Wielka powódź, wrzesień 2024

W połowie września 2024 w południowo-zachodniej Polsce miała miejsce największa od 1997 roku powódź, spowodowana tzw. niżem genueńskim i intensywnymi opadami deszczu. Katastrofa zasięgiem objęła także Czechy, Austrię, Włochy i Niemcy. Według oficjalnych danych zginęło 7 osób (prawdopodobnie jest to tylko liczba utonięć), a kilkanaście tysięcy straciło dach nad głową. Straty materialne sięgają miliardów złotych. Zalanych zostało wiele miast i wiosek, a symbolem wydarzenia pozostanie wściekły Donald. Zapraszam do przeczytania moich luźnych spostrzeżeń na temat tej katastrofy. Pierwotnie ten tekst miał być częścią nowej „Prasówki” (która ukaże się jutro), ale tak się rozpisałem, że podzieliłem tekst na dwa osobne artykuły (jeden tylko o powodzi, drugi o reszcie wydarzeń z ostatnich kilku tygodni).


Powódź na południu Polski poprzedzona była kilkoma tygodniami suszy. W jej wyniku znowu (jak niemal co roku) wyławiano dziesiątki ton śniętych ryb z Odry, Kanału Gliwickiego, Kłodnicy i Dzierżna Dużego. W latach poprzednich była to wina rtęci (według źródeł niemieckich) i rządu (według drużyny Tuska). Tłumaczenie o złotych algach kwitowano śmiechem i zażenowaniem. W tym roku jednak sytuacja się zmieniła, bo wprawdzie ryby nadal zdychały na potęgę, ale teraz już z innego powodu- przez złote algi i ewentualnie opozycję (PiS). Winy rtęci i rządu tym razem nie stwierdzono. Susza paradoksalnie okazała się zbawienna w kontekście późniejszej powodzi, bo gdy zaczęły się wielkie deszcze- ziemia i flora była bardzo chłonna, zatrzymując znaczną część wody, która bez tego trafiłaby do wylewających rzek.

Co można było zrobić lepiej w walce z powodzią? Według mnie zawiodło szeroko pojęte optymalne wykorzystanie dostępnych zasobów oraz komunikacja między wysokim i średnim szczeblem zarządzania. Szczebel najniższy (strażacy, policja, żołnierze, medycy i zwykli wolontariusze) spisał się bardzo dobrze.

Przede wszystkim trzeba było zacząć przygotowania do powodzi dużo wcześniej, a były ku temu podstawy. Już od 10-go września zaczęły pojawiać się niepokojące prognozy pogody (także niemieckie i unijne, o dziwo zbagatelizowane), ostrzegające przed możliwością wystąpienia powodzi. Kilka dni przed Polakami swoje działania operacyjne zaczęli Czesi i Austriacy, którzy wyszli z powodzi w dużo lepszej kondycji, niż Polacy. Był to de facto ten sam deszcz, tylko z drugiej (południowej) strony gór. Dlaczego w Polsce nie dało się zrobić podobnie, tylko zwlekano do ostatniej chwili? To obecnie najbardziej nietaktowne pytanie w mediach prorządowych.

Trzeba było zawczasu do minimum opróżnić zbiorniki wodne (Otmuchów, Topola-Paczków i Nysa na Nysie Kłodzkiej oraz Mietków na Bystrzycy, choć ona ostatecznie nie wyrządziła dużych szkód, ale mogła), aby w momencie kulminacji zatrzymały jak najwięcej wody. Koszt tego przedsięwzięcia byłby de facto zerowy, wystarczyło opuścić śluzy, ale zrobiono to za późno, bo walczono ze złotymi algami, a premier uspokajał. Dzisiaj Wody Polskie (zarządzające zbiornikami) nie mają sobie absolutnie nic do zarzucenia, zresztą tak jak wszystkie inne komórki władzy.

13-września (czyli po niemieckich złych prognozach i w momencie, gdy Czesi byli już w pełnej gotowości) na oficjalnej stronie PAP pojawił się artykuł: „Premier: nie ma powodu do paniki, prognozy nie są przesadnie alarmujące„. Gdy nastała powódź, artykuł zniknął z serwera PAP, ale w sieci nic nie ginie, więc nie dość, że były dostępne jego liczne jego kopie i screeny, to jeszcze przez internet przeszła fama, że rząd usuwa ze swoich zasobów materiały, które „źle się zestarzały”. Niedługo później redaktor naczelny PAP Wojciech Tumidalski ostatecznie wyjaśnił sytuację, mówiąc: „Depesza nie została usunięta. Przez jakiś czas była niedostępna w serwisie pap.pl przez błąd osoby obsługującej stronę. Gdy tylko redakcja zorientowała się w pomyłce (czyli, gdy pół internetu się z tego śmiało, przyp. RacimiR), przywróciła depeszę w niezmienionej formie„. Wszystkie wątpliwości i teorie spiskowe zostały więc rozwiane, a ci foliarze i płaskoziemcy, którzy myśleli, że ci z PAPu specjalnie to skasowali, aby nie podpaść premierowi- znowu zrobili z siebie błaznów.

13-go września Tusk powiedział, że „prognozy nie są przesadnie alarmujące”, a 14-go powiedział: „tak, jak wczoraj mówiłem- prognozy nie są optymistyczne”. Czego nie rozumiecie?

Wybrane wścieknięcia z ostatnich dni, ale było ich znacznie więcej

Warto przypomnieć premiera Włodka Cimoszewicza, którego rząd znacznie ucierpiał na popularności wskutek jego niefortunnej wypowiedzi, skierowanej do powodzian w 1997 roku, czyli „trzeba było się ubezpieczać„. Obecny rząd Tuska skupił się więc na tym, żeby nie powtórzyć tego błędu. Wdrożono strategię PR-ową. Winę za powódź ponosi według niej głównie PiS, a jeżeli ktoś nie uwierzy to wskutek doktryny „wściekłego Donalda” winni są niekompetentni urzędnicy niższego szczebla (na ogół zatrudnieni już w 2024 roku, ale też najlepiej połączyć ich z PiS, w co beton KODziarski uwierzy w mgnieniu oka). Do powodzian należy zwracać się wyłącznie z empatią i współczuciem, zapowiedziano też znaczne odszkodowania (których realizacja jest „w toku”). Strategia „dobrego opiekuna” raczej zdała egzamin w skali ogólnopolskiej popularności partyjnej. Być może sami poszkodowani przez wielką wodę zmienią swoje sympatie polityczne, ale jest to mniej, niż 1% populacji kraju. Pozostałe 99% osób, znające sytuację powodziową tylko z mediów- raczej pozostanie wierne swoim dotychczasowym sympatiom. W ekspresowym tempie wyczerpała się lista osób na które Donald mógłby się jeszcze wściec, więc na koniec premier obwinił o powódź… bobry (za co dostał po uszach nawet od lewacko-unijnego portalu Politico).

Gdy ku zdziwieniu wszystkich (mina zdziwionego Pikachu) zaczęła się powódź- Tusk zastosował strategię wizerunkową prezydenta Zełeńskiego. Przeniósł się na jakiś czas do Kłodzka Wrocławia, gdzie zorganizował sztab kryzysowy i osobiście monitorował sytuację, a także rozmawiał z powodzianami (co ciekawe, wszyscy z tych, pokazanych w mediach byli bardzo entuzjastycznie nastawieni do premiera). Była „kurtka grozy” i stylówka „kryzysowa”, czyli zielone, quasi-wojskowe koszulki oraz bluzy z kapturem. Była też zupa szczawiowa od Pani Gosi, jedzona naprędce w przerwach w walce z żywiołem na barykadach oraz inne liczne zdjęcia z heroicznej działalności premiera. Dopiero 16-go września (gdy wiele miejscowości było już pod wodą) premier wprowadził stan klęski żywiołowej.

Gliwice- rozlana Kłodnica i autostrada A1

Powódź swoim zakresem objęła województwa Śląskie, Opolskie i Dolnośląskie, przy czym największe straty wyrządziła na styku tych dwóch ostatnich (czyli na historycznej granicy Górnego i Dolnego Śląska). Ja jestem z Katowic i tutaj też trochę pozalewało (Kłodnica i jej dopływy, pod wodą znalazł się np.Lidl czy kilka wiaduktów), jednak skala zniszczeń była niska w porównaniu z tym, co na zachodzie. Tereny najbardziej dotknięte powodzią są mi bliskie, bo mam tam rodzinę i dużo znajomych, a wiele kluczowych miejscowości, obiektów i zbiorników znam jak własną kieszeń. Na swojej drugiej stronie internetowej (poświęconej Śląskowi) buduję zestawienie kąpielisk, które odwiedzam, oglądam i fotografuję, a potem opisuję: Paczków, Otmuchów, Nysa, Lewin Brzeski, Głębocko, Mietków, Jezioro Bystrzyckie– wszystkie te zbiorniki (wraz z okolicą) znalazły się pod wodą i obecnie przypominają błotniste bajora, wypełnione gałęziami i śmieciami. Jeżeli chodzi tylko o akweny wodne- straty są ogromne już teraz, a to tego trzeba doliczyć znacznie zmniejszone zyski z turystyki w najbliższych latach, a to tylko niewielki procent całościowych strat.

Główną „winowajczynią” powodzi była rzeka Nysa Kłodzka oraz jej dopływy (aczkolwiek inne, położone dalej rzeki też wylały, np. Bóbr, Bystrzyca czy Kłodnica). Nysa Kłodzka jest 'wredną’ rzeką, która wylewa regularnie od wieków. Miejscowości, które najbardziej ucierpiały to Kłodzko, Głuchołazy, Paczków, Lądek-Zdrój, Nysa, Lewin Brzeski oraz Jelenia Góra (proszę się nie obrażać, że którejś miejscowości nie wymieniłem, ale lista jest bardzo długa).

Dla mnie najbardziej 'plastycznym’ symbolem niekompetencji władz jest to, że gdy woda zalewała szpital w Nysie- były w nim warte miliony złotych sprzęty, które teraz nadają się na złomowisko (tomografy, rezonans, pracownia terapii hiperbarycznej). To był taki wielki problem przewieźć najcenniejsze urządzenia w bezpieczne miejsce, albo chociaż na ostatnie piętro budynku? Ja rozumiem, że tomograf to nie jest lodówka i zajmuje kilka pomieszczeń, ale trzeba było chociaż poucinać kable i zabezpieczyć główną aparaturę. Zresztą o czym tu mówić, jak nawet pacjentów trzeba było ewakuować pontonami. Czas był, bo nie mieliśmy do czynienia z gromem z jasnego nieba, wszak rzecz działa się 16 września, czyli w kulminacji powodzi. Gdy padła zapora między zbiornikami Topola i Paczków- zalanie Nysy było praktycznie pewne, ale woda miała stamtąd do przepłynięcia jeszcze około 30km, co dawało cenny czas na ewakuację szpitala i okolic rzeki. Burmistrz Nysy oficjalnie oskarżył Wody Polskie o zalanie miasta.

Ogólnie woda zalała mnóstwo ważnych obiektów- szpitali, szkół, muzeów, urzędów, kościołów i tysiące domów mieszkalnych. TUTAJ artykuł o zalanych boiskach piłkarskich (co akurat jest najmniej ważne, ale pokazuje jak wielka skala klęski wystąpiła).

Oszczędzone zostało oczko w głowie Donalda, czyli Wrocław, bo inaczej mógłby już obserwować spadające sondaże partyjne (aczkolwiek słynne Jagodno i miejscowa pizzeria położone są w miejscu, któremu nie grozi zalanie). Miasto uchronione zostało przez zbiornik Racibórz Dolny oraz szczęśliwy fakt, że rzeka Ślęza (która dokonała dużych spustoszeń w 1997 roku, zalewając m.in. Kozanów) była względnie spokojna i główne fale Ślęzy i Odry nie zbiegły się ze sobą w czasie. Szczęśliwie po kilku dniach intensywnych opadów na Śląsku nagle wyszło słońce, bo jeden dodatkowy dzień deszczów byłby zabójczy.

Niektórzy mówią, że SMSowe alerty RCB (wysyłane przez ministerstwo cyfryzacji) na terenach powodziowych przychodziły za późno, już po przejściu głównej fali. Ja osobiście mam 2 telefony i w obu te alerty mam zablokowane jako spam, bo mnie po prostu denerwowała ich ilość oraz jakość, a raczej jej brak. W lipcu przez tydzień CODZIENNIE dostawałem alert (w sumie 7), że będzie wielki deszcz, a ostatecznie przez ten tydzień nie spadła ani kropla deszczu. Innym razem byłem 400km od domu i dostałem alert, że w Siemianowicach pali się wysypisko śmieci i żebym zamknął okna (wychodzi więc, że one nie są wysyłane geograficznie tylko tam, gdzie jest zameldowany użytkownik telefonu). Polacy więc dzielą się na tych, którzy blokują te alerty całkowicie oraz na tych, którzy mają z nich bekę i bagatelizują je.

Raził brak komunikacji i koordynacji między poszczególnymi komórkami, kontrolowanymi przez rząd (np. Wody Polskie i Tauron nie mogły się ze sobą dogadać co do zrzutu wody ze zbiorników, a Donald tylko się wściekał, zamiast ogarniać). Do akcji wysłano także oddziały obrony terytorialnej, które chwilowo przestały być „faszystami” i „wojskiem Macierewicza”, a nawet zostały uznane przez Tuska za „jednoznacznie pozytywne”. Można z tej okazji przypomnieć filmik posłanki Jachiry na temat WOT sprzed kilku lat (filmik emanuje 'wysublimowanym’ poczuciem humoru, nie odpowiadam za jakąkolwiek śmierć ze śmiechu).


Donald najchętniej uroczyście unieważniłby powódź (jak zeszłoroczne referendum), albo ją anulował (jak swój podpis pod kontrasygnatą), ale niestety tak się w tym przypadku nie dało zrobić. Zostało wściekanie się na wszystkich wokół (których sam zresztą zatrudnił), ale też potrzebny był w końcu jakiś wybitny fachowiec i niekwestionowany autorytet od zarządzania kryzysem powodziowym. Padło na Marcina Kiewińskiego, słynącego z dobrych stosunków ze strażakami (aczkolwiek jak wkrótce zrobi coś źle, to przed wściekłością Tuska nie ucieknie). W tym celu pan Marcin musiał złożyć mandat europosła, który zdobył raptem 3 miesiące wcześniej. Ta decyzja Tuska ukazuje, że przynajmniej jedna (albo nawet obie) z następujących teorii jest prawdziwa. Po pierwsze- wzięcie akurat 'Kierwy’ świadczy o tym, że ławka rezerwowych Platformy jest tak krótka, jak ławka piłkarskiej drużyny B-klasy w meczu rozgrywanym w niedzielę o godzinie 11:00, dzień po weselu kapitana. Po drugie- po cichu utworzono nowe stołki dla „swoich”, opłacane oczywiście z publicznych pieniędzy. Kierwiński po eurowyborach musiał złożyć mandat posła krajowego, który został przejęty przez innego posła KO. Teraz z kolei musiał złożyć mandat europosła, a na jego miejsce do Brukseli pojedzie specjalistka od prawa własności zabytkowych kamienic, położonych na atrakcyjnych działkach, czyli Hajka Grundbaum Hanna Gronkiewicz-Waltz. Sam Kierwiński nie jest więc już ani posłem, ani europosłem, bo oba te stołki (które demokratycznie wywalczył) już są obsadzone przez kogoś innego. Oczywiście nie wchodzi w grę praca 'pro publico bono’ i trzeba było mu jakoś zrekompensować brak tłustej pensji europosła, więc specjalnie dla niego utworzono nowe stanowisko: „pełnomocnik rządu ds. odbudowy obszarów dotkniętych powodzią”, a on sam dostanie rangę ministra, przez co zatrudni sobie cały zespół doradców i pomocników. O tym, że obecny rząd jest najliczniejszy i najdroższy w utrzymaniu w historii Polski wiedzą wszyscy (oprócz KODziarzy), a tu kolejne ciepłe posadki. Oczywiście ten „zespół fachowców” będzie funkcjonował aż do wyborów parlamentarnych w 2027 roku (ciekawe, co oni będą robić 3 lata po powodzi, poza pobieraniem uposażenia), żeby pan Marcin ani przez chwilę nie został bez źródła utrzymania, a potem wystartuje w wyborach i zostanie z powrotem posłem. Być może w blokach startowych czekają już inni europosłowie, jak Budka czy Sienkiewicz, aby wódz stworzył im w Polsce jakiś wygodny zapiecek.

Kolejnym „ekspertem” od powodzi mianowany został Jerzy Owsiak, oczywiście odbyło się to na hucznej konferencji prasowej, gdzie Juras i Tusk spijali sobie z dzióbków i robili PR. Pan Jurek został oficjalnym 'ogólnopolskim koordynatorem pomocy powodzianom’. Wiadomo, przedwyborcze billboardy z „sepsą” nie były za darmo. „Filantrop” nagle wyciągnął na stół 40 milionów, pewnie są to jego prywatne pieniądze, zarobione gdzieś indziej, bo przecież on na WOŚP nie zarobił złamanego grosza… Szczegóły na filmiku powyżej, punktuje je Matka Kurka, ekspert od procesów sądowych z Owsiakiem. Decyzja o zrobieniu szefa WOŚP koordynatorem powodziowym miałaby jakiś sens, gdyby posiadał on własne zaplecze logistyczno-kadrowe (np. coś w rodzaju rosyjskiej „Grupy Wagnera”), ale jest dokładnie odwrotnie. Owsiak podczas finałów WOŚP nie dość, że zleca zadania podwykonawcom zewnętrznym (i to po taniości, jak 'ochrona’ w Gdańsku, gdy zginął Adamowicz), to jeszcze bardzo chętnie (na ogół bezpłatnie) korzysta z infrastruktury publicznej: wojska, straży pożarnej, telewizji, policji czy pogotowia ratunkowego. Zasadne wydaje się więc pytanie- za przeproszeniem, na chuj nam ministerstwa obrony, klimatu i spraw wewnętrznych, skoro przy pierwszej klęsce żywiołowej premier tworzy co najmniej dwie nowe komórki „przeciwpowodziowe” (zespoły Kierwińskiego i Złotego Melona). Może więc w tym obliczu należy zlikwidować wymienione ministerstwa, które w normalnym kraju powinny się powodzią zająć? Łańcuch redystrybucji i tak jest już długi: podatnikowi zabierane są pieniądze w pensji i przy zakupie towarów/usług, potem te pieniądze trafiają do ZUS i skarbówki, następnie do ministerstwa finansów i budżetu, potem do innych ministerstw i na koniec z powrotem do podatnika, oczywiście w znacznie mniejszej niż pierwotnie wysokości, bo każda instytucja pośrednia nie pracuje za darmo i często jej się coś do łapy przyklei, ponadto dysponuje tymi pieniędzmi przez jakiś okres czasu. W sytuacji gdy potrzeba jak najwięcej pieniędzy w jak najkrótszym czasie- Tusk wsadził w ten łańcuszek dodatkowe „speckomórki” Kierwińskiego i Owsiaka. Jak mówi Matka Kurka na powyższym filmiku (od 13 minuty 45 sekundy)- poniesione przez Owsiaka koszty rozdysponowania sprzętu w ramach jednego tylko finału WOŚP to około 16 milionów złotych, w tym 4,3 miliona na akcje informacyjno-marketingowe i 4,2 miliona kosztów administracyjnych. Czy w przypadku rozdysponowania pomocy dla powodzian będzie podobnie? Jak mawiał klasyk: nie wiem, choć się domyślam.

Po opadnięciu wody rozpoczęły się huczne zapowiedzi pomocy, nie tylko ze strony „filantropa” w czerwonych okularach. Ursula von der Leyen razem z Donaldem Tuskiem ogłosili w błysku fleszy we Wrocławiu, że Unia Europejska 'da’ Polsce 5 miliardów euro na usuwanie strat po powodzi. Temat oczywiście podchwyciły TVNy i reszta medialnych klakierów, wychwalając Unię pod niebiosa. Problem w tym, że Bruksela nic nam nie da. Po pierwsze- Unia (tak jak rząd) nie ma własnych pieniędzy i wszystkie jej środki pochodzą z kieszeni podatnika (składek już zapłaconych oraz z zaciągniętych kredytów, które dopiero będziemy musieli spłacić w przyszłości), a po drugie- te 5 miliardów euro to nie są żadne świeże środki, tylko zezwolenie wydania części (około 7%) już dawno przyznanych Polsce kilkuletnich funduszy spójności (pozwolenie przesunięcia wydatków z innych inwestycji na powódź). Oczywiście przeciętny KODziarz nigdy się o tym nie dowie i będzie chodził dumny jak paw, bo dobrotliwa i wspaniałomyślna Unia 'dała za darmo’ 5 miliardów ojro.

Inna „filantropka”, Paulina Hennig-Kloska dumnie ogłosiła, że Ministerstwo Klimatu uruchomi specjalne kredyty dla powodzian o niskim oprocentowaniu (1.5-2.5%). Zaściankowe Polaczki zamiast się cieszyć- zaczęli marudzić, wszak niektórzy wcześniej wzięli kredyty 0% na mieszkania, a ukraińscy uciekinierzy dostali i nadal dostają w Polsce za darmo taką pomoc socjalną, o której powodzianie mogą tylko pomarzyć. Z obietnicy kredytów miało być ocieplenie wizerunku rządu, a wyszła lipa. Ktoś musiał za to odpowiedzieć głową i dymisja już nastąpiła. Kogo dotyczyła, pewnie 'ministry’ Hennig-Kloski, skoro sama to ogłosiła? Odpowiedź na zagadkę jest na samym dole.

Wielka woda już odpłynęła, a dystrybucja odszkodowań ślimaczy się. Popularny w social-mediach był przypadek pana, który tydzień po powodzi otrzymał nagle kilkadziesiąt bochenków chleba. Chciałbym poznać stosunek całościowej kwoty przeznaczonej na likwidację skutków powodzi do kwoty realnie wydanej na ten cel, podejrzewam że jest on zatrważający.

W końcu doszło też do rzeczy nieuniknionej w „uśmiechniętej Polsce”. Mianowicie faktem stało się pierwsze w Polsce zatrzymanie za wpis na Facebooku. 22-latek z Lądka-Zdroju napisał na jednej z lokalnych grup dyskusyjnych, że po mieście grasują szabrownicy, a TVP robi ustawiane wywiady z okolicznymi mieszkańcami, aby przypadkiem nikt na wizji nie skrytykował rządu za działania w kontekście powodzi. Niedługo później delikwenta (podczas sprzątania zalanej piwnicy) odwiedziło 6 uzbrojonych policjantów w kominiarkach i został on przez nich zabrany na 'dołek’. I tak długo wytrzymali, bo aż 9 miesięcy bez zatrzymania za krytykę rządu, ale teraz pójdzie już z górki. Parafrazując powiedzenie piłkarskie- worek z zatrzymaniami za wpisy w social-mediach został właśnie rozwiązany. Wracamy do PRLu, czyli o władzy (w szczególności jej szefie) mówimy dobrze, albo wcale, bo inaczej 'smutni panowie’ zrobią wjazd na kwadrat. W sumie nawet nie wiadomo za co ten 22-latek został zatrzymany, bo niedługo później zatrzymano kilku szabrowników, a „obiektywizm” TVP w stosunku do rządu (każdego z kolei) jest powszechnie znany.

Wśród polityków zaczął się lansik „pod publiczkę” na pomocy dla powodzian. Na zdjęciu powyżej posłanka Marta Wcisło (wypindrzona jak na bal sylwestrowy), która nie wiadomo po co wlazła na tą pakę- teraz będzie skakać na dół z tym kartonem? (tydzień wcześniej wykonała wzorcowy pokłon dla swego guru). Podobnych obrazków mógłbym wkleić dziesiątki (także polityków PiS, np. Morawiecki, który kuł ścianę powodzianina z Głuchołaz w lakierkach i 'przypadkiem’ ktoś mu zrobił zdjęcie). Śmieszne było też zdjęcie Tuska, który „ratował psa z powodzi”, niosąc go na rękach (fotografia jak burza przeszła przez dziesiątki prorządowych profili w social-media, notując dziesiątki tysięcy interakcji i komentarzy typu: „patrzcie chuje PiSowskie, Tusk ratuje psa z powodzi, a Kaczyński siedzi w Warszawie i ogląda rodeo w telewizji„). Sprawa się rypła, gdy szybko odkryto, że fotografia już w styczniu (9 miesięcy przed powodzią) ukazała się w „Super Expresie”, a pies należał do jego córki. Najbardziej rozbawił mnie jednak filmik z Tuskiem, w którym (jak to prawdziwy 'mąż stanu’) odważnie wchodzi on „na pierwszy strzał” do zalanego przez powódź budynku (screen poniżej z szyderczym komentarzem kogoś z Facebooka). On pierwszy, a dopiero za nim ekipa. Tego typu patent ma jednak jedną wadę logiczną- nie wiadomo, kto obsługiwał kamerę. Podobnie jest zresztą w telewizyjnych programach (typu 'zrobimy ci remont domu’ czy 'odpicuj mi brykę’) gdzie bohater odcinka w ogóle nie spodziewa się niczego, ale po wewnętrznej stronie drzwi wejściowych jego domu (które zdumiony otwiera) rozłożona jest już ekipa telewizyjna ze sprzętem.

Akapicik należy się PiSowi. Po wyborach zamienili się rolami ze swym głównym rywalem i weszli w rolę wymyślonej kilka lat temu przez Grzegorza Schetynę „opozycji totalnej”. Platformie ta strategia przyniosła efekt wyborczy, więc PiS robi teraz dokładnie to samo. Krytykują oni rząd za wszystko, co się da (niekiedy słusznie, niekiedy nie). Np. przypisują sobie budowę ważnego dla poziomu wody w Odrze zbiornika Racibórz Dolny, który faktycznie został ukończony za ich kadencji, ale „zapominają” dodać, że inwestycja była rozpoczęta jeszcze w końcówce poprzednich rządów PO-PSL (wiele nie zbudowali, ale jednak zaczęli). W drugą stronę hipokryzji też nie brakowało. Np. PiS przypominał, że obecna wiceministrzyca klimatu z przybudówki KO – „Zielonych”, Urszula Zielińska (będąc jeszcze w opozycji) organizowała protesty przeciwko budowie zbiorników retencyjnych na Ziemi Kłodzkiej (które przez to nigdy nie powstały), ale sympatycy Platformy „ripostowali”, że może i tak, ale trzeba było się przed tym nie uginać tylko budować.

Zabawne jest to, że doktryna „opozycji totalnej” nagle bardzo zaczęła przeszkadzać jej niedawnym fanatycznym wyznawcom, czyli KODziarzom i innym 'silnym razem’. Jeszcze do niedawna „dla zasady” torpedowali wszystkie działania rządu, nawet te rozsądne i nawet te, w których posłowie obecnej koalicji rządowej głosowali tak samo jak PiS (np. Covid i lockdowny oraz Ukraina, gdzie byli „za, a nawet przeciw„), ale teraz już domagają się z oburzeniem, aby pod żadnym pozorem nie krytykować działań rządu w kontekście jego błędów podczas powodzi. Akurat z „wielką wodą” zbiegł się debiut nowego programu TVP 'w likwidacji’ czyli „Kwiatki polskie”. Jest to kopia nadawanego od wielu lat, ulubionego programu każdego KODziarza, czyli „Szkła kontaktowego” z TVN24, polegającego na szeroko pojętych 8 gwiazdkach (teraz można zrobić sobie 'maraton nienawiści’, czyli o godzinie 21 „Kwiatki”, a o 22 „Szkiełko”). Nawet prowadzący są ci sami, bo w nowym programie główni prezenterzy to Katarzyna Kasia i Grzegorz Markowski, którzy wcześniej przez długi czas prowadzili „Szkło kontaktowe”. W celach taktyczno-rozpoznawczych obejrzałem jeden z pierwszych odcinków „Kwiatków” (niby człowiek wiedzioł, a jednak się łudził, że to będzie coś ciekawego) i był on niemalże w całości poświęcony pretensjom w stronę polityków PiSu, że mają oni czelność być 'opozycją totalną’ i krytykować rząd Tuska (bo powinni go z niewiadomych przyczyn wspierać). Zdumiewające jest to, jak szybko punkt widzenia odwrócił się po zmianie punktu siedzenia. Przecież jeszcze rok temu Kaczyński osobiście winny był całemu złu, np. odmówieniu przez lekarza ze szpitala w Pszczynie wykonania aborcji w sytuacji, gdy mógł i wręcz powinien to zrobić (tym bardziej, że prywatnie miał skrajnie lewicowe poglądy). Teraz dla odmiany Tusk nie jest winny niczemu, bo przecież wszystko jest super, a nawet jeżeli nie, to przecież się wściekł na kogoś (skoro wściekł się na kogoś innego, a nie na siebie, to 'niezaprzeczalny dowód’ na to, że sam jest niewinny, a fakt, że adresat wściekłości został zatrudniony już po ostatnich wyborach parlamentarnych nie ma żadnego znaczenia).

Na koniec warto wspomnieć o dosyć kuriozalnej sprawie. Prorządowe media (stanowiące obecnie prawie wszystkie media polskojęzyczne) skalibrowane zostały na „akcję Rejtan” czyli tak, aby przypadkiem nie powiedzieć złego słowa na Tuska i jego ekipę. Temat powodzi zdominował ramówki, a dotychczasowi główni bohaterzy (jak Bodnar, Giertych, Hołownia, feministki aborcyjne czy Kosiniak z Kamyszem) nagle gdzieś zniknęli, aby zrobić miejsce na wizji dla głównego bohatera. Przez te kilka dni ważny był tylko „polski Zełeński”, który zorganizował akcję przeciwpowodziową na najwyższym poziomie, pomimo PiSu, który rzucał mu kłody pod nogi i niekompetentnych urzędników, na których musiał się ciągle wściekać. Na szczęście- podołał (fanfary). I tutaj nagle, cały na biało wchodzi Jacek Żakowski, jeden z najbardziej zasłużonych „dziennikarzy” wiadomej opcji politycznej, wieloletni pracownik Gazety Wyborczej i radia TokFM, komentator tygodnika „Polityka”, stały gość Tomasza Lisa czy gospodarz programów w TVP za czasów SLD i poprzedniej PO, którego gablotka z dziennikarskimi i literackimi nagrodami od „salonu” pęka w szwach. Świeżo po powodzi, 22-go września zaproszono go do TVP, aby w programie „Redakcja” zrobił to, co wszyscy inni goście, czyli hołd lenny i „łubu dubu, niech żyje nam prezes naszego klubu”. Ku zaskoczeniu wszystkich- stało się inaczej. Powiedział on na antenie: „Tusk sięgnął po metodę putinowską. Nie ma tak, że jak jest powódź w Stanach, to prezydent siedzi i ruga urzędników publicznie i to jest transmitowane. Tak nie ma w Niemczech, w Wielkiej Brytanii, we Francji, nigdzie. To jest typowy, autorytarny model zarządzania„. Filmik z tą wypowiedzią chwilę później zniknął z Twitterowego konta TVP, być może obsługuje je ten sam bujający w chmurach informatyk, co stronę internetową PAP. Oczywiście nie można odmówić Żakowskiemu racji i nawet najbardziej betonowi sympatycy Tuska nie są w stanie z tym dyskutować (poza obelgami), ale przecież nie zapraszano Żakowskiego na Woronicza po to, aby nie chwalił Tuska. Gdyby to samo powiedział ktoś z PiSu w 'Republice’ to nie byłoby nic nadzwyczajnego. Ale Żakowski? W TVP??? Co za zdrajca! Chciałbym poznać powód, dlaczego tak powiedział, bo jego kariera medialna przez ten incydent wydaje się być już przeszłością (różne Giertychy, Pińskie, Pablo Moralesy i inne Michaliki wykonały na nim lincz internetowy). Może chciał z przytupem odejść na emeryturę, wszak ma już 67 lat, ale nawet gdyby tak było, to zawsze warto jednak mieć dobre stosunki z władzą (Tusk mógłby mu „za zasługi” przyznać dużo większą emeryturę, niż miałby normalnie z ZUS, jak np. swojej koleżance Henryce Krzywonos, a po wybryku Żakowskiego w TVP na pewno tak się nie stanie). Oczywiście Żakowski nie zostanie nagle wydupczony z wszystkich redakcji, bo to tylko potwierdziłoby słowa, które powiedział na wizji, zresztą dopiero mieliśmy podobną sytuację z Babiarzem i olimpiadą. Zamiast tego Żakowski będzie sukcesywnie i po cichu „wygaszany”, bo wyrok już zapadł.

Dzisiaj o powodzi w radiu RMF u Roberta Mazurka wypowiadał się wicemarszałek sejmu Krzysztof Bosak. Mówił m.in.: „W wyniku powodzi w Austrii zginęło siedem osób. Nie wierzę w to, że w Polsce zginęło tyle samo, ponieważ jej zasięg był dużo większy”, „Premier unika wskazania winnych za brak przygotowań, za brak wprowadzenia procedur ostrzegawczych, za to, że lokalne społeczności i samorządowcy zostali kompletnie zaskoczeni nadchodzącą falą powodziową, mimo że w innych państwach jak w Austrii czy we Włoszech to zarządzanie wyglądało inaczej„, a posiedzenia sztabu kryzysowego, transmitowane w mediach nazwał „operacją PR-ową” i „komunikacją ze społeczeństwem obliczoną na marketingowe efekty„.

Teraz mieszkańców dotkniętych żywiołem czeka wielkie osuszanie, sprzątanie, liczenie strat i żmudna odbudowa. Liczne organizacje zapowiadają hojną pomoc. Wały przeciwpowodziowe okazały się niestety niewystarczające, ale inny ich rodzaj z pewnością będzie bardzo solidny.

RacimiR, 26.09.2024

PS: Dzięki dla Tomka.

PS2: Odpowiedź na zagadkę: na zbity ryj za wypowiedź Hennig-Kloski o kredytach dla powodzian wyleciał… rzecznik ministerstwa klimatu- Hubert Różyk.

5 thoughts on “Wielka powódź, wrzesień 2024”

  1. Dodam jeszcze co do szabrowników że to nie jest tak jak w mediach mówią że wszystko jest już unormowane, jest już pięknie i bezpiecznie. O ile w miastach jeszcze jako tako jest dobrze bo tam większa koncentracja służb to na wsiach przez które przeszła powódź to według relacji mieszkańców szabrownicy grasują cały czas.
    Szabrownictwo to sytuacja gdy podczas jakiś katastrof (również klęsk żywiołowych) gdy służby są skoncentrowane na jakimś wydarzeniu lub są odcięte od jakiś miejsc po katastrofie to przestępcy to wykorzystują i dokonują kradzieży i napadów licząc na bezkarność – swoją drogą dlatego powinien być dostęp do broni aby chociażby w takich sytuacjach gdzie policja nie może reagować to samemu można zastrzelić takiego szabrownika (w USA np. gdy w 2005 roku huragan Katrina zniszczył Nowy Orlean to też pojawili się szabrownicy ale tam można ich odstrzelić legalnie.
    W każdym razie, to w mediach nam mówią jakie to służby są skuteczne a sami mieszkańcy mówią że zostali zostawieni sami sobie. I to dlatego gdy przechodziła fala powodziowa to wielu mieszkańców nie chciało się ewakuować, gdyż bali się o swój dobytek co by się stało gdyby opuścili dom. Trzeba to powiedzieć wprost, rząd Tuska z tym sobie nie radzi.

    od RacimiR: Wg mnie skala problemu szabrownictwa nie jest zbyt wysoka, ale problem występuje. „Szacunek społeczny” do takich ludzi jest na zerowym poziomie, więc trzeba mieć naprawdę nie po kolei w głowie, żeby okradać powodzian, ryzykując wpierdol na miejscu (może nawet lincz) i potem jeszcze odsiadkę za szabrownictwo (i kolejne wpierdole ze strony współwięźniów gdy dowiedzą się za co delikwent siedzi). Zresztą co cennego można ukraść z zalanego domu? Jeżeli właściciel miał jakieś kosztowności to pewnie je zabrał ze sobą.
    U mnie na Śląsku było coś podobnego, gdy likwidowano duże zakłady (lat 90/00). Pozostawiane na pastwę losu opuszczone huty i kopalnie (z ochroną co najwyżej przy bramie głównej) rabowane były z tysięcy ton żelastwa. Nie robili tego menele (tzn. oni też, ale na mikro-skalę), tylko wyspecjalizowane ekipy z palnikami, krótkofalówkami, logistyką i zaawansowanym sprzętem, często nawet policja była zaangażowana w proceder, aby nie utrudniać.
    Teraz jest inaczej, bo są drony, monitoring, logowania telefonów, a przede wszystkim mnóstwo legalnej pracy, chociaż nawet policja oficjalnie podała, że łapani są szabrownicy powodziowi (bodajże kilkanaście osób do tej pory).

    1. A dlaczego używa się słowa szabrownicy a nie złodzieje. Bo mi to pachnie wiadomą czosnkową propagandą.

      od RacimiR: Żeby uściślić. To tak, jakbyś pytał czemu się mówi sedan, kombi, van, pickup czu SUV, a nie po prostu samochód.

  2. I zapomniałeś o najbardziej żalosnym elemencie platfusiarskiej tv zaproszenie kilkunastu cwelebrytów aby wyli ta samo piosenke co w 1997.

    od RacimiR: Myślałem o tym, ale sam już nie wiem, niby żenua i lansik, ale przynajmniej kasę zbierają dla powodzian. Zapomniałem napisać jeszcze o innej rzeczy, czyli superofercie tańszych kas fiskalnych dla powodzian, żeby żodyn w obliczu tragedii nie śmiał sprzedawać bułek i masła bez podatku.

    1. Ta piosenka ni grzeje mnie ni ziębi. Jedyny minus to taki, że nie będzie się dało radia włączyć bez konieczności wysłuchiwania tego.

      Fajny był ten odcinek „Kiepskich”, gdzie sparodiowano tę akcję.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top