys planu działania)
komisja Europejska ma bardzo poważne i uzasadnione przypuszczenia że droga
ta prowadzi do… niepraworzadnosci. W tej sprawie zaplanowano w parlamencie europejskim
serię 128 debat o niepraworzadnosci polskiego atomu w jego zarysie planu działania.
Głównym wnioskodawca jest róża thun und wolksturm, biedron, Sylwia siurek rozpurek,
a wnioskodawcami posiłkówymi są miler i Buzek 'więcej spierdolic się nie dalo’.
Nadmieniam że w zakresie nowoczesnej elektro energetyki unia mocno rekomenduje Polsce niemieckie panele solarne (made in china) oraz morskie farmy wiatrowe. Danke.
od RacimiR: Wydobywać własny węgiel możemy (choć to nie w smak Rosji), ale nie powinniśmy go już spalać. Jeżeli będziemy go wydobywać i sprzedawać do Niemiec to będzie praworządne, ale jak go sami spalimy to już nie.
Polski atom w mojej smutnej opinii nigdy nie powstanie. Już wcześniej był blokowany, a teraz, gdy Niemcy zamykają swoje to już w ogóle.
W menilli kilka dni temu było głośne wydarzenie, podczas próby forsowania granicy hiszpańskiej metoda na 'kilkutysieczny tłum w jednym momencie’ czy też na rympal oraz bliżej nieokreślonych działań blokujących hiszpańskiej policji wskutek stratowania oraz zsuniecia się że zbocza zginęło około 45 opalonych umiesnionych męskich fluid gender matek z dziećmi. Zdjęcia tego nieszczęścia były medialne w jeden dzień i… nagle cisza.
Przynajmniej w Polsce nikt o tym już nie pisał (zresztą mamy nosniejsze tematy typu PiS PO, inflacja wojna Ukraina itp.). Ochojska Streczewski milczą.
A teraz popatrzcie co się działo jak Łukaszenka naslal Polsce nachodzcow na granicę. Pijaczek Streczewski, ochojska jak nas ponizali w PE, typu łamanie praw człowieka, niepraworzadosc, uchodźcy kilka dni rzeka plyneli na mrozie… ech.
A teraz liczba debat w PE zero, zupełnie jak śmierć 45 osób w Hiszpanii bylo praworzadne, i łamania praw człowieka nie było (tak samo kilka lat wcześniej jak w Katalonii hiszpańska policja palowala demonstrantów, to Tusk stwierdził że to wewnętrzna sprawa Hiszpanii).
A teraz wyobraźcie sobie w Polsce ginie 45 osób podczas próby forsowania zelaznego płotu od Białorusi… to unia nas prawie wywala a PiS pada na twarz przed Euro kratami potulnie przepraszaj ac za tą tragedię większą nawet niż wojna na Ukrainie i zbrodnie kacapow.
od RacimiR: Niestety jesteśmy krajem drugiej kategorii. Wczoraj pani Jourova powiedziała, że Polska dalej nie spełnia (pomimo wymuszonych przez UE zmian w Sądzie Najwyższym) wymagań dot. 'praworządności’ i dlatego dalej kasa z KPO będzie blokowana.
Kaczyński wreszcie się kapnal że tych miliardów ejro z Unii już nie będzie (lepiej późno niż wcale). Wreszcie zdał sobie sprawę że ucziwoscia i zasadami fair play z Unią nic nie ugra, a jedynie szantazem i poprzez różnorakie Veto i blokady. Jak pisałem wcześniej idealnie by zrobił gdyby te 35mld kredytu wziąć od Chin (właściwie to nie brać bo nie jestem zwolennikiem zadłużenia się, ale przynajmniej Unię szantazowac że robimy biznes z Chinami aniżeli z Unią) , i ogólnie zaciesnic z Chinami współpracę handlowa zwłaszcza że teraz to już potęga nr1 gospodarcza świata a w przyszłości nr1 wojskowa.
Ciekawe jak dla elektoratu PiS sprawa KPO zostanie teraz przedstawiona, zwłaszcza ze czeka nas jeszcze większą inflacja i drozyzna, recesja, a do najbliższych wyborów PiS nawet na oparach już nie dociagnie.
Medialne ostatnio jest twierdzenie Jana Rokity z PO że Unia bardziej sankcjami oblozyla Polskę niż Rosję co jest groteskowe.
od RacimiR: Najgorsze jest to, że PiS podpisał papiery że jak Polska nie dostanie pieniędzy z KPO to i tak będziemy musieli to spłacać, z litości nie wspomnę o tych 'kamieniach milowych’ z których wiele niepotrzebnie zrealizowano, zarzynając polską gospodarkę.
Wygranym na pewno jest Ziobro.
KPO ver. 2.0 właśnie debatuje ekpresowo się w sejmie. Nie wiedzieć czemu a jednak PiS nadal liczy na kasę KPO z Unii. A może jednak będzie kasa z KPO ale nie dla PiS?
Posłowie PiS przeglosowali zmiany o izbie dyscyplinarnej, sedziach, sądach i chuj wie co jeszcze ponoć niezgodne z konstytucja aby tylko przypodobać się Unii. Ogólnie widzę unia Europejska jednach postawiła na swoim i sprzedajemy jej swoją niepodleglosc w zamian za srebrniki. Kawałek po kawałku metoda salami.
Ale dzisiejsza sytuacja jest diametralnie inna niż pół roku temu, i w moim mniemaniu jakiś większy % nam tego KPO skąpnie, a to czemu?
Totalni platfusi wstrzymali się od głosu de facto umożliwiając szybkie przeglosowanie przez posłów PiS ustaw – pół roku temu sytuacja niewyobrażalna.
Wyglada na to że cześć kasy z KPO chcą zabrać 'byznesmeny’ związane z platfusami! W końcu pieniądz nie śmierdzi. Logiczne rozumowanie wprost im nakazuje by wziąć kasę z Unii, a nawet jak pisiory rządzą to i tak platfusy maja sądy i samorządy w miastach więc rządzą, a kasa lepsza w kieszeni aniżeliby przepadla. Pytanie tylko w jaki sposób hajc zostanie wyludzony? Czy jakieś fundację pro sedziowskie, czy panele, pompy ciepła, farmy wiatrowe i inny niemiecki złom (sprowadzony z Chin za bezcen), a może usługi konsultingowe w zakresie zielonej Energi i emisji co2. Tego jeszcze nie wiemy, i prawdopodobnie jeśli kiedykolwiek się dowiemy to za lat kilkanaście.
A afera lapowkarska z kasą od kataru w mieszkaniach posłów UE? Oj tam otam nie będzie się o tym mówić i po roku temat ucichnie.
od RacimiR: Ja dalej uważam, że nic nie dostaniemy, albo w najlepszym przypadku jakieś ochłapy (które będzie trzeba wydać np. na niemieckie wiatraki albo samochody elektryczne). PiS się tylko kompromituje żebrając o te pieniądze. Wprowadzane są kolejne 'kamienie milowe’ niszczące gospodarkę, a na koniec dostaniemy figę z makiem.