Zapraszam na drugą część tekstu, opisującego sytuację polityczną między dwoma turami wyborów prezydenckich. Skupię się w nim tylko na dwóch graczach, oczywiście chodzi o Rafała Trzaskowskiego i Karola Nawrockiego, którzy nadal liczą się w wyścigu. Ostrzegam, że tekst jest bardzo długi, o ile nie rekordowy (10.284 słowa). W pierwszej turze zwyciężył Rafał Trzaskowski, zbierając 6.15 miliona głosów (31.36%), drugie miejsce zajął Karol Nawrocki z wynikiem 5.8 miliona głosów (29.54%). Euforii w sztabie zwycięzcy nie było, gdyż Trzaskowski „tak wygrał, że aż przegrał”. Jego zwolennicy liczyli na 40% (ile dawały mu niektóre sondaże), a co więksi optymiści kibicowali, aby rzecz rozstrzygnęła się bez potrzeby organizacji drugiej tury. Ponadto bardzo dobre wyniki zajął „peleton” (rywal bezpośredni Nawrocki oraz miejsca 3 i 4, czyli Mentzen i Braun, których elektoraty nie przepadają za Bążurem), sytuacja przypomina tę z wyborów parlamentarnych w 2023 roku, gdy PiS również „tak wygrał, że aż przegrał”, bo miejsca 2-3-4 stworzyły koalicję, która uzbierała większość sejmową.
W poniedziałek po pierwszej turze delektowałem się audycjami mediów prorządowych, gdzie zasmucone mordy robiły dobrą minę do złej gry. Niby mówili, że Trzaskowski wygrał i jest faworytem, ale po ich fizjonomiach było widać coś całkiem innego. Co bardziej krewcy już zaczynali robić Trzaskowskiemu niedźwiedzią przysługę, czyli w nerwach obrażać tych, którzy na niego nie zagłosowali. Było tego mnóstwo, więc ograniczę przykłady tylko do osób z tytułem profesora. Pan Bilewicz porównał wyborców Nawrockiego do podpalaczy z Jedwabnego, którzy dobijali Żydów siekierami i widłami, pan Hartman nazwał jego wyborców „sutenerami i psychopatami”, ustami defekowali również profesorzy Markowski, Migalski czy Sadurski. Świetną audycję prześmiewczą na ten temat nagrali Stanowski z Mazurkiem– polecam, kupa śmiechu i szydery. Tzw. „strajk kobiet” wystosował oficjalny apel o poparcie Trzaskowskiego, całą resztę nazywając (a jakże!) faszystami, a nieoceniony Lech Bolęsa straszył (po raz setny) wojną domową. W tym momencie byłem niemal pewny, że Trzaskowski przegra drugą turę. Zbliżał się efekt kuli śnieżnej, w którym wszyscy zwolennicy Trzaskowskiego odsądzaliby całą resztę Polaków od czci i wiary, konkurując między sobą kto mocniej ich zbeszta. Efekt oczywiście byłby odwrotny do zamierzonego, znany z lat 2015 (dwukrotnie), 2019 i 2020. Niestety, po niedzielnym szoku emocje opadły szybko i tzw. „liberałowie” (może w wyniku jakiegoś odgórnego rozkazu) przestali lamentować i hejtować. W kontekście ostatnich dni- wydarzenia około-wyborcze przypominają korwinowskie powiedzonko: „zawody w szachy dla debili„, bo obaj kandydaci nie zajmują się niczym innym, niż strzelaniem goli do własnej bramki i dla własnego dobra lepiej byłoby, gdyby nigdzie się nie pokazywali.
Tyle tytułem wstępu, tekst ten dla porządku podzieliłem na mini-rozdziały tematyczne o najciekawszych tematach kampanii. Obaj kandydaci to reprezentanci dwóch plemion, które swą siłę opierają na nienawiści do rywala (więc paradoksalnie żyć bez siebie nie mogą), więc nie ma sensu dzielić tekstu na 2 części (każda o jednym kandydacie, tak jak poprzedni o zdobywcach niższych miejsc), gdyż ich kampanie przenikały się nawzajem i polegały głównie na wytykaniu błędów przeciwnikowi.
Afera Kawalerkowa
Sprawa kawalerki została ujawniona przez siły rządowe kilka dni przed pierwszą turą. Z obecnego punktu widzenia można stwierdzić, że była to największa afera, dotycząca Karola Nawrockiego. Najprawdopodobniej sam Kaczyński nie wiedział o tym, bo inaczej albo wytypowałby innego kandydata, albo ewentualnie ujawniłby sprawę znacznie wcześniej i na własnych warunkach (tak, jak rywale zrobili z aferą NASK, o której niżej), zamiast pozwolić wrogowi odpalić bombę w odpowiednim momencie. Wokół tej kawalerki wyrosło już tysiąc różnych wersji i teorii spiskowych, więc do końca nie wiadomo, jak było naprawdę. Jedyne pewne fakty są następujące: Karol Nawrocki w jakiś magiczny sposób wszedł w notarialne posiadanie kawalerki, należącej wcześniej pana Jerzego, przy czym pewną okolicznością łagodzącą jest fakt, iż ten przez kilka lat jeszcze w niej mieszkał, a prezes IPN regulował opłaty. Obecnie jednak pan Jerzy przebywa w Domu Pomocy Społecznej. Sama kawalerka nie jest jakaś drogocenna, bo metraż niewielki, w dodatku nieruchomość położona na poddaszu, ale jednak niesmak pozostanie na długo. Gdy sprawa się wydała- Nawrocki oddał feralną kawalerkę za darmo na cele charytatywne. Afera od początku była „nie do całkowitej obrony”, można było tylko minimalizować straty, według mnie przez kawalerkę Nawrocki nie wygrał pierwszej tury wyborów, aczkolwiek pomoc przyszła z najmniej oczekiwanej strony, czyli od sztabu Trzaskowskiego, który źle tę sprawę wykorzystał. Wprawdzie nie popełnili oni błędu z „panią Joanną z Krakowa” (którą najpierw ustanowili swoim symbolem i nawet zaplanowali zorganizować dla niej wielki marsz, a chwilę później, gdy zaczęła gwiazdorzyć i spodobała jej się rola celebrytki- musieli ją po cichu 'cancelować’, ostatecznie na wspomnianym marszu nie pojawiła się nawet w roli widza). Po tej nauczce osoba pana Jerzego jest całkowicie owiana tajemnicą, nie wiadomo nawet jak wygląda (podejrzewam, że niewyjściowo, skoro jest starym alkoholikiem, więc nawet zdjęcia nigdzie nie ma, bo empatia społeczna do jego osoby spadłaby o 90%). Sztab Trzaskowskiego najpierw temat kawalerki najzwyczajniej przegrzał. Zaprzyjaźnione media trąbiły o tym 24 godziny na dobę przez kilka dni. Sam Trzaskowski też mówił o tym przy każdej możliwej okazji, najlepszy przykład to debata dla TVP w likwidacji (ta, prowadzona przez Wysocką-Schnepf), gdzie Trzaskowski w ogóle nie odnosił się do tematu czy zadawanych mu pytań, zamiast tego powtarzał „kawalerka”, jak katarynka. „Wylosował” on wtedy trzy razy pod rząd możliwość wypowiedzi jako ostatni (na co szansa matematyczna wynosiła jeden przez 13 kandydatów do potęgi trzeciej, czyli 0,0455%) i oczywiście wykorzystał to „losowanie” na kawalerkę. Przed pierwszą turą w każdym polskim domu strach było otworzyć lodówkę, żeby przypadkiem nie wypadła z niej kawalerka.
W ostatnich dniach postanowiono wycisnąć z kawalerki resztkę soków, lansując nową wersję, co jest dosyć dziwne. Pierwotnie, według sympatyków Trzaskowskiego pan Jerzy był biednym, schorowanym emerytem, który nieszczęśliwie w poszukiwaniu pomocy trafił na bezwzględnego oszusta (Nawrockiego) i został perfidnie wykorzystany, ograbiony z mienia, przez co wylądował w DPS. Najnowsza jednak wersja jest całkiem odmienna, otóż „odświeżony” pan Jerzy to przestępca seksualny, któremu Nawrocki pomógł (setki nagłówków, że Nawrocki pomagał przestępcy seksualnemu). Aby jednak ludzie niepotrzebnie nie zadawali sobie oczywistego pytania: „to w końcu Nawrocki go oszukał, czy mu pomagał?„- w nowej wersji afery ukrywany jest jej związek z panem Jerzym i kawalerką, pisane jest to gdzieś w siódmym akapicie, gdzie mało kto dociera. Pożądany efekt jest taki, żeby odbiorca stwierdził, że są to dwie różne historie i dwie różne osoby, czyli Nawrocki oszukał biednego emeryta pana Jerzego oraz Nawrocki pomagał jakiemuś innemu przestępcy seksualnemu o personaliach nieustalonych. Głupie jak but z lewej nogi, ale jak mawiał klasyk- jeżeli coś jest głupie, ale działa, to wcale nie jest głupie.
Inną sprawą jest to, że środowisko Platformy jest ostatnie na liście wyroczni moralnych w sprawie mieszkań. Poza partyjnymi liderami, jak Kropiwnicki czy wdowa po Adamowiczu, którzy sami nie potrafią doliczyć się liczby posiadanych nieruchomości pewnie kilkaset osób z PO (także sam Trzaskowski) posiada 2-5 mieszkań, z czego gdyby z osobna podrążyć procesy ich pozyskiwania- na pewno wyszłyby niezłe kwiatuszki. Do tego dochodzą powiązania Trzaskowskiego z aferą reprywatyzacyjną, gdzie pod przysłowiowy most wyleciały tysiące niewinnych osób (do tego Jolanta Brzeska, którą odwiedził 'seryjny samobójca’, a sprawę umorzono za czasów nadzoru prokuratorskiego pana Korneluka, który przy pomocy rympału stał się za obecnego rządu Prokuratorem Krajowym). Parafrazując klasyka: biedny pan Jerzy pozbawiony kawalerki to tragedia, ale tysiące ludzi wyrzuconych z własnych mieszkań to statystyka. W międzyczasie w ostatnich dniach wynikła jeszcze sprawa skandalu z kamienicą przy Marszałkowskiej 66 w Warszawie, a internet obiegły filmiki z przepychanek wyrzucanych lokatorów z „silnymi ludźmi” pod samą kamienicą oraz na sesji rady miasta. Wszystkie te sprawy umniejszają siłę „afery kawalerkowej”, tak też próbował bronić się Nawrocki i PiS. Afera kawalerkowa może pod względem kwoty nie jest wybitnie wielka i daleko jej do przestępstwa stulecia, ale działa na emocje (zwłaszcza u kobiet), a na bezrybiu i rak ryba (prawie wszystkie inne „afery” Nawrockiego polegają na pomówieniach i łamańcach retorycznych, więc w tej sytuacji dobra i kawalerka).
Afera NASK (kampanie „profrekwencyjne”)

Tzw. „afera NASK” to największa i wielowątkowa afera, związana z kampanią Trzaskowskiego, przy czym on sam twierdzi że o niej nie słyszał, a zaprzyjaźnione media zastosowały w tym temacie zmowę milczenia, aby jak najmniej osób z ich informacyjnej „bańki” w ogóle się o niej dowiedziało. PKW też śpi.
Kluczowe jest polskie prawo wyborcze, w tym przypadku dwa jego elementy. Po pierwsze- kampania wyborcza nie może być oficjalnie finansowana ani ze środków publicznych, ani z zagranicy, a wszelkie przelewy trzeba rozliczyć i sprawdzić ich nadawców. Po drugie- na dzień przed niedzielnym głosowaniem obowiązuje cisza wyborcza, kiedy panuje zakaz agitacji na rzecz danego kandydata. „Liberałowie” znaleźli proste obejście obu przepisów (albo sami specjalnie je tak napisali). Podejrzane pieniądze, z których nie można finansować kampanii (publiczne, zagraniczne czy ze spółek skarbu państwa) najpierw przepuszcza się przez sieć zaprzyjaźnionych, upolitycznionych organizacji pozarządowych (głównie od Sorosa, który ostatnio z powodu podeszłego wieku wykonał cesję swego imperium na syna), pełniących rolę pośredników i „pralek”. W tym roku do listy „darczyńców” dorzucono też państwowych gigantów, jak Orlen czy PKO, pewne tropy prowadzą też (przez pośredników) do Partii Demokratycznej z USA. Dla polskiego, kulawego prawa wyborczego ważne jest to, żeby finansowanie kampanii nie pochodziło bezpośrednio z budżetu (państwa czy samorządu), ale było przefiltrowane przez jakiegoś pośrednika, a najlepiej kilku. „Obdarowane” fundacje pozarządowe za te fundusze tworzą tzw. kampanie „profrekwencyjne”, które teoretycznie mają tylko zachęcać do głosowania, ale nie mogą ewidentnie sugerować na kogo (w sensie, że nie może paść tam konkretna nazwa kandydata, bo sugestie są dozwolone). Takie spoty można emitować także w okresie ciszy wyborczej. Pewnie każdy widział te billboardy czy filmiki „profrekwencyjne”. Nakręcono ich dziesiątki, ich schemat bazowy zawsze jest taki sam, jak od kserokopiarki. Postacie (wynajęci aktorzy) są przerysowane do granic możliwości, jak bajki dla najmłodszych dzieciaków, żeby każdy już od pierwszej sekundy widział kto jest dobry, a kto zły. Tzw. „czarny PR” jest sednem tej metody. Najpierw więc mamy monolog „PiSowskiego złodzieja”, „neonazisty” lub „mohera”, który już na pierwszy rzut oka jest radykalnym wyborcą PiS lub Konfederacji. Musi on budzić odrazę już samym wyglądem, mile widziane czarno-białe barwy i „groźne” tło, jak z filmów Agnieszki Holland. Antagonista mówi agresywnym tonem i łamaną polszczyzną, że trzeba kraść, stosować przemoc i nienawiść wobec jakiejś mniejszości lub kobiet, w tym roku doszedł jeszcze element „fajnego” Putina i 8 lat złodziejstwa PiS. Na koniec zmiana klimatu o 180 stopni- na ekran wjeżdża kolorowy, wesoły, wykształcony, tolerancyjny i urodziwy człowiek z wielkich ośrodków, który recytuje końcowe hasło profrekwencyjne typu: „Czy pozwolisz, aby on (przedmówca) wybrał ci prezydenta? Idź na wybory!„. Gdy coś pójdzie nie tak i dojdzie do „przypału”- sztab odcina się od „niezależnych” NGOsów, które finansowały daną kampanię.

Tyle teorii, teraz wydarzenia w porządku chronologicznym. Proceder „profrekwencyjny” trwa już od co najmniej 10 lat, ale w tej kampanii wyborczej zrobiono to zarówno wyjątkowo obficie, jak i wyjątkowo nieudolnie. Prawdopodobnie sympatycy Tuska poczuli się zbyt pewnie uważając, że przy obecnym rządzie nie muszą być zbyt ostrożni, bo i tak nic im nie grozi (co poniekąd jest prawdą, ale nie ma pewności, że rząd się kiedyś nie zmieni na inny, który wróci do sprawy, bo rozliczenia poprzedników stały się sportem narodowym). W efekcie już od zimy byliśmy bombardowani licznymi reklamami „profrekwencyjnymi”, finansowanymi przez m.in. „Fundację Twój Głos jest Ważny” czy „Akcję Demokrację” Jakuba Kocjana (stałego gościa TVN i TVP, gdzie pełnił rolę „niezależnego eksperta”), który wielokrotnie spotykał się z Trzaskowskim, także na gruncie finansowym. Swoją drogą- Kocjan bardzo przypomina mi niejakiego Barta Staszewskiego. Obaj to „liberałowie” powiązani z Sorosem, których kariery „społeczno-aktywistyczne” są niejasne, obaj wyskoczyli jak królik z kapelusza, do tego obaj są podobni z gęby (zwłaszcza zębów gigantycznych, jak bebech faceta z „Chłopaków z baraków”) i prawdopodobnie (choć tu nie mam całkowitej pewności w stosunku do jednego z nich) ze „starozakonnego” pochodzenia.
Kampanie „profrekwencyjne” były w tym roku pod względem organizacyjnym robione na rympał i kwestią czasu było to, że w końcu sprawa zrobi się gorąca (w jednej z takich fundacji pracuje nawet żona Trzaskowskiego, ale ona jest akurat mocno kryta). Zaczęły się liczne skargi, media PiSowskie i niezależne już zdobywały informacje i prowadziły dziennikarskie śledztwa na ten temat. Rząd postanowił w tej sytuacji zastosować ruch wyprzedzający, czyli samemu rozbroić tę bombę (czyli to, co pisałem wyżej o kawalerce, o której Kaczyński musiał nie wiedzieć, bo takiego ruchu wyprzedzającego nigdy nie wykonał). Wykorzystano ministra cyfryzacji Gawkowskiego (z Lewicy, który mocno zapunktował u Tuska) i podległy mu NASK. Na początku kwietnia, ni z gruszki, ni z pietruszki prorządowe media masowo przekazywały oświadczenie Gawkowskiego, który informował o rosyjsko-białoruskim „cyberataku” na rządowe zasoby informatyczne. Sprawa od początku była dla mnie dęta, gdyż interesuję się bezpieczeństwem i regularnie odwiedzam takie strony jak sekurak czy niebezpiecznik. Pierwszą stronę internetową założyłem już w 2000 roku, w sumie było ich około 100, wielokrotnie miałem włamania na serwer (w tym jedno krytyczne z Chin, po którym wszystko musiałem robić od nowa i nauczyłem się przy okazji robić kopie zapasowe). Na niniejszym, niszowym blogu mam wtyczkę „wordfence” i TUTAJ widać, że cyberataki to nie jest w dzisiejszych czasach nic rzadkiego, w skali wszystkich zasobów rządowych ich liczby muszą iść w miliony każdego dnia. Co się więc stało w kwietniu, że nagle wszystkie media trąbią o jakimś cyberataku? Musiałby być on przede wszystkim potężny i udany, ale nic takiego nie miało miejsca i właściwie nie wiadomo co się stało (co rodzi podejrzenia, że nic się nie stało). Na branżowych grupach chodzą informacje, że administrator strony PO dla „uwiarygodnienia” rosyjskiego cyberataku odpiął wtedy na chwilę DNSy lub domenę od hostingu, ale sam nie zdążyłem wtedy tego sprawdzić. Gawkowski w TVN24 pokrętnie „wyjaśniał”, że atak był wymierzony w Trzaskowskiego, ale na szczęście został skutecznie obroniony, także dzięki wybitnym zdolnościom jego skromnej osoby oraz zespołu, którym zarządza, wtórował mu jego zastępca, Michał Gramatyka. Sprawa „wyprzedzająca” skierowana była do betonowego elektoratu 60+ (którego umiejętności techniczne kończą się na odpaleniu TVN24 przy pomocy pilota telewizyjnego). Elektorat ten został w obliczu nadchodzącego skandalu zawczasu ostrzeżony, że jeżeli wkrótce „coś groźnego zdarzy się w internecie”, to na pewno jest to atak Putina na Trzaskowskiego.
15-go maja, w przeddzień publikacji przez media nie-rządowe artykułów o skandalu z „kampaniami profrekwencyjnymi” NASK (konkretnie ich wydział dezinformacji) wydał groteskowe i wprowadzające w błąd (nomen omen dezinformacyjne) oświadczenie, w którym twierdzą, że kampanie „profrekwencyjne” (które nazwali reklamami politycznymi) mogą być finansowane z zagranicy (dla zabezpieczenia dupy własnej i swych przyjaciół nigdzie nie napisali, że BYŁY finansowane z zagranicy, tylko wielokrotnie używali sformułowania, że „mogły być”, lub „możliwe było takie finansowanie”). Cios kontrujący przyszedł błyskawicznie i to z samej słonecznej, „liberalnej” Kalifornii. Firma Meta (właściciel Pejsbuka) oświadczyła oficjalnie, że wszystkie te kampanie były finansowane z Polski, a konkretnie z licznych spółek-krzaków z fejkowymi adresami (na bagnach i w lesie) oraz niektóre z „liberalnych” organizacji pozarządowych typu „Akcja Demokracja” czy „Twój głos na znaczenie”. Kurtyna.
Wyszła, mówiąc kolokwialnie, lipa. W rządzie i sztabie Trzaskowskiego zaczęła się panika, odpalono więc „plan B”, czyli „my nic nie wiedzieli” i „żodyn się niy spodziewoł”. Nikt nic nie wie, czeski film, nikt nie zna Kocjana, nikt od tygodni nie wchodzi na Pejsa i nikt nigdy nie widział tych „profrekwencyjnych” spotów. Gdy mleko się rozlało- siły rządowe wydały kolejne głupkowate oświadczenie, gdzie stwierdzili, że w aferę zamieszane były kręgi trzech kandydatów (Trzaskowski, Nawrocki i Mentzen). Problem w tym, że owe „zamieszanie w sprawę” polegało na tym, że pierwszy na sprawie spotów skorzystał, a dwóch pozostałych straciło. To tak, jakby ktoś ukradł dwa samochody i media napisały, że trzy osoby były zamieszane w kradzież samochodów (pomijając, że „udział” dwóch polegał na samochodu utracie).
W mediach prorządowych powstał mur informacyjny między siecią, a mediami tradycyjnymi, aby afera pozostała tylko w internecie i nie przeniknęła do telewizji, radia i gazet, czyli świadomości emerytów, którzy stanowią trzon ich wyborców. Gdyby jednak któryś coś gdzieś przypadkiem usłyszał- pamięta przecież, że Gawkowski dopiero mówił coś o rosyjskim cyberataku na serwery rządu (coś im dzwoni, ale nie wiadomo w którym kościele). Gdy politycy rządu i członkowie sztabu zostali przyciśnięci to całkowicie odcinali się od kampanii „profrekwencyjnych”. Skoordynowany, oficjalny przekaz jest taki, że te kampanie robił ktoś „obok”, za swoje własne pieniądze, a oni nie dość, że nie mieli z tym nic wspólnego, to nawet o tym zjawisku nigdy nie słyszeli (mimo tego, że wielu ważnych polityków PO publikowało te spoty na własnych profilach w social-media). Przypomina mi się mój ulubiony OMZRiK, który kiedyś został podany do sądu za pomówienia i tam tłumaczyli się (jak się potem okazało- skutecznie), że nie mają nic wspólnego ze swoim własnym fanpedżem na Pejsbuku (na którym pojawiły się feralne pomówienia z oskarżenia) i sami nie wiedzą, kto go prowadzi, więc siłą rzeczy nie są sprawcami, ani nie mogą też pomóc w ich wskazaniu.
W spoty „profrekwencyjne” zaangażowane były także takie „niezależne” organizacje jak Ogólnopolski Strajk Kobiet czy Fundacja „Otwarty Dialog” (ostatnio dostali 700.000zł transzę z publicznych pieniędzy) Bartosza Kramka, który będąc w opozycji nawoływał w „Wyborczej” o „wyłączenie państwa” i przecinał nożycami ogrodzenie granicy z Białorusią, domagając się wpuszczenia wszystkich chętnych „turystów Łukaszenki”. Wspomniana „Akcja Demokracja” Kocjana w swojej (na pierwszy rzut oka robionej przez dziecko) stronie internetowej ma wielkie logo tzw. Funduszy Norweskich (czyli de facto publicznych pieniędzy, które ze skandalicznych powodów od wielu lat rozdzielane są głównie dla sieci fundacji Sorosa i nawet 'reżim’ PiSowski nie potrafił tego przez 8 lat zmienić).
Podsumowując aferę: wrogowie prawicy, prawdopodobnie z lenistwa i poczucia bezkarności (może też z łapczywości znanych powszechnie „aktywistów”, którzy chcieli zarobić za pośrednictwo) nie do wszystkich kampanii „profrekwencyjnych” wykorzystali spółeczki-słupy z siedzibą w lesie i bagnach, lecz częściowo w tym celu wykorzystano także stare, w dużej części półmartwe organizacje „obywatelskie” typu „Akcja Demokracja”, których pierwotnym celem było szybkie obalenie nowego wówczas rządu PiS. Były one masowo zakładane „oddolnie” zaraz po wyborach w 2015, w czasach świetności KODu, ale po pierwszej fali entuzjazmu „bojownicy uliczni” dali sobie spokój, a na placu boju zostały tylko niedobitki jak „babcia Kasia” czy Szczurek. Organizacje te jednak pozostały otwarte, choć w ostatnich latach dryfowały bez celu, finansów i członków (zdaje się, że Kocjan na początku nie pełnił w „Akcji” żadnej istotnej roli, dopiero potem przejął organizację, gdy reszta zarządu położyła na niej lagę i poodchodziła). Mam nadzieję, że w przyszłości współudział w „kampaniach profrekwencyjnych” wyjdzie bokiem wszystkim ich beneficjentom, bo znacznie łatwiej będzie udowodnić związki personalno-finansowe polityków obecnego rządu z tymi organizacjami i ich „aktywistami” typu Kocjan (który wyszedł na tym, jak Zabłocki na mydle, bo jego niedawni „przyjaciele” dziś twierdzą, że nie znają typa). Trzeba było w 100% oprzeć finansowanie kampanii „profrekwencyjnych” na nowych spółeczkach z lasu, zakładanych metodą „na żula”, a sprawa byłaby w polskich warunkach niemożliwa do udowodnienia. Stało się inaczej i jest pożar w burdelu, aczkolwiek zamrożony do czasu zmiany rządu.
Tak przy okazji, „liberałowie” i KODziarze w 2020 roku chóralnie stwierdzili, że ówczesne wybory prezydenckie (Duda vs Trzaskowski) były sfałszowane. Zapytani w jaki konkretnie sposób sfałszowane- po dłuższym zastanowieniu mówili, że telewizja rządowa była nieobiektywna. Nawet można by się z tym na upartego zgodzić, ale problem w tym, że obecnie telewizja rządowa (z takimi „gwiazdami” jak Dobrosz-Oracz, Czyż, Wysocka-Schnepf czy Kurdej-Szatan, pomijam już żenującą sprawę rzekomej „likwidacji”) jest tak samo bardzo nieobiektywna, jak za Kurskiego, a do tego dochodzi cały szereg innych, nowych czynników, których nie stosował wtedy PiS, czyli np. kartel mediów prywatnych, „kampanie profrekwencyjne”, presja UE, odbieranie dotacji partyjnych wszystkim spoza koalicji rządowej i wiele innych walorów „demokracji walczącej”. Skoro więc wybory w 2020 roku były sfałszowane, to zgodnie z tą logiką- wybory w 2025 roku będą sfałszowane co najmniej potrójnie.
„Afera” alfonsowa

Najnowszą „aferą”, dętą jak trombita jest odgrzewany kotlet jeszcze z końcówki zeszłego roku. Wówczas rozpowszechniano insynuacje (bez żadnych dowodów i nazwisk), że Nawrocki to „alfons”, bo dawniej dorabiał jako 'bramkarz’ i miał mieć wówczas do czynienia z prostytutkami (co jest z punktu logicznego naturalną koleją rzeczy, bo teren pracy obu zawodów jest ten sam, czyli hotele oraz kluby muzyczne i nocne, więc unikanie prostytutek w zawodzie bramkarza to tak, jakby kelner miał unikać kucharzy). Przy okazji z innej beczki- przez 95% czasu prostytutki według „liberałów” i „obrońców praw kobiet” to „sekworkerki”, których wizerunek jest ocieplany. Zawód jak każdy inny, nic strasznego, nie deprecjonujmy ich i tego typu artykuły w prasie lewicowej (a nawet takie, że „zostań prostytutką, będziesz bogata i szczęśliwa”). Pozostałe 5% czasu to okres „wyższej konieczności”, czyli np. kampania wyborcza, gdy trzeba przywalić znienawidzonemu politykowi. Wówczas „seksworkerki”, zasługujące normalnie na społeczny szacunek w magiczny sposób zamieniają się w (za przeproszeniem) kurwy, z którymi jakikolwiek kontakt (nawet nie seksualny) to skandal stulecia. Logika level lewica. Zresztą w tej regule kobieta nie musi nawet uprawiać tego zawodu oficjalnie, wystarczy przypomnieć sytuację z asystentkami Glapińskiego, które zgodnie przez „liberałów” zostały obwołane „kurewkami” tylko z powodu swej ponadprzeciętnej urody, a rubasznym dowcipasom godnym „wujka z wesela” nie było wtedy końca. Wracamy do tematu. Zrozumiałbym sens „afery” z Nawrockim „alfonsem”, gdyby w grę wchodziły gwałty, handel ludźmi i tym podobne przestępstwa, ale w tej „aferze” mamy tylko jakieś nieokreślone „kontakty” Nawrockiego z prostytutkami. „Kontakt” może być nawet wzrokowy przy mijaniu się na schodach.
Pół roku później, czyli dwa dni temu „afera” została odgrzana na nowo, bo pojawiły się w niej „nowe wątki”, do których dotarł (a jakże!) Onet. Co nowego? W zasadzie nic, oprócz osoby „świadka”, który znów opowiedział o rzekomych, nieokreślonych kontaktach Nawrockiego z prostytutkami. Na domiar złego: tym jedynym i „cennym” świadkiem jest niejaki Jacek Murański, pato-celebryta, znany z freak-fightów. Osobiście wcześniej o nim nie słyszałem, ale po researchu internetowym i telefonie do znajomego, który interesuje się uniwersum „fame MMA” nie mogłem uwierzyć w sytuację. Otóż Murański to totalny patus, bajkopisarz, lanser i osoba, która nawet w „śliskim” samym w sobie środowisku „freak fightów” ma fatalną reputację. Za komentarz idealnie pasuje finałowa scena z serialu o Nikodemie Dyzmie, tylko trzeba w niej podmienić Dyzmę na Murańskiego. Używanie takiej osoby jak Murański w kampanii wyborczej (np. Tusk u Rymanowskiego z przerażoną miną mówiący o Murańskim, jako cennym informatorze) pokazuje, że po pierwsze- sztab Trzaskowskiego łapie się brzytwy i stąpa po cienkim lodzie (co daje wysokie szanse na efekt odwrotny do zamierzonego), a po drugie- nic innego w zanadrzu na końcówkę kampanii już nie mają, więc rzucają na oślep największym gównem. Nie dość, że odgrzali kotleta i nadal nie mają żadnych dowodów, to jeszcze skorzystali z usług osoby kompletnie szalonej i niewiarygodnej, dla młodzieży wręcz obciachowej, memicznej i bekowej, z którą może równać się tylko Marcin Najman.
Całą kampanię wyborczą Trzaskowskiego oparto na budowaniu wrażenia, że Nawrocki to wulgarny patus, po czym na koniec z kapelusza wyciągają Murańskiego, czyli króla wszystkich patusów, przy którym Nawrocki to mistrz taktu i elegancji. Dwa akapity temu pochwaliłem Platformę, że przy osobie Pana Jerzego od kawalerki nie popełnili błędu z Panią Joanną z Krakowa, ale ich najnowszy „autorytet” Murański to tak, jakby powiedzieli „potrzymaj mi piwo”. Młodzi, którzy orientują się w uniwersum freak-fightowym pewnie do teraz zrywają boki ze śmiechu. Nawet Tusk, który osobiście wziął na barki reklamowanie „afery” i nawet spotkał się z Murańskim- jest ostrożny. Zaprzyjaźnione media podchodzą do sprawy z ogromnym dystansem, stosując zawsze określenia-dupochrony typu: „według Murańskiego” oraz „Nawrocki MIAŁ mieć kontakty z prostytutkami”. Pan Kiedrowski z czerskiego portalu „sport.pl” napisał: „Tusk powołał się na słowa prowokatora i mitomana. Dlaczego nikt go nie ostrzegł?„. Rząd obecnie we własnej bańce informacyjnej reklamuje retorykę, że skoro Nawrocki uważa, że Murański kłamie- niech go oskarży do 24-godzinnego sądu wyborczego, a skoro go nie oskarża to oznacza, że boi się porażki, więc jest alfonsem. To oczywiście pułapka, bo Nawrocki przegrałby taki proces i musiałby przepraszać, co wyglądałoby fatalnie w oczach jego wyborców. Dlaczego by przegrał? Z trzech powodów. Po pierwsze- sąd wyborczy jest w rękach rządu, co pokazała chociażby sprawa Hołownia vs Mentzen (ze zdjęciem z „uchodźcami” w sejmie), o której pisałem w poprzednim tekście. Po drugie- z przyczyn formalnych Nawrocki musiałby pozwać nie samego Murańskiego, ale portal, który rozpowszechnił jego rewelacje, czyli Onet, a obecne (według mnie głupie) prawo chroni „tajemnicę dziennikarską” i z zasady nie wymierza wyroków przeciwko mediom, pisała nawet o tym nawet czerska gazeta, którą trudno posądzić o sympatię do Nawrockiego. Po trzecie- w rewelacjach Murańskiego nie ma nic konkretnego, same ogólniki, dupochrony, ostrożność procesowa i żadnych oskarżeń wprost o coś nielegalnego (szkoła retoryki imienia Tomasza Piątka), więc de facto nie ma nawet punktu zaczepienia pod oskarżenie. Dlatego też sam Tusk u Rymanowskiego podpuszczał Nawrockiego, aby poszedł z tą sprawą do sądu, bo już wtedy doskonale wiedział, jak skończyłby się ten potencjalny proces. Tyle o tej „aferze”, o której niepotrzebnie aż tak bardzo się rozpisałem.
W temacie „afer, napiętych jak plandeka na Żuku” i „afer tak głupich, że aż śmiesznych” warto przypomnieć zimowy temat Tomasza Piątka, z którym nawet rozpocząłem polemikę tym artykułem. Otóż Karol Nawrocki ma powiązania z Putinem, gdyż jego siostra pracuje w cukierni, która współpracuje z gdańskim oddziałem hotelu Hilton, który to po inwazji Rosjan na Ukrainę nie zamknął swych rosyjskich oddziałów.
Gdyby jednym screenem trzeba było streścić finisz kampanii Trzaskowskiego (która w jakichś 90% polegała na próbie zdyskredytowania rywala)- wyglądałoby to tak, jak powyżej: strona główna czerskiej Gazety.pl z wczoraj. Całe czoło portalu w groźnej, czerwonej ramce, oczywiście wszystkie 5 „newsów” o Nawrockim. I kolejno: pierwszy o tym, że znaleziono jakąś nauczycielkę, która skrytykowała Nawrockiego (przy okazji sami nazwali jego ustawki mianem plotek). Drugie, moje ulubione, czyli „ekspert od mowy ciała”. Praktycznie nie ma dnia (także poza kampanią), gdy w którymś z głównych mediów prorządowych nie pojawia się taki „ekspert” (zazwyczaj jest to kobieta, bo metoda jest do płci pięknej skierowana)- „przypadkiem” zawsze „ekspert” orzeka, że mowa ciała jest zła w przypadku szeroko pojętej prawicy i vice versa. Trzecie okienko to tatuaże, czyli tak jak samo, jak pisałem wyżej z prostytutkami. Na co dzień są one według „liberałów” całkiem fajne (zwłaszcza, gdy eksponuje je poseł Józefaciuk czy liczni celebryci), ale raz na dłuższy czas, gdy nie ma czym uderzyć we wroga- tatuaże (nawet te ukryte pod ubraniem, które medialni „liberałowie” znają tylko z plotek) są patologią, kryminałem i złem wcielonym, do tego dorzucony fejk-nius w formie „dupochronu pytajnikowego”, że niby Nawrocki jakieś tatuaże usuwał. Okienko nr4 to opisywana wyżej „afera” z „sygnalistą” Murańskim, plus „dupochron miałowy”, że „miał” sprowadzać (a nie „sprowadzał”) seksworkerki, a ostatni „news” to podsumowanie poprzednich czterech- czarna seria sztabu, „niezależny ekspert” potwierdza. Nagłówek całości to „Test polskiej polityki”, lepiej byłoby „Test formy propagandowej żydowskiej gazety dla Polaków”, którą oceniam jako niską i niechlujną. Sam w 10 minut wymyśliłbym coś znacznie lepszego.
Kampanie w terenie
Obaj kandydaci prowadzili dosyć drewniane kampanie w terenie. Mieli wyuczone krótkie „stand-upy” i recytowali je za każdym razem. Całkowitym przypadkiem jakiś miesiąc temu widziałem wiec Nawrockiego w… Koszalinie (gdzie byłem pierwszy raz w życiu i nawet nie wiedziałem wcześniej, że tego dnia będzie tam „kandydat obywatelski”- zorientowałem się na widok idących na Rynek ludzi z flagami Polski). Frekwencja to kilkaset osób, co jak na wielkość miasta i jego wiodące preferencje polityczne jest wynikiem średnim. Nawrocki wrażenie zrobił na mnie raczej negatywne: nuda, chwytliwe hasła, bazujące na suwerenności, przerywane co 5 sekund inscenizowanymi przez sztab krótkimi przyśpiewkami typu „Karol Nawrocki prezydentem Polski!” czy „tu jest Polska, nie Bruksela!”.
Na Trzaskowskim nie byłem w ogóle, więc znam sprawę tylko z internetu. Jego trasa nie była jakaś długa i męcząca (jak w przypadku Mentzena, odwiedzającego wszystkie powiaty). Trzaskowski robił krótkie wystąpienia z tym samym przemówieniem (z którego najsłynniejszy cytat brzmi: „to się w pale nie mieści!”, z wyraźnym akcentem na „w pale”). Podobno Trzaskowski na trasie nie przemęczał się i lubił w ciągu dnia walnąć w kimono gdzieś w hotelu, przez co nawet odwołano kilka spotkań. Niekiedy zabierał żonę, która ewidentnie w błysku fleszy czuła się nieswojo. Ludzi przychodziło mało (w stosunku do jego popularności), przez co w relacjach trzeba było stosować różne triki optyczne (w plenerze kadrować zdjęcia i robić je z odpowiednio wąskiej perspektywy, a w sali zmniejszać jej powierzchnię o połowę przy pomocy barykad, aby dogęścić liczbę uczestników na metr kwadratowy). Obaj kandydaci robili głównie kampanię ogólnopolską, a w „terenie” i „powiatach” odbębnili niezbędne minimum, więc nie ma w tym temacie o czym więcej pisać.
Debaty i wywiady
Debat telewizyjnych w tej kampanii było mnóstwo, najwięcej w historii wyborów prezydenckich w Polsce (do tego dwa głośne wywiady u Mentzena oraz wywiady u Stanowskiego), przez co chyba każdemu 'eventy’ te mylą się między sobą. Dlatego pozwolę sobie (chyba, że jestem pewny gdzie to było) na niewyszczególnianie za każdym razem „miejsca dramatu”. Przyznam bez bicia, że jedną lub dwie debaty opuściłem, kilka kolejnych słuchałem jednym uchem, robiąc coś innego, więc pewnie wielu rzeczy nie słyszałem, a inne zapomniałem. Jednakże wniosków i spostrzeżeń tak mam taką ilość, że pewnie mało kto do końca wszystko przeczyta.
Zanim przejdę do konkretów- wysnuję pierwszy wniosek na podstawie samej „frekwencji”. Nawrocki korzystał z każdej możliwej okazji pokazania się wyborcom i nikomu nie odmówił udziału w debacie. Używając terminologii sportowej- Nawrocki chętnie pojawiał się na wszystkich meczach, zarówno wyjazdowych, jak i domowych. Trzaskowski z kolei ograniczył się tylko do meczów domowych (gdzie prowadzącymi byli sprzyjający mu ludzie z 'czystej wody w likwidacji’ i TVNu oraz zachowujące neutralność 'listki figowe’ z Polsatu i Super Expressu), z powodów taktycznych (choć pewnie niechętnie) zaliczył tylko jeden, zresztą wysoko przegrany „wyjazd” (Mentzen). W pozostałych przypadkach poza własnym bagienkiem Trzaskowski zawsze „obsrał zbroję” i nie przychodził rozmawiać, mimo oficjalnych zaproszeń (konkretnie mowa o wszystkich debatach z udziałem TV Republika oraz o bardzo cennych merytorycznie i licznych w odsłony 2-4 godzinnych wywiadach w Kanale Zero, gdzie pojawili się wszyscy kandydaci poza Trzaskowskim). Nie inaczej zresztą było dziś wieczorem na kolejnej, finalnie jednoosobowej „debacie” w Końskich. W związku w powyższą „listą obecności” pierwszy, ważny wniosek to punkt za odwagę (ważną cechę u prezydenta) dla Nawrockiego i minus dla Trzaskowskiego, który udowodnił, że nie radzi sobie z presją i niesprzyjającymi warunkami. On najchętniej chciałby odbywać spotkania, zaaranżowane specjalnie „pod niego”, albo wręcz przez niego, z klakierami i przytakiwaczami wokół. Problem w tym, że w roli prezydenta takich spotkań będzie mało i to głównie na niskim szczeblu krajowym. Cała reszta (zwłaszcza wyjazdy poza Polskę oraz podejmowanie ważnych polityków zagranicznych w Warszawie) to nieodłączna presja i stres. Najjaskrawszy wariant to spotkanie z Trumpem, na którego samą myśl Trzaskowski dostanie zespołu niespokojnych nóg. Niewiele lepiej będzie na spotkaniach Trzaskowskiego z „przyjaciółmi”. Wprawdzie będą się uśmiechali i klepali po plecach, ale tylko dlatego, żeby zrobić go w ciula (a konkretnie wszystkich polskich obywateli za jego pośrednictwem). Trzaskowski dla uniknięcia sytuacji stresowej na spotkaniu z Macronem, Merzem czy von der Leyen zgodzi się na nowe podatki, imigrantów czy inne ekolewactwo, a na spotkaniu z Zełeńskim na kolejną transzę bezpłatnego uzbrojenia, czy co gorsza mięsa armatniego. Nawrocki jest jaki jest, ale daje większe nadzieje na walkę o interes Polski w sytuacjach konfliktowych, które dla dobrego polityka są chlebem codziennym. Trzaskowski nawet na debacie „domowej” (Końskie) wyłożył się, pomimo wsparcia prowadzących i pani psycholog de Barbaro (przypomina mi się Komorowski i jego suflerka, pani Jowita).
Przejdźmy do debatowych konkretów. Zacznę od Nawrockiego. Był on przeważnie dosyć sztywny i trudno było z niego wyciągnąć cokolwiek więcej poza wyuczonymi formułkami. Widać było, że sztab kazał mu przede wszystkim nie zrobić czegoś głupiego (do czego nie zastosował się co najmniej dwa razy, o czym niżej), a po drugie delikatnie odcinać się od PiSu, grając kartą „kandydata niezależnego”, który nigdy nie był w PiSie, ani w żadnym rządzie, ale też zarazem nie mógł krytykować otwarcie dokonań partii Kaczyńskiego.
Drugą najistotniejszą rzeczą (po kawalerce) która najbardziej zaszkodziła Nawrockiemu i której nie da się racjonalnie wytłumaczyć była sytuacja na debacie z Trzaskowskim, gdzie ni stąd, ni z owąd wsadził on coś sobie między zęby, a górną wargę. Tłumaczono, że był to snus, czyli woreczek tytoniowy, legalny i bardzo popularny chociażby w Skandynawii. Nie zmienia to faktu, że to gol samobójczy, którego nie powstydziłby się nawet Janusz Jojko. Serio Nawrocki nie mógł wytrzymać dwóch godzin bez tego? To było tak „finezyjne”, jak wypicie „małpki” przy kierowniku budowy. Żenada i to na własne życzenie.
Trzecią aferą Nawrockiego, po snusie i kawalerce (i według mnie ostatnią, bo cała reszta oparta jest na pomówieniach) jest wywiad u Mentzena i sprawa ustawek kibolskich. Wprawdzie mówił o tym tylko gospodarz, ale Nawrocki nie odniósł się jednoznacznie do tematu i nie zaprzeczył, że brał w nich udział, przez co sprawa „ustawek Nawrockiego” (z pomocą sympatyków Trzaskowskiego) zaczęła żyć własnym życiem i dzisiaj na whatsappach i pejsbukowych grupach KODziarzy chodzą nawet jakieś filmiki z ustawek kibolskich, w których ponoć bierze udział Nawrocki (wszystko oczywiście perfidne fejki, ale swym brakiem odcięcia się od tematu Nawrocki sprokurował tę sytuację). Według mnie najbliższa prawdy wersja jest taka, że Nawrocki wziął udział w jednej ustawce (Lech-Lechia) i to nie jako „kibol”, lecz jako bramkarz dyskotekowy (na te umówione, niespontaniczne, leśne ustawki szefowie kiboli biorą kogo popadnie, nawet za kasę, byle umiał się bić). Niestety Nawrocki nie odniósł się do tego konkretnie, więc foliarskie skrzydło „liberałów” ma teraz pole do popisu. Żenującym, goebbelsowskim odpryskiem sytuacji jest spontaniczna zmiana programu w TVP, gdzie w ostatnich dwóch dniach wyemitowano kilka odcinków serialu „Furioza”, opowiadającego o kibolach i ustawkach (pierwotnie w środę w programie telewizyjnym był w tym czasie wpisany film Clinta Eastwooda „Za wszelką cenę”, ale musiał zrobić miejsce „Furiozie” Damięckiego, zresztą jawnego KODziarza). Politycy i sympatycy Platformy na swoich social mediach ochoczo zachęcali do obejrzenia „Furiozy”. Gdyby ktoś z kolei trafił na „Furiozę” w TVP przypadkiem i jest na tyle głupi, że nie potrafił skojarzyć tego z Nawrockim- nic straconego. Portal Tomasza Lisa dał oficjalną wskazówkę (obrazek poniżej).
Przy okazji ciekawostka. Na powyższym screenie mamy kolejny rodzaj „słowa-dupochronu”, bo nie napisali, że „miał uczestniczyć”, tylko oficjalnie, że „uczestniczył”. Jednakże kluczowe w kontekście ostrożności procesowej jest inne słowo, czyli „podobnych”. Gdyby Nawrocki podał ich do sądu w trybie wyborczym to ten orzekłby, że np. boks (który uprawiał Nawrocki) jest podobny do walk kiboli, więc nagłówek jest prawdziwy. W samym tekście wewnątrz artykułu jest już wszędzie grzecznie pisane, że „miał uczestniczyć”. Taka ciekawostka prawna. Nie zdziwię się, gdy na sobotę przedwyborczą TVP zaserwuje gawiedzi inny „przebój”, czyli „Skrzydlate świnie”. Tyle o kibolach, jedziemy dalej.
Bardzo nie podobało mi się w zeszłym tygodniu, jak w jedynej debacie 1vs1 z Trzaskowskim (na samym jej początku) Bążur bardzo atakował Nawrockiego przy pomocy lockdownów i covidu. Trzaskowski zachowywał się co najmniej jak Grzegorz Braun- zarzucał rywalowi zamykanie lasów, zarżnięcie gospodarki i tego typu (słuszne zresztą) pociski. Nawrocki na to (z pozycji defensywnej), że on wtedy był w IPN, a nie w rządzie, że on by tak nie zrobił, a w ogóle to wtedy były inne czasy i nie wiadomo było, czym jest ten wirus. Aż się wtedy prosiło skontrować i przypomnieć publice, co wtedy robiła Platforma i Lewica. Nie dość, że chętnie głosowali za wszystkimi PiSowskimi lockdownami, to jeszcze bardziej nakręcali panikę, domagając się obowiązku szczepień, paszportów covidowych czy pełnego dostępu właścicieli lokali handlowo-usługowych do kartotek lekarskich wszystkich Polaków, aby w razie czego któregoś nie wpuścić do swojego przybytku. Nawrocki słowem o tym nie powiedział i spora część widowni, mająca pamięć złotej rybki odniosła wrażenie, że Platforma była wtedy przeciwko lockdownom. Tyle o Nawrockim w debatach.
U Trzaskowskiego nie było jakichś ewidentnych, debatowych wpadek (poza tęczową flagą w Końskich, którą bez słowa oddał Biejat), ale nie oznacza to, że nie było żadnych. Poszedł on po prostu w ilość, a nie jakość. Notorycznie kłamał w żywe oczy, co wywoływało u mnie (i nie tylko) mnóstwo negatywnych emocji. Poniżej w skrócie lista wybranych debatowych kłamstw i wykrętów Trzaskowskiego. Prawie wszystkie przytrafiły mu się u Mentzena, gdyż u Stanowskiego nie był w ogóle, a debaty telewizyjne na których raczył się pojawić zorganizowane były tak, że zamiast odpowiadać na trudne pytania mógł skupić się na wbijaniu szpileczek rywalom i ględzeniu o PiS/kawalerce.
Zacznę od spraw najbardziej spektakularnych. Gdy Trzaskowski został postawiony pod ścianą i ratować sytuację perfidnym kłamstwem nie bardzo się dało- mówił, że nie zna sprawy, nie słyszał o tym, zarobiony jest. Tak było co najmniej dwa razy na wywiadzie u Mentzena. Pierwszy to sytuacja, gdy został zapytany o „wariant rumuński” (o którym niżej osobny akapit). Trzaskowski na to, że on nie wie co to jest, nie słyszał, nie doczytał, zarobiony jest. Kto ma wiedzieć, jak nie on? Przecież przez całe życie pozycjonuje się jako fifarafa unijny, ekspert od spraw międzynarodowych, który Brukselę może zwiedzać z zamkniętymi oczami, bo spędził w niej wiele lat, wszystkich tam zna, a jego główny pogląd to integracja Europy. I taka osoba nie wie co to jest „wariant rumuński”? Litości! Przecież to jest największa kontrowersja brukselska z co najmniej ostatnich kilku lat i jawny zamach na demokrację. Dokładnie to samo było, gdy Mentzen zapytał go o opisywaną wyżej aferę NASK (a szansa, że go o to zapyta wynosiła 100%, więc powinien się jakoś przygotować). Tymczasem Trzaskowski znowu stwierdził, że on o „spotach profrekwencyjnych” nic nie wie, nikogo nie zna, nie interesował się, był zajęty innymi rzeczami. Podobnie Trzaskowski „tłumaczył” się w mediach, gdy kilka miesięcy temu wyszło na jaw, że warszawskie autobusy jeżdżą na rosyjskim gazie. On nic nie wie, nie zna sprawy, musi doczytać, dajcie mu spokój, hejterzy i plebejusze. To kto ma wiedzieć, jak nie on? Przecież warszawska komunikacja miejska podlega właśnie jemu. To tak, jakby ktoś Zbigniewa Ziobrę spytał o fundusz sprawiedliwości, a on na to, że nie wie co to jest i prosi o inny zestaw pytań. Tak przy okazji, Radosław Sikorski (który pod względem „śliskości” może się równać jedynie ze swoim szefem) w ostatnim programie u Stanowskiego zastosował ten sam manewr, ale potem jeszcze okazało się, że łże. Mianowicie zapytany o głośną sprawę posła Witka, który w Polsacie stwierdził, że Trzaskowski mógłby podpisać deklarację Mentzena, bo „cóż szkodzi obiecać”- Sikorski odparł, że on nie słyszał o tej sytuacji. Problem w tym, że minutę później nagle wiedział, że poseł Witek został za to ukarany przez partię 🙂
Trzaskowski praktycznie we wszystkich debatach reklamował inwestycje Warszawy w czasie swojej prezydentury w tym mieście jako jedyny ich autor. Nagminnie używał bufonowatych sformułowań typu „załatwiłem bezpłatne żłobki” czy „zbudowałem szpital”, co mocno mnie raziło. Trzaskowski ani nie zbudował tego szpitala własnoręcznie, ani nie przeznaczył na ten cel złamanego grosza z prywatnych pieniędzy. Po prostu zdecydował, że pieniądze zabrane przymusowo podatnikom zostaną wydane w taki, a nie inny sposób, co jest bardzo dalekie od „budowy szpitala przez Trzaskowskiego”. To samo napisałbym, gdyby Kaczyński wielokrotnie twierdził, że on zbudował przekop Mierzei Wiślanej czy on dał Polakom program 500 (800) plus, ale on tak nigdy nie powiedział.
Trzaskowski u Mentzena obiecał, że pójdzie w kolejnym Marszu Niepodległości. Problem w tym, że pasuje on tam jak wół do karety, a już co najmniej raz w przeszłości to samo obiecywał i nie dość, że nigdy nie miał najmniejszego zamiaru tego robić, to za każdym razem próbuje Marsz zdelegalizować, nie mówiąc o negatywnych licznych jego wypowiedziach na temat tego wydarzenia. Deklaracja idiotyczna i obustronnie stratna pod względem przepływu głosów wyborczych, bo sympatycy Marszu doskonale wiedzą, że łże jak pies, a wrogowie Marszu są zaniepokojeni, że Trzaskowski zadeklarował wzięcie udziału w imprezie „neonazistowskiej”.
Kilka razy Mentzen wpuścił Trzaskowskiego w maliny, pozwalając mu po prostu mówić swoje brednie, niekiedy tylko ukierunkowując rozmowę na niewygodne dla Trzaskowskiego tory. Tak było z tzw. „mową nienawiści”, gdy Trzaskowski wił się jak węgorz, próbując spłycić temat do problemu samobójstw wśród nieletnich i omijając największe kontrowersje, w wyniku których np. w Wielkiej Brytanii obecnie policja zatrzymuje średnio 33 osoby dziennie (!!!) za „mowę nienawiści” wyrażoną online. Ostatecznie przyciśnięty Trzaskowski przyznał, że jako prezydent Polski podpisze ustawę o „mowie nienawiści”, przygotowaną przez Adama Bodnara. 'Red flag’ dla wszystkich wyznawców wolności słowa.
W pytaniu o podatki Bążur stanowczo stwierdził, że żadnych nigdy nie podniesie. Gdy Mentzen przypomniał, że przecież własnoręcznie podniósł co najmniej dwa (mając jako samorządowiec mocno ograniczone możliwości w tym zakresie), Trzaskowski odpowiedział, że jeden podniósł bo był za niski, a drugi podniósł bo był kryzys gospodarczy (przy czym cała Platforma twierdzi, że żadnego kryzysu w 2008 roku w Polsce nie było, bo Tusk nas przed nim skutecznie obronił).
Zapytany i drążony przez Mentzena o kwestię Ukrainy w NATO Trzaskowski orzekł, że jest „za, a nawet przeciw” i w swym idiotycznym wywodzie na ten temat chyba sam nie wiedział, o co mu właściwie chodzi (ja chcę do mamy!).
W kwestii Grzegorza Brauna Trzaskowski stwierdził kategorycznie, że powinien doznać wysokiej kary za gaśnicę, co było pokazaniem gołej dupy dla 6.3% jego wyborców z pierwszej tury, z drugiej strony ci ludzie i tak nie zagłosowaliby na niego, a jakakolwiek sympatia dla Brauna rozsierdziłaby lewaków, więc może i skutecznie powiedział.
Najbardziej żenująca z wszystkich wypowiedź Trzaskowskiego dotyczyła paktu migracyjnego (w debacie z Nawrockim). To się w pale nie mieści! Stwierdził on, iż osobiście i jednoosobowo załatwił, że paktu migracyjnego „praktycznie już ma”, bo przyjęliśmy uchodźców z Ukrainy (gdy słuchali tego w Berlinie czy Brukseli, to pewnie do teraz bolą ich brzuchy ze śmiechu). Zdziwiony Nawrocki dopytał, kiedy on to niby załatwił, Trzaskowski na to że w 2014 lub 2015 (nie pamiętam dokładnie, ale w którymś z tych dwóch lat). Nawrocki słusznie zauważył, że wtedy jeszcze nie było wojny. Trzaskowski próbował wybrnąć, że przecież była. Istotnie, w 2014/15 była hybrydowa wojna, ale po pierwsze- fala uchodźców wojennych z Ukrainy zaczęła się dopiero w lutym 2022 (7 lat po tym, gdy Trzaskowski niby wykorzystał tych uchodźców do anulacji paktu migracyjnego, klepniętego zresztą przez rząd Tuska w grudniu 2023, jako jedna z pierwszych decyzji). Po drugie- w 2014/15 cała Platforma była jawnie proputinowska, kontunuując politykę „resetu” i wspierając budowę gazociągów Nord Stream (niestety wielu o tym zapomniało). Po trzecie, w 2015 roku, gdy Platforma traciła władze, a jednocześnie Angela Merkel próbowała nam wcisnąć tysiące „uchodźców” których sama zaprosiła, pod groźbą drakońskich kar- sam Trzaskowski grzmiał, że trzeba albo ich przyjąć, albo zapłacić, innego wyjścia nie ma. Temat imigrancki, jak wszyscy czytelnicy wiedzą- bardzo mnie emocjonuje i gdy słucham takiego łgarstwa, to krew mi się z nerwów jonizuje. Szkoda, że Nawrocki bardziej Trzaskowskiego nie cisnął o szczegóły tego tajemniczego „aktu prawnego”, którym 10 lat temu „anulował” wymyślony wiele lat później pakt migracyjny, bo temat miał wysoki potencjał do głębszego samozaorania. Tak przy okazji- liczba wydawanych w Polsce azyli (ta oficjalna, bo realnie pewnie jest jeszcze wyższa) obecnie bije rekordy i idzie w tysiące, chociaż wersja propagandowa na potrzeby plebsu jest taka, że Tusk uroczyście wycofał prawo azylowe.
Kolejną palącą rzeczą (po pakcie migracyjnym), której według Trzaskowskiego „już nie ma” jest „zielony ład”. Szczegółów u Mentzena nie ujawnił, ale zapewnił, że był to problem forsowany przez PiS (który będąc osamotiony na arenie międzynarodowej jakoś przekonał do niego całą Unię), ale na szczęście „zielonego ładu” już wcale nie ma i nie interesujcie się tym więcej, a już zwłaszcza przed wyborami.
Bążur zapytany, czy podtrzymuje swój postulat o likwidacji kanału TVP Info stwierdził, że jest „za, a nawet przeciw”, bo w sumie chciał dawniej likwidować, ale teraz to już sam nie wie, bo ta stacja według niego jest już całkiem fajna (szkoda, że nawet zakute łby KODziarskie tego nie oglądają). Podobne zdanie wyraził o swoim postulacie sprzed 5 lat, gdy grzmiał, że nie może być prezydenta i premiera z tej samej partii, bo musi być jakiś bezpiecznik przed jednowładztwem. Dzisiaj twierdzi, że może i tak kiedyś mówił, ale wtedy chodziło mu o PiS, tylko zapomniał tego szczególiku dopowiedzieć. Teraz, w przypadku premiera i prezydenta z PO wszystko będzie OK.
Zabawna kwestia wynikła po pytaniu-pułapce Mentzena o rzecznika praw LGBT, którego Trzaskowski obiecał lewakom powołać na szczeblu warszawskiego samorządu. Bążur z dumą wygłosił tyradę, że taka osoba jest bardzo potrzebna całej lokalnej społeczności i bez takiego rzecznika, to jak bez ręki. Mentzen na to, że przecież Trzaskowski takiej osoby ostatecznie nigdy nie powołał. Zmieszany Trzaskowski odparł (prawdopodobnie ściemą wymyśloną na poczekaniu), że może i oficjalnie takiej osoby nie powołał, ale powierzył jakiemuś dotychczasowemu urzędnikowi (bez personaliów) kompetencje tego właśnie rzecznika, więc wyszło nawet lepiej dla finansów, bo nic dodatkowo to budżetu miasta nie kosztowało. Logiczny problem polega na tym, że ta teoria ma 3 możliwości „uboczne”, wszystkie niekorzystne. Albo wcześniej w ratuszu był urzędnik, który w „pracy” tylko pierdział w stołek i nic nie robił, biorąc pensję za nic (marnotrawstwo publicznych pieniędzy). Albo też Trzaskowski obarczył kogoś dużymi dodatkowymi obowiązkami i odpowiedzialnością, nie dając mu za to podwyżki (wyzysk). Wersja trzecia jest taka, że do dzisiaj nie ma w ogóle takiej osoby, a Trzaskowski kłamał, żeby nie stracić w oczach lewaków.
Z innych śmiesznych wypowiedzi Bążura można wspomnieć, że obiecał nowy okręg przemysłowy na Podkarpaciu (nie wiedziałem, że prezydent ma taką władzę) oraz repolonizację polskich firm (problem w tym, że za przykład modelowej „polskiej” marki podał należące do Amerykanów wafelki Prince-Polo, które za czapkę śliwek sprzedano za czasów jego kolegi partyjnego Janusza Lewandowskiego, a sam jako prezydent Warszawy „repolonizował” w praktyce, zamawiając horrendalnie drogie drzewka z Niemiec, bo „w Polsce takich nie ma”).
Trzaskowski w debacie z Nawrockim kilkukrotnie próbował sięgnąć po pomoc zaprzyjaźnionego portalu „fact checkingowego” Demagog. Są to upolitycznieni „liberalni” manipulanci, o czym przekonałem się także na własnym przykładzie (napisali dwa teksty o moich materiałach, oba to twarda manipulacja, półprawdy i szpagato-fikołki, graniczące z nieprawdą). Jakże duże musiało być zdziwienie Trzaskowskiego, gdy po debacie wywołany do tablicy Demagog opublikował zestawienie, w którym… Trzaskowski kłamał częściej, niż Nawrocki (gdyby chcieli, to Trzaskowski „wygrałby” u nich tysiąc do zera). To tak, jakby na meczu piłkarskim pomocnik wyłożył napastnikowi piłkę do pustej bramki, ale ten zamiast strzelić gola- z premedytacją wyekspediował piłkę w trybuny. Pewne jest zatem, że wcześniej na linii Demagog-Trzaskowski musiał nastąpić jakiś wewnętrzny zgrzyt, o którym nie wiemy. Stare porzekadło mówi, że jak nie wiadomo o co chodzi- to wiadomo o co chodzi. Stawiam, że w sytuacji, gdy Zuckerberg cofnął Demagogowi dotacje z „weryfikowania faktów” na Pejsbuku, Trump zahamował USAID- Demagog poszedł do rządu i warszawskiego ratusza celem negocjacji uzupełnienia powstałej dziury budżetowej i negocjacje te wypadły dla Demagoga niezadawalająco, więc odegrali się przy pierwszej możliwej okazji. Ewentualnie druga opcja: Demagog chce, by Trzaskowski został w ratuszu (czyli przegrał wybory z Nawrockim), bo ten w razie niedzielnego zwycięstwa trwale opuści warszawski samorząd i straci bezpośredni wpływ na rozdzielanie finansów publicznych, a w jego miejsce warszawiacy wybiorą sobie jakiegoś Kierwińskiego, który może niekoniecznie będzie chciał dalej tuczyć Demagoga miejską kasą.
Ciekawa retoryka obejmowała związki Trzaskowskiego z obecnym rządem. Jak to się mówi- sukces ma wielu ojców, a porażka jest sierotą. Jeżeli jakiś szpital powstał w Warszawie, to Trzaskowski osobiście go „zbudował”, jeżeli rząd Tuska dofinansował in-vitro to też trzeba było się tym ogrzać, ale gdy rząd miał jakieś wpadki, to Trzaskowski dla odmiany nie ma z nimi absolutnie nic wspólnego i często nie zna sprawy. Prorządowi publicyści jednogłośnie twierdzą (słusznie zresztą), że Trzaskowskiemu ciążą powiązania z partią, która nienajlepiej rządzi w Polsce. Paradoksem jest to, że gdyby zapytać ich o konkretne, negatywne przykłady działania tego rządu- wymyślą tylko i wyłącznie zbyt wolne rozliczenia PiS, co obchodzi tylko najtwardszy beton, który i tak zagłosuje na Trzaskowskiego. Innymi słowy- wszyscy Pińscy czy Michaliki powtarzają, że rząd dla Trzaskowskiego jest balastem, ale spytani w jaki sposób działa ten balast- nie wymyślą nic, co obchodziłoby elektorat „miękki” i niezdecydowany, czyli nie potrafią podać żadnego przykładu na poparcie swej własnej teorii.
Trzaskowski chętnie rzucał obietnicami na lewo i prawo (z całkowitą powagą obiecał nawet misję na księżyc), oczywiście 99% tych obietnic to kiełbasa wyborcza, która nawet nie leży w kompetencjach prezydenta. Pozostali kandydaci nie byli zresztą wiele lepsi (jeden obiecał budowę lotniskowca). Trzaskowski jednak nie zebrał swych obietnic w jeden program, bo to ewidentnie kojarzyłoby się z niesławnymi „100 konkretami na 100 dni”, więc dozował te obietnice pojedynczo i spontanicznie, w zależności od potrzeby w danej chwili i dynamiki sytuacji. Pomaga mu w tym rząd, który po 1.5 roku nic-nie-robienia i zwalania wszystkiego na Dudę, który „wszystko wetuje” nagle teraz pozoruje finisze ciężkich, wielomiesięcznych prac nad licznymi usprawnieniami. W tym tygodniu „przypadkiem” zaoferowano płacę minimalną na 2026 rok w wysokości 5 020 zł brutto (czyli nawet więcej, niż chciały z góry nastawione na kompromis związki zawodowe- dokładnie to samo, co robił PiS, wówczas za takie podejście krytykowany), a ponoć w piątek (dzień przed ciszą wyborczą) hucznie ma zostać ogłoszony wielki pakiet deregulacyjny.
Prawda dotycząca rządu jest następująca. Chyba każdy miał w życiu sytuację, gdy był poza domem i bardzo chciało mu się do WC na „dwójkę”, ale nie chciał tego zrealizować w warunkach polowych z liśćmi zamiast papieru toaletowego, bo gdzieś z tyłu głowy miał fakt, że za niedługo wróci do domu i komfortowo rozsiądzie się na tronie. Ostatnie minuty to twarda walka z czasem i własnymi instynktami, a dynamika finiszu po wejściu do domu nie pozwala nawet na zdjęcie butów. Na koniec przychodzi nagroda za cierpienie. Rząd jest teraz właśnie w takiej sytuacji, gdy pękają im zwieracze, ale muszą wytrzymać jeszcze tylko do godziny 21:00 w niedzielę. Wtedy albo strzelą długo trzymanego kloca prosto w polskie społeczeństwo, albo ewentualnie sami zostaną spuszczeni w kiblu. Sytuacja w Polsce jest zła. Od miesięcy obiecują „sojusznikom”, że teraz nie mogą się z nimi pokazywać i żeby przyszli z żądaniami 2-go czerwca, bo teraz są wybory i nie mogą spłoszyć elektoratu. „Sojusznicy” rozumieją sytuację i nie nalegają publicznie, bo jeżeli zmieni się prezydent, to dostaną figę z makiem, więc cierpliwie czekają. Kolejka gromadzi się od dawna i jest długa- zwłaszcza z Berlina i Brukseli o rozpoczęcie masowego przyjmowania „uchodźców”, o przyspieszenie „zielonej transformacji”, o przywileje dla zachodnich firm, do tego Zełeński chce darmowe czołgi, lewaki (jak to oni) mają całą listę żądań z aborcją na czele, ponadto ambitne jest „Ostatnie Pokolenie”, rekordy bije deficyt budżetowy, na realizację podwyżek czekają firmy energetyczne, łapczywi są koalicjanci, którzy w poniedziałek zgłoszą się po nagrodę za wspieranie Trzaskowskiego. To wszystko są tematy, o których w czasie kampanii „po co mówić, to niedobra jest”. Ale po niedzieli już nie będzie trzeba „palić Jana”, bo następne wybory dopiero za 2.5 roku, czyli zacznie się chyba najdłuższy w IIIRP okres bez żadnych ogólnopolskich wyborów. Jak to było w finałowej scenie „Piłkarskiego Pokera”- od 2-go czerwca rząd z Trzaskowskim będzie mógł już wszystko i społeczeństwo będzie mogło im skoczyć, hulaj dusza, piekła nie ma. Chyba, że wygra Nawrocki, wtedy rząd będzie miał duży problem, bo ich kontrahenci zostaną z niczym i będą chcieli się mścić w obliczu słabnącej władzy Tuska i wewnętrznych konfliktów.
Afera piwna
Po wizycie Trzaskowskiego na wywiadzie u Mentzena doszło do nieoczekiwanej sytuacji. Radosław Sikorski wrzucił na swój profil zdjęcie z knajpy Mentzena w Toruniu, gdzie w trójkę (Sikorski, Trzaskowski i Mentzen) piją piwo. Był też filmik, w dodatku w tle na ścianie wisiała karykatura Morawieckiego z „pierdyliardem złotych”. Sytuacja natenczas była główną wiadomością w Polsce i wywołała konsternację u wyborców Mentzena i Konfederacji. Miał wywracać stolik, a tymczasem siedzi przy stoliku z wrogami i wesoło popijają piwerko? Mentzen tą sytuacją pokazał swą niedojrzałość, prawdopodobnie odbiła mu „sodówka” po rekordowych oglądalnościach swoich wywiadów z oboma kandydatami i akceptując wizytę „gości” z wierchuszki PO pomyślał o zasięgach. Problem w tym, że tak samo, jak poważna kobieta nie rozbiera się przed byle kim, tak samo poważny mężczyzna nie powinien pić piwa z byle kim, zwłaszcza gdy jest manipulowany i nagrywany.
O tym, że decyzja o przyjęciu gości przez Mentzena była spontaniczna i z nikim niekonsultowana świadczy reakcja Krzysztofa Bosaka na całą sytuację. Był on akurat w audycji „na żywo” w Kanale Zero i gdy dziennikarz pokazał mu, co właśnie wyprawia Mentzen- Bosak (mistrz pokerowej twarzy i nieujawniania emocji) dostał hercklekotów, graniczących z herszlagiem. Widać było, że jest zdziwiony i wściekły, więc nie mógł o tym wiedzieć wcześniej. Reakcja innych polityków Konfederacji (nawet tej mentzenowej frakcji) jest jawnie negatywna, nie mówiąc o zwykłych wyborcach. Sam rozmawiałem z kilkoma i wszyscy są zażenowani, jeden (wielki sympatyk piwa) stwierdził, że piwo z Trzaskowskim i Sikorskim nie przeszłoby mu przez gardło.
Jedynym plusem całej sytuacji byli zwykli ludzie, obecni w tym momencie w knajpie Mentzena, którzy oficjalnie dali do zrozumienia gościom z Platformy, że nie pałają do nich sympatią. To jednak usłyszeli jedynie „koneserzy tematu”, a 99% „Kowalskich” zobaczyło tylko zdjęcie lub spreparowany filmik z wyciętymi okrzykami. Szkoda, że na samym początku wizyty polityków PO w pubie Mentzena ludzie nie zaczęli skandować jednowyrazowego hasła, spopularyzowanego przez „strajk kobiet” Marty Lempart, wówczas ostateczny wydźwięk wydarzenia byłby całkiem inny.
Mentzen potem nieudolnie tłumaczył, że gdyby Nawrocki go zaprosił, to też by się z nim napił piwa. Sławek, ale to ty dzwonisz! To jest twój własny lokal, więc czemu Nawrocki miałby cię do niego zapraszać? To, że konkurencyjna ekipa wbiła ci na kwadrat i zrobiła z ciebie wała nie oznacza, że drugi obóz też powinien zrobić to samo w ramach symetrii.
Mentzen dał się zrobić w konia, jak małe dziecko. Inną sprawą jest wpływ „afery piwnej” na wynik drugiej tury wyborów, bo z jednej strony część sympatyków Mentzena sama już nie wie, co ma robić, ale z drugiej strony część wyborców Trzaskowskiego może strzelić focha i nie zagłosować na Bążura, który publicznie pił piwo z „faszystą”, zatem dla przeważającej większości Polaków „incydent piwny” nie zmieni ich preferencji wyborczych w drugiej turze. Patrząc szerzej- na pewno na sytuacji skorzystał Grzegorz Braun, do którego przejdzie część wyborców Konfederacji, być może inna grupa pójdzie do PiS (konkretnie wrócą tam ci sami, którzy przeszli ostatnio w drugą stronę). Prawdę mówiąc- gdybym sam wiedział, że Mentzen za kilka dni będzie kelnerował Trzaskowskiemu i Sikorskiemu- nie głosowałbym na niego w pierwszej turze (na korzyść Brauna).
Mentzen dla ratowania sytuacji, zachowania symetryzmu i wychylenia wahadła w drugą stronę dzisiaj (środa) na swoim kanale ostro uderzył w Trzaskowskiego (zarzucając mu praktycznie wszystko, co ja napisałem powyżej) i zasugerował (choć nieoficjalnie), żeby głosować na Nawrockiego.
Pozostałe wydarzenia
W zeszły czwartek media PiSowskie typu TV Republika emocjonowały się i sztucznie śmiały z niejakiego zorro, który odwiedził wiec Trzaskowskiego w Tarnowie i na dachu w czarnej masce stał z transparentem z napisem „byle nie Trzaskowski”. Akcja taka sobie, natomiast robienie z niej głównego newsa uważam za głupie. Nie pisałbym o tym wcale, gdyby nie reakcja służb. Otóż pan zorro za swój „groźny incydent” od czwartku był najbardziej poszukiwaną osobą w Polsce, a tarnowska policja postawiona została na równe nogi. Nasuwa się analogia z Owsiakiem i emerytami, którzy pisali o nim złe rzeczy w internecie. W jednym przypadku z Kujaw brawurowa akcja policji (wjazd na emerycki kwadrat o 6 rano) zakończyła się awansem komendanta, widocznie jego odpowiednik z Tarnowa również chciałby sprawdzić się na wyższym szczeblu zarządzania, wykazując się skutecznością w łapaniu sprawcy incydentu, ale na jego nieszczęście- zorro zbiegł z miejsca zdarzenia i ślad po nim zaginął, co może skończyć się dymisją lub relegacją policjanta. Oczywiście w przypadku poważnych przestępstw polskie państwo albo nie robi nic, albo w najlepszym przypadku- działa opieszale.
Kontynuując temat groźnych incydentów zasługujących na priorytetowe schwytanie sprawców- kibice piłkarscy z całej Polski w ostatnich tygodniach wywieszali na meczach swoich drużyn transparenty, krytykujące Rafała Trzaskowskiego. Z powodu jednego nich (kibice Legii na fotce powyżej) prokuratura wszczęła poszukiwania osób odpowiedzialnych za jego wywieszenie.
Dosyć skąpo raczą nas swoimi wywodami politycznymi nasi wybitni celebryci, muzycy i aktorzy. Oczywiście ci najbardziej zaangażowani typu Janda, Hołdys, Skiba czy Seweryn ośmiogwiazdkują 24 godziny na dobę, ale oni robią to permanentnie, nawet poza kampanią wyborczą. Brakuje mi jednak tych, którzy uaktywniają się tylko na czas kampanii, siedzą cichutko. Być może cisza celebrytów to jakiś odgórny 'prikaz’ po doświadczeniach z USA jesienią zeszłego roku, gdy Kamala z gigantycznym poparciem wszystkich możliwych celebrytów przegrała wybory koncertowo. Niektórzy jednak na pewno nie zdzierżą i w piątek przed ciszą wyborczą wysmarują soczyste laudacje dla Bążura.
Marsze
W ostatnią niedzielę w Warszawie odbyły się dwa konkurencyjne marsze zwolenników, prowadzone przez danego kandydata. Jako, że oba odbyły się o tej samej porze, niedaleko siebie- wydawało się, że rząd szykuje na tę okazję jakąś prowokację uliczną. Ostatecznie nic takiego się nie wydarzyło, oczywiście nie z powodu zamiłowania rządu do demokracji, a raczej ze strachu przed „przypałem” (uczestnicy zgromadzeń są coraz lepiej wyedukowani na temat prowokacji i mogliby nagrać jakiś niekorzystny filmik, lub dokonać obywatelskiego zatrzymania i efekt byłby odwrotny do zamierzonego). Frekwencja na obu marszach była raczej poniżej oczekiwań, a średnia wieku 65+, oczywiście zaprzyjaźnione media obu stron dwoiły się i troiły, aby przedstawić wydarzenia w „odpowiednim” świetle i podkoloryzować nieco sytuację na własną korzyść.
Jedyną osobą wartą wspomnienia w kontekście marszów jest Donald Tusk, a konkretnie trzy osobne rzeczy z nim związane. Po pierwsze- sam jego udział w marszu był bez sensu, bo ludzie dla których jest on autorytetem (czyli beton KODziarski) i tak w 100% zagłosowaliby na Trzaskowskiego, więc nie zachęcił on nikogo nowego, a mógł niektórych odstraszyć i zniechęcić. Wszak gra obecnie toczy się o osoby rozczarowane rządem, ale nielubiące też Nawrockiego. Po drugie- Tusk powiedział ze sceny, że „Polską rządzą polityczni gangsterzy”- freudowska pomyłka, albo źle napisane przemówienie. Po trzecie- wieczorem Tusk napisał, że na marszu było milion ludzi (podczas gdy sprzyjające mu media typu Onet pisały o 100.000, więc przytrafiła się 10-krotna rozbieżność, która jest powodem do kpin).
Bukmacherzy
W poprzednim tekście sprzed tygodnia pisałem o bukmacherach, jako jedynym wiarygodnym sondażu wyborczym. Wtedy dawano większe szanse na zwycięstwo Karolowi Nawrockiemu. Dzisiaj niestety szanse się wyrównały i za każdą postawioną złotówkę na każdego z dwóch kandydatów można zarobić mniej-więcej tyle samo. Powodem wyrównania szans jest prawdopodobnie opisana seria wpadek Nawrockiego (wciąganie w nos, kibolstwo) oraz piwo Mentzena. Zatem kwestia wyniku końcowego będzie otwarta do samego końca, a ostateczne różnice głosów będą „na żyletki”, prawdopodobnie zwycięzca nie zdobędzie więcej, niż 51% głosów.
Moja krótka opinia o kandydatach
Ja już w zeszłym roku postanowiłem, że zagłosuję na przeciwnika Trzaskowskiego, ktokolwiek by nim nie był (włącznie z Hołownią czy Zandbergiem). Akurat w drugiej trafił się Nawrocki, więc w praktyce na niego oddam swój głos, ale w teorii będę trzymał się wersji, że głosuję na każdą osobę, która nie jest Rafałem Trzaskowskim. Wydaje mi się zresztą, że prawie wszyscy Polacy (także betonowe plemiona obu stron) zagłosują przede wszystkim z powodu swej antypatii to „tego drugiego”. W ostatnich 2 tygodniach stoczyłem w sumie kilka godzin potyczek słownych ze sfanatyzowanymi KODziarzami TVNowymi z rodziny i oni nie mają absolutnie nic do powiedzenia o Trzaskowskim. Po dziesiątkach prób porozmawiania z nimi stricte o Trzaskowskim- zawsze po 1 milisekundzie zmieniają z powrotem temat na Nawrockiego i 8 lat reżimu PiS. Ani jednego zdania (nawet pozytywnego) o Trzaskowkim nie udało mi się z nich wycisnąć. Zatem głosowanie „przeciwko” w obozie „liberalnym” jest chyba nawet popularniejsze, niż na szeroko pojętej prawicy.
Za samym Nawrockim nie przepadam i uważam, że jest słabym kandydatem, ale jego rywal jest jeszcze gorszy, w dodatku jego potencjalne zwycięstwo daje nową siłę rządzącej koalicji szkodników i jurgieltników. Nawrocki to człowiek z ciemną przeszłością, aczkolwiek nie jest to ostatni gangus czy alfons, na jakiego próbują go wykreować rywale. Sprawa z kawalerką odebrała mu sympatii. W kampanii niby poprawnie, ale był drewniany, jak skansen chałup staropolskich- mało błyskotliwy i bez finezji, wiecznie mocno skoncentrowany żeby nie palnąć nic głupiego (a gdy się na chwilę rozluźniał- wychodziło jeszcze gorzej). Wyznaje kult siły fizycznej, co u prezydenta jest pożądane, ale nie jest wartością nadrzędną.
Trzaskowskiego skrzywdził jego własny sztab, każąc mu być kim nie jest (czyli de facto wszystkim- prawicowym lewicowcem, lewackim katolikiem, sportowym myślicielem, salonowym luzakiem itd). Na początku powiedział, że chce być jak Trump (mimo, że jego środowisko uważa go za „faszystę”), potem wrzucano jego zdjęcie, na którym robi pompkę/planka w górach czy inne, gdzie uczestniczy w jednodniowym szkoleniu wojskowym (nie wiadomo nawet, czy tam naprawdę był, bo nikt go tam nie widział, a zdjęcia dodano z opóźnieniem i to jakieś niewyraźne). Sporo kłamał w żywe oczy i w trudnych pytaniach mówił, że „nie zna sprawy” (którą zwłaszcza on powinien znać). Źle znosi presję i improwizację (co w przypadku prezydenta jest kluczowe), a sytuacje sporne wywołują u niego gigantyczny stres, skutkujący chęcią ucieczki. Do tego to człowiek Tuska i Sorosa, co już samo w sobie (abstrahując od całej, żenującej reszty) dyskwalifikuje go w moich oczach całkowicie.
„Wariant Rumuński” (inaczej: „Scenariusz Rumuński” lub „Trzecia Tura”)
Obóz „demokratyczny” ma jeszcze jedną, ostateczną kartę, którą mogą zagrać już po wyborach w przypadku ewentualnej porażki. Zanim przejdę do sedna muszę wyrazić swe zadowolenie. Otóż szeroko pojęta prawica zawsze była „kiepska w nazwy”. W dzisiejszych czasach, zwłaszcza u młodzieży najważniejsze są zwięzłe i chwytliwe formy przekazu: nagłówki, skróty myślowe „celne w punkt”, rolki i tik-toki, a nie długie formy, których celem jest opisanie danej sytuacji jak najszerzej (takie, jak cały ten blog). Międzynarodówka lewacka od dawna o tym wie, zatem nagminnie i z sukcesami skracają oni szeroki kontekst zagadnienia do zbitka od jednego do kilku słów (często o znaczeniu odwrotnym, niż pierwotne). Np. sami obwołali się „liberałami” (choć z nich tacy liberałowie, jak z koziej dupy trąba, bo najchętniej wsadziliby do więzień wszystkich, którzy myślą inaczej, niż oni sami), co gorsza- liberałami (bez cudzysłowu i zająknięcia) nazywa ich również część prawicy, np. Ziemkiewicz czy Bosak. Wymyślili oni też „faszystów”, „populistów” czy „onuce” (czym tytułują swoich rywali politycznych, choć znacznie bardziej pasowałoby to do nich samych, ale panuje zasada: kto pierwszy wykorzysta dany epitet- ten rezerwuje go dożywotnio). Na lokalnym podwórku również nie próżnowano, wystarczy przypomnieć „Lex TVN” czy „Lex Tusk”. 99% wyznawców Tuska nie wiedziało, co konkretnie oznaczają te hasła, ale stosowali je chętnie, aby dodać sobie (we własnym środowisku 8 gwiazd) +30% do fajnizmu i wiedzy ustawodawczej. Prawica niestety takich krótkich i chwytliwych hasełek nie robiła, aż do teraz. W końcu doczekaliśmy się pierwszego- mowa oczywiście o „wariancie rumuńskim” (lub „scenariuszu rumuńskim”), co weszło już do codziennego słownika wszystkich mieszkańców UE. Hasło to jest o tyle silne i dobre, że opiera się na realnych wydarzeniach, a nie tylko na chęci dopieczenia rywalowi poniżej pasa (jak ze słowami „faszysta” i pokrewnymi).
Konkretnie w Rumunii przy pomocy Sądu Konstytucyjnego odwołano wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich w momencie, gdy już otwarto lokale wyborcze na drugą turę (sondaże „przypadkiem” były niezadawalające dla „europejskich liberałów”, zresztą UE aktywnie włączyła się w działanie w Bukareszcie). Innymi słowy- usunięto z drugiej tury kandydaturę prawicowego faworyta Călina Georgescu przy pomocy odwołania wyników pierwszej tury. Decyzję argumentowano rzekomą ingerencją obcych (w podtekście oczywiście rosyjskich) służb w kampanię wyborczą. W powtórzonej, drugiej turze (już w optymalnym składzie kandydackim, gdzie zamiast Georgescu wziął udział mający duży elektorat negatywny George Simion) zwyciężył, nie bez kontrowersji z liczeniem głosów, pan „liberał” Nicuşor Dan (potem „przypadkiem” wsparł Trzaskowskiego w naszych wyborach).
Ostateczna wersja „wariantu rumuńskiego” nie jest niczym nowym, gdyż przypomina referendum w Irlandii w 2008 roku, które dotyczyło podpisania Traktatu Lizbońskiego (Irlandia była jedynym krajem UE, gdzie zorganizowano z tej okazji referendum, we wszystkich pozostałych krajach Traktat podpisali politycy). W referendum w 2008 roku Irlandczycy zagłosowali na „nie”, więc euroentuzjaści postanowili, że… muszą głosować aż do skutku. W 2009 zorganizowano ponowne referendum (okraszone dużą kampanią „proeuropejską”) i tam już Irlandczycy zagłosowali na „tak”. Ostatnio w Rumunii było bardzo podobnie (czyli pierwsze, niekorzystne dla „liberałów” wybory zostały tu i tu uznane za nieważne, z jedyną różnicą, że w Rumunii dorobiono do tego ingerencję obcych służb, a w Irlandii powtórzono „bo tak”, jak to mówiła Kargulowa: „sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie”).
Mam podejrzenia, graniczące z pewnością, że w przypadku potencjalnego zwycięstwa Nawrockiego nasi „liberałowie” również wykorzystają „wariant rumuński” (pomoże im w tym Bruksela i Berlin) i odwołają wyniki niedzielnych wyborów. Wprawdzie opisywana wyżej „afera NASK” nieco utrudni im retorykę, bo jeżeli była interwencja zagraniczna i nielegalna kampania, to na ich własną korzyść, ale na pewno coś wymyślą („niezależni eksperci” i „wybitni profesorowie” potwierdzą słuszność tych działań w TVN24), wszak na drugie imię mają „rympał”, co już wielokrotnie udowodnili w bieżącej kadencji rządu.
Statystycznie rzecz biorąc, Trzaskowski ma 50% szans, żeby wygrać w sposób klasyczny plus niewiadomą (raczej dużą) liczbę procent, żeby po porażce zostać prezydentem i tak, w wyniku wariantu rumuńskiego. Pisałem już kilkukrotnie, że te wybory pod względem ośrodka władzy nie zmienią wiele, a ich waga wiąże się głównie z tym, że są one de facto rozpoczęciem kampanii parlamentarnej do znacznie ważniejszych wyborów w 2027 roku.
Merci à ceux qui ont persévéré jusqu’au bout!
RacimiR, 28.05.2025

Dziękujemy za obszerny tekst. Oby takich więcej !
Zapomniałeś napisać, że w II turze złożono rekordową liczbę wniosków o głosowanie poza granicą RP – prawie 700 tyś.
Podobnie było w Rumunii …
Pozdrawiam!
A może Nawrocki boi się zostać prezydentem w tych warunkach że skończy jak Lech Kaczyński dlatego zrobił durnotę z tym snusem.
Po wieczorze wyborczym tvn idealnie dobrał filmy pod wygraną trzaskoski najpierw nakręcona przez żyda świątynia zagłady indiana Jones a potem jakiś apokaliptyczny o końcu świata
W sumie to dlaczego piszesz że Trzaskowski w ogóle nie był u Stanowskiego? Był tylko że inaczej to zorganizowali ale chyba liczy się to, że sama rozmowa się odbyła.
https://www.youtube.com/watch?v=-JH9onEuq9M
od RacimiR: Absolutnie się nie zgodzę. Wszyscy byli gośćmi w studiu Stanowskiego i tym samym musieli tym samym zaakceptować formułę tej rozmowy (trudne pytania, telefony od słuchaczy). Trzaskowski stchórzył.
Żeby jednak zachować resztki pozorów (bo rozmowy u Stanowskiego cieszyły się gigantyczną popularnością)- sztab Dupiarza wymyślił, że zaproszą Stanowskiego do mieszkania Trzaskowskiego na pół-ustawkę (jak to mówią nasi przyjaciele zza Odry „ersatz”), obwarowaną licznymi warunkami ochronnymi. Skończyło się na 2-godzinnej paplaninie autopromocyjnej.
Z tym ,,wariantem rumuńskim” to ciężko będzie ,,uśmiechniętym” zrobić taki wałek. Ważność wyborów stwierdza Sąd Najwyższy a konkretnie obecnie Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych którą stworzył PiS (miał do tego prawo, konstytucja nie reguluje jaka izba ma orzekać o ważności wyborów a jest ogólnie że Sąd Najwyższy) a którą oczywiście ,,obóz demokratyczny” (swoją drogą chyba prawem kaduka nazwali się ,,obozem demokratycznym”) nie uznaje, bo TSUE jej nie uznaje więc z automatu ,,obóz demokratyczny” też ich nie uznaje (tak w ogóle sądy europejskie nie są umocowane w prawie polskim, konstytucja nasza nie umocowuje prawnie żadnych sądów i trybunałów unijnych w naszym prawie – mówiąc dosadniej ,,obóz demokratyczny” nie uznaje naszej konstytucji, bezczelnie ją łamie) a do 6 sierpnia prezydentem będzie Andrzej Duda który nie podpisze ustawy zmieniającej ten stan rzeczy a stwierdzenie ważności wyborów zapada wcześniej – bodajże do lipca więc nawet gdyby Trzaskowski wygrał to i tak werdykt nastąpi wcześniej więc ustawy nie zmienią – tylko że do tej pory wybory parlamentarne w 2023, samorządowe i europarlamentarne w 2024 zostały uznane za ważne no ale ,,uśmiechniętym” nie przeszkadzało to że uznała wybory za ważne izba której nie uznają. Jeśli po ewentualnej wygranej Nawrockiego będzie im to przeszkadzać to wykażą się hipokryzją. Jednak nie wiem jak byliby wstanie ,,unieważnić” wybory uśmiechnięta koalicja, zmian nie są wstanie zrobić; nie wyobrażam sobie że zrobią to ,,uchwałą” gdyż o ile np. tam gdzie mogą bezpośrednio coś zrobić tak jak w TVP, bo np. stwierdzili uchwałą że nie uznają obecnie Trybunału Konstytucyjnego ale nie mogą z tym nic zrobić bo to jednak prezydent powołuje sędziów TK ostatecznie więc co najwyżej nowych stanowisk postanowili nie obsadzać, z kolei nowej ustawy o TK wiadomo że im prezydent Duda nie podpisze – swoją drogą widzimy jak ważne były wybory prezydenckie w 2020 roku że wtedy Duda wygrał a nie Trzaskowski w kontekście tego co wydarzyło się od końcówki 2023 roku oraz to jak obala to narrację niektórych wyborców typu ,,głosowanie na przeciwnika żeby była przeciwwaga w zależności kto rządzi” czyli jak PiS rządzi to na prezydenta z PO lub odwrotnie a jest to głupie ponieważ nigdy nie wiadomo kto będzie rządził po przyszłych wyborach parlamentarnych a wiadomo że część kadencji prezydenckiej przeniesie się już na Sejm nowej kadencji krócej lub dłużej, zawsze tak było; gdyby w 2020 spełniło się to co chcieli aby wybrać Trzaskowskiego żeby blokować PiS to po 2023 byłaby już teraz katastrofa, wtedy rzeczywiście wariant rumuński byłby bardziej prawdopodobny – w dodatku Duda do 6 sierpnia jako prezydent jest zwierzchnikiem Sił Zbrojnych więc chyba będzie brał udział w przygotowaniach do uroczystości nominacji 6 sierpnia angażując też wojsko do ceremonii i ochrony.
Bardziej spodziewałbym się ,,wariantu polskiego” tzn. zamachu na Nawrockiego, bez znaczenia czy przed czy po 6 sierpnia bo wtedy automatycznie są zarządzane nowe wybory a p.o. prezydenta jest Marszałek Sejmu czyli jeszcze Hołownia lub Czarzasty, oczywiście przy współudziale innych państw (aż się przypomina Smoleńsk 2010 ???), to jest bardziej realne.
od RacimiR: Błędem logicznym jest wymaganie od „demokracji walczącej” działania zgodnie z prawem. Oni mogą odwołać te wybory na 10 różnych sposobów, a jak Unia ich namaści to ze 30. Ich elektorat łyknie wszystko, z kolei elektorat Nawrockiego nie łyknie niczego, więc można zrobić byle co.
Niestety coraz mniejsze szanse są na to, że w ogóle będą musieli to robić, bo rosną szanse Trzaskowskiego na zwycięstwo w sposób normalny. Bukmacherzy jeszcze wczoraj dawali 50/50, teraz już dają znaczne większe szanse Trzaskowskiemu (według nich zdobędzie on równo 51%).
Niby tak ale nie mam tutaj pomysłu co mogliby zrobić aby wariant rumuński zrobić. Chyba próbować wyprowadzić wojsko na ulice po tym jak Sejm zrobi uchwałę unieważniającą wybory, tylko czy wojsko słuchałoby szefa MON czy prezydenta jako zwierzchnika sił zbrojnych. To scenariusz na wojnę domową, w Rumunii widocznie sąd był pod wpływem sił zewnętrznych i ,,liberalnego” środowiska więc tam sąd zwyczajnie mógł anulować to bo miał taki kaprys natomiast w Polsce ta konkretna izba SN nie jest pod tym wpływem, chroni ją PAD. W Polsce bardziej prawdopodobna byłaby jakaś wojna domowa niż klasyczny scenariusz rumuński
od RacimiR: Chyba nie znasz możliwości kombinatorskich Tuska.
Jeżeli mówimy o kwestii lojalności wojska to raczej nie rozpatrywałbym tego w tych kategoriach. Rola prezydenta nie ma tu żadnego znaczenia i jest czysto ceremonialna. Faktycznie władzę sprawuje w tym względzie rząd i to rządu będzie słuchać wojsko, a nie prezydenta.
Jedyna realna władza jaką ma prezydent to kwestia weta i podpisywania ustaw. Przecież nawet prerogatywy związane z powołaniem (a właściwie nominacją/mianowaniem) na stanowisko sędziego są kwestionowane, bo z uwagi na rzekomo „łamiącą praworządność” KRS (swoją drogą jako prawnik staram się zrozumieć jaki artykuł Konstytucji został naruszony zmianą ustawy o KRS, bo nie wydaje mi się, żeby wybór sędziów do składu KRS nie przez nich samych, jak było przez lata i co prowadziło do budowy systemu opartego na powiązaniach rodzinnych, tylko przez parlament będący emanacją woli ludu był niedemokratyczny) ktoś jest nie-sędzią, mimo że to od decyzji prezydenta zależy kto nim zostanie i to pod tym względem należy badać skuteczność (zresztą podobny kazus się zdarzył na Islandii i tam nikt nie kwestionował tego, że ktoś jest sędzią, ale oczywiście u nas uśmiechnięci rozpętali to piekło i to oni doprowadzili do paraliżu państwa swoją zakłamaną retoryką, żeby tylko powrócić do władzy).
Gdyby nie Duda to już dawno uśmiechnięci wprowadziliby liczne zmiany w zakresie kształtu KRS, TK, SN, Prokuratury i Sądów Powszechnych, a tak to im to na szczęście nie wychodzi. Mogą robić co najwyżej słynny rympał typu siłowe przejmowanie TVP w oparciu o KSH, gdzie w tym miejscu jest lex specialis, ale kto by się przejmował nie mówiąc o przejęciu Prokuratury w oparciu o rzekome nieobowiązywanie art., na którego podstawie Barski został przywrócony do służby (gdzie z założenia obowiązywanie przepisów uzależnione jest od wyraźnego wskazania czasu ich obowiązywania względnie od ich uchylenia, a nazwa ustawy „przepisy wprowadzające Prawo o Prokuraturze” to nie jest element determinujący w tej kwestii, bo i mamy „przepisy wprowadzające Kodeks Karny”, gdzie jest opisane przestępstwo niewolnictwa, a jakoś nikt nie kwestionuje obowiązywania tegoż). Oczywiście nie jest też tak, że Duda nie podpisuje ustaw, bo podpisuje i wystarczy sobie sprawdzić na stronie Sejmu czy Senatu. Zresztą uśmiechnięci lubią poruszać kwestię „paraliżu rządu przez złego Dudę”, choć nigdy nie wskazują ile ustaw zawetował, bo było ich jakoś z 5. Co do jednak zmian to zostają im akty podustawowe pokroju rozporządzeń czy w zasadzie aktów prawa wewnętrznego typu okólniki, polecenia, interpretacje, wytyczne (słynna wytyczna dotycząca zagrożenia życia, gdzie na podstawie kwitu od psychiatry można usunąć każdą ciążę do 9 miesiąca i to na NFZ). Generalnie i tak uśmiechnięci mają szerokie pole do popisu z tym, co mają, ale jeżeli chodzi o jakąś kontrowersyjną kwestię, to nie mogą iść zbyt daleko. W końcu do dziś nie weszli do TK i nie wyprowadzili w kajdankach rzekomo nie-sędziów nieistniejącego TK, tylko niezgodnie z prawem przycięli im budżet, ale zarzutów za 227 KK nie ma.
Będzie teraz offtop. Ogólnie nie jestem fanem rządów PiS, a Duda to w ogóle dla mnie postać wątpliwa, aczkolwiek w kwestii wymiaru sprawiedliwości mimo wszystko starali się coś robić, przy czym też sam Duda torpedował Ziobrę. Przywrócenie instytucji asesury sędziowskiej i KSSiP jako główne źródło kadry sędziowskiej i prokuratorskiej (KSSiP powstał co prawda za czasów PO, ale do czasów rządu PiS z takiego pierwszego rocznika aplikacji na 200 osób tylko 20 zostało przepuszczonych przez „demokratyczną i praworządną” KRS, która w tym czasie przepuszczała ludzi słabo przygotowanych do zawodu tj. adwokatów, radców, którzy często nie potrafili nawet uzasadnienia wyroku napisać, no bo ich praca pod względem specyfiki jest całkowicie odmienna, a ludzie wyszkoleni do tej pracy byli dyskryminowani, bo nie byli ze środowiska, a dopiero za czasów „niedemokratycznej i niepraworządnej KRS” skończyły się problemy) to był strzał w dziesiątkę. Jak obserwuję środowisko szczególnie tych „starych prawników” czy nawet młodszych, ale pochodzących z „dobrych i bogatych domów”, ta zmiana wywołuje u nich ogromny ból czterech liter, bo wbrew temu co się mówi już nie ma tak, że sędziami i prokuratorami zostają dzieci osób umocowanych w tych instytucjach, tylko nawet szary Kowalski z totalnej biedy, jeśli ma predyspozycje może zostać sędzią czy prokuratorem. Znam przypadki, że dzieci sędziów czy prokuratorów nie dostawały się do KSSiP. W czasach aplikacji przy sądach i prokuraturach, gdzie też działy się różne rzeczy takie coś było nie do pomyślenia. Ogólnie miałem okazję zapoznać się z opiniami ludzi współpracujących w ten czy w inny sposób z absolwentami KSSiP i słyszałem praktycznie same pochlebne opinie, gdzie z kolei stara kadra cały czas szuka problemów, wywyższa się i często wychodzą u nich braki w wiedzy oraz niechęć do dokształcania.
Głównie chodzi mi o to, że środowisko Platformy i trzymających z nimi adwokatów, radców, starych sędziów mocno walczy z różnymi formami otwierania się tych zawodów. Szczególnie adwokatura będąca niejako zakładnikiem poparcia tezy o nielegalnej KRS ma ból, bo im bardziej pasował system, gdzie po znajomości można było zostać sędzią mając po swojej stronie znajomych w KRS i zawód był kliką, a nie że nagle każdy może tam się dostać kończąc KSSiP plus będąc kilka lat na asesurze, gdzie też nie można osiąść na laurach i trzeba pracować na ocenę. Zresztą niektórzy adwokaci i radcowie, co „nie mieli kręgosłupa moralnego” i stanęli przed KRS po 2018 roku są obecnie nazywani neosędziami, bo zaufali państwu i wykorzystali przysługujące im z mocy Konstytucji i zwykłych ustaw uprawnienie. W każdym razie dla mnie zwycięstwo Trzaskowskiego to jest podstawa do tego, by w przyszłości były podjęte kroki ku likwidacji asesury, a i docelowo KSSiP przywracając stary feudalny system.
od RacimiR: Legalizacja rympałów, możliwość (braku) uniewinniania i mobilizacja własnego elektoratu to praktycznie jedyne zyski potencjalnego zwycięstwa Trzaskowskiego. Dwa pierwsze są symboliczne (prawo nie działa wstecz, a wsadzać i tak nie będą ze strachu przed zemstą, zresztą procesy będą ciągnęły się latami), ale ten ostatni jest ultra-ważny, bo przez kolejne 2.5 roku będą mogli mówić, że przecież wygrali ostatnie wybory, więc mają mandat demokratyczny.
Co do kadr prawniczych i praktycznego dostępu do tych miejsc pracy- nie znam się na tym bardzo, bo jestem tylko domorosłym teoretykiem, ale z kilometra widać, że od 1989 sądownictwo jest oczkiem w głowie najpierw komuchów, a potem „socjaldemokratów” i nie chcą wpuścić tam świeżej krwi. Z kolei zabetonowane sądy odpłacają się odpowiednimi wyrokami (oczywiście statystycznie rzecz biorąc, bo pojedyncze wyjątki były). Każda próba zmiany tego stanu rzeczy wygląda jak starcie gołej dupy z batem (wystarczy przypomnieć losy rządu Olszewskiego, kiedy reforma sądów była stosunkowo najprostsza do wykonania, a i tak skończyło się tak, a nie inaczej).
Snus pod wargą, ręce mi się trzęsą, ale to nie tylko nerwy. Smoleńsk. To słowo jak kamień w żołądku. Lech Kaczyński, cała elita, jeden lot i po wszystkim. Oficjalnie katastrofa, ale te szepty, teorie, ta mgła… Człowiek się zastanawia, czy to przypadek, czy ktoś pociągnął za sznurki. Jako prezydent? Byłbym na celowniku, każdy krok śledzony, każdy gest analizowany. Jeden zły ruch, jeden lot, i co? Kolejny Smoleńsk? Nie, dziękuję, za bardzo cenię życie. Dlatego ten snus na debacie – celowo, żeby przegrać, żeby się wymigać. Niech myślą, że jestem słaby, że nie daję rady. Lepiej tak, niż kusić los.
A do tego ta kawalerka… Ta zapijaczona łajza rozwaliła mi wszystko. Mieszkanie w ruinie, zalane, popękane – jakbym miał za mało problemów. Trump? Obiecywał wsparcie, a guzik dał, ani centa. Myślałem, że coś z tego będzie, że może warto zaryzykować, ale nie. Nic. Tylko snus mi został, żeby jakoś trzymać te nerwy na wodzy.
Nie, Karol, dobrze zrobiłeś. Snus w gębie, debata przegrana – plan wypalił. Prezydentura to nie dla ciebie, nie w cieniu Smoleńska. Zbyt duże ryzyko, zbyt wiele niewiadomych. Kawalerka? Sprzedam, co zostało, i zacznę od nowa. Ale bez snusa to już nie wiem, jakbym to wszystko ogarnął.
od Racimi: Na logikę- gdyby nie chciał zostać prezydentem, to by po prostu odmówił od razu, a nie czekał do ostatniej chwili, przez to pewnie 'uśmiechnięci’ z Trzaskowskim odwołają z IPN i zadbają, żeby żadnej pracy poza 'bramką” w Polsce nie znalazł.
Super podsumowanie obu figurantow!
Uwielbiam ten blog za humorystyczne porównania 🙂 np.
do matki kargula i Pawlaka.
A tu mnie rozsmieszyla dwójka w WC w warunkach polowych.
Otóż w mieście rzeczywiście jest to problem bo mamy blok,
blok, blok, i całość dopełnia kolejny blok, aczkolwiek mozna
skorzystać z patentu bohatera filmu 'dzień swira’,
(czyli nasranie pod oknem w bloku gdzie mieszka wredna baba
niesprzatajaca gówna poswoim psie).
Można też nasrac w parku, ale tam kleszcze, jakieś foto pułapki,
jakiś tajniak może dać mandat.
Ale wiocha to miejsca już jest w b ród, bloków nie ma, grunty orne
naokoło, a zamiast liści czy trawy można wykorzystać chusteczki
higieniczne, prawie każdy je przecież nosi. Więc nie ma presji na wiosce.
Druga sprawa to te marsze w ostatnią niedzielę i flagi.
Na wiecu nawrockiego tylko 2 kolory: biel i czerwień.
Więc czaska: polskie flagi w 2/3 a reszta unijne, kolorowe,
zielone pslu, tęczowe pedziow, i to jest właśnie kolorowa
uśmiechnięta polska czaska.
Kolejna sprawa, 700tys wyborców poza Polską zgłosiło chec
głosowania, nie muszę dodawać że większość, może nawet
pół miliona zagłosuje na czaska. Syndrom sztokcholmski nadal
trwa, to samo było w 2004 gdzie przez nieudolne rzady osób które pozniej
utworzyły platformę 2 miliony Polaków wyemigrowało z kraju za kasą.
I na koniec, Zorrrrro trzymaj się!
Nie daj się siepaczom bodnara i Tuska yyyy tzn kapitanowi Mendoza.
od RacimiR: Dzięki za słowa uznania. Co do dwójki to ja ostatni raz w dzieciństwie gdzieś w plenerze to robiłem, teraz już mam taką blokadę, że nawet na Orlenie czy w pociągu musi mi się bardzo chcieć. Z tymi głosami z zagranicy faktycznie może być jakiś wałek, zobaczymy jak bardzo będą się różniły od 1 tury.
Zapomniałeś napisać o testach na obecność narkotyków, którym Nawrocki się poddał, a Trzaskowski nie chciał. Z ostatniej chwili: prokuratura zainteresowała się kandydatem na prezydenta z pierwszej tury Markiem Wochem. Zarzucają mu „niewypłacanie wynagrodzeń, zastraszanie oraz stosowanie przemocy fizycznej.” I oczywiście to nie jest przypadek, że śledztwo zostało wszczęte na drugi dzień po udzieleniu przez niego poparcia w drugiej turze Karolowi Nawrockiemu.
od RacimiR: Chciałem o tym wspomnieć, ale to już było szukanie usprawiedliwienia na siłę. Nawrocki zresztą źle to rozegrał, bo zapytany kto miał by te testy zorganizować powiedział coś w stylu: „już my się wszystkim zajmiemy”. Powinien powiedzieć, że np. badać będą 3 niezależne zespoły- po jednym z każdego sztabu i trzeci niezależny, np. jakaś renomowana klinika ze Szwajcarii.
A wiecie dlaczego kodziarze i centrowe mendy chcą w Polsce uchodźców? Ponieważ teraz mogąc tylko donosić na kogoś że pali niby śmieciami w piecu i tylko w zimę. Bedą mogli przez cały rok donosić że ktoś źle mówi o omigrantach
od RacimiR: Oni ich chcieli, bo tak mówił Tusk, teraz już ich nie chcą, ale Tusk im powiedział że i tak będą przez 'aferę wizową’.
To co mówiłem tydzień temu słyszałem na żywo wychwalanie murzynów przez tzw centrowe śmieci
W 2027 wybory zostaną ukręcone głosami ukraińców już się chełpią że dadzą im prawo głosu. PiS wpuszczając ich w 2022 zabił siebie i kraj.
Jak patrzę tak w internecie szeroko rozumianym to mi ten rok 2025 z tymi wyborami przypomina trochę to co było 10 lat temu w 2015 tylko oczywiście rozłożone w czasie tym razem to będzie – wybory parlamentarne będą w 2027 a wtedy były kilka miesięcy po prezydenckich. Wtedy rządy PO-PSL były zużyte mocno, była chęć zmian, Paweł Kukiz zajął trzecie miejsce co było wtedy świeżością a jego elektorat dał zwycięstwo Andrzejowi Dudzie który był wtedy mało znanym kandydatem; teraz analogicznie może być z Mentzenem i trochę z Braunem, Nawrocki jest mniej znany – dodam tylko że zużycie władzy postępuje dużo szybciej skoro już prawie dwa lata rządów a gdyby wyniki z I tury przełożyć na parlamentarne to rząd traci władzę (bez względu już jak się II tura potoczy), szybciej zużywa się niż 8 lat rządów PO-PSL i 8 lat rządów PiS; z tą różnicą że PiS-owi nie przybywa ponieważ mimo wszystko wtedy PiS nie był kojarzony z systemem jako takim (rządził 2 lata w latach 2005-07 ale skupiał się głównie wtedy na utrzymaniu kruchej koalicji co ostatecznie i tak padło więc za krótko i zbyt niestabilnie rządził by można było szerzej oceniać) a teraz jest i będzie pamięć o tych 8 latach rządów PiS aczkolwiek moim zdaniem w 2027 roku stanie się odwrotność 2023 czyli być może PO nawet będzie pierwsza ale koalicja PiS-Konfederacja przejmie władzę, plus pewnie partia Brauna też będzie w Sejmie w razie czego.
od RacimiR: 2015 był znacznie inny. Najważniejsze jak napisałeś było to, że za chwilę były kolejne wybory- teraz sytuacja jest dokładnie odwrotna. Warto też dodać, że niedzielny zwycięzca będzie prezydentem także przez ponad połowę kadencji przyszłego parlamentu (o ile obecna koalicja nie padnie przedterminowo), więc może od 2027 być konflikt na linii rząd prawicy vs hamulcowy prezydent Trzaskowski, czyli też będą albo rympały, albo kręcenie się w kółko (obie sytuacje sprzyjają polaryzacji i wojnie plemion). To, że Tusk wygra parlamentarne w 2027 jest mało prawdopodobne, bo jak pisałem w tekście- kolejka zniecierpliwionych 'kontrahentów’ jest długa, co zrujnuje im (i tak już nienajlepsze) poparcie. Ponoć w Rumunii po wyborach zaczęto wprowadzać „reformy” z grubej rury, ledwie policzyli wyniki głosowania, a już realnie nadrabiają zaległości z imigrantami i zielonym ładem (oczywiście wyborcy Dana zrobili „Pikachu shock”, bo nie to im obiecywał w kampanii, ale teraz mogą go już co najwyżej pocałować w dupę). Mówił o tym Otoka-Fronckiewicz TUTAJ – mocna audycja, polecam posłuchać, zwłaszcza osobom które wchodziły na rynek pracy w latach 90.
Zużycie obecnej władzy jest gigantyczne, poparcie dla rządu jest bardzo niskie raptem 1.5 roku po wyborach i to bez żadnego kryzysu międzynarodowego, a po niedzieli zacznie jeszcze spadać. W przypadku PiS w 2015 pierwsza kadencja nawet ich wzmocniła, mieliśmy jako kraj świetne wyniki makroekonomiczne i gwałtowny wzrost realnej stopy życiowej, dopiero druga kadencja od 2019 (a konkretnie rzeczy od nich nie do końca zależne jak covid, Ukraina, sankcje UE) zmiotła ich z planszy.
W sprawie Pani Joanny z Choroszczy mogło być tak jak mówił Ziemkiewicz: czy PO zrobiło badania wdł których wyszło że niewielu ludzi głosujących na PO utożsamia się z takimi rzeczami. Druga rzecz jest bardzo ciekawa, bo nigdzie nikt nie mówił jak ona ma na nazwisko. Wszędzie jest podawana jako „Pani Joanna z Krakowa”…
od RacimiR: Wydaje mi się, że na początku „afery” zrobili badania i wyszło z nich, że warto skorzystać z tej karty, ale gdy pani Joanna sama wczuła się w rolę celebrytki, zaczynając bredzić o „żelku” i wrzucać w internet dwuznaczne fotki- zrobili kolejne badania i wynik wyszedł odwrotny, więc zza kulis wyszła laska i błyskawicznie zdjęła ją ze sceny.
Joanna to akurat przeciętna kobieta głosują na koalicję one wszystkie są dokładnie takie same.
Miny towarzystwa były 19 maja nietęgie 😉 zamiast cieszyć się z wygranej Trzaskowskiego, bo bóldupili o wynik Metzena i Brauna. Może w wyborach parlamentalnych miałoby to jakieś uzasadnienie. Oczywiście nie zabrakło śpiewki towarzystwa o tym że wyjeżdża, bo 1/16 wyborców poparł Brauna XDDD
od RacimiR: Wczoraj dla jaj oglądałem „kwartet polityczny” Tomasza Lisa i był temat jak zareagują na potencjalne zwycięstwo Nawrockiego, to jeden zagroził emigracją, a drugi powiedział, że jest za stary i zrobi „emigrację wewnętrzną” czyli zamknie się w domu i zrezygnuje z życia towarzyskiego 🙂 Sam Lis ponoć po domach dzisiaj chodzi i namawia, ja bym go miotłą potraktował gdyby zapukał do moich drzwi.
https://x.com/NawrockiKn/status/1928455682233184426
Teraz Zenon Martyniuk spotkał się z Nawrockim i też nagrał z nim filmik. Potwierdziło się co mówiłem że jest apolityczny i spotka się z każdym.
Tak czy inaczej uważam że lepiej aby nie spotykał się z politykami. Tak czy siak uwielbiam disco polo a Zenek jest jednym z tych co mam go zawsze w sercu.
od RacimiR: I bardzo dobrze, tak samo reżyser „Furiozy” stwierdził, że jest apolityczny a puszczanie jego serialu w TVP na specjalnych warunkach jest podłe.
Bywam w Szwecji kilka razy w roku, chyba kupie sobie ten cały snus, chociaz Nawrocki prawdopodobnie jeszcze coś innego miał. Widziałem to przy kasach w takich małych lodóweczkach, bo to w zimnym ma leżeć. Kolega Polak z Malmo mówił, że to ohyda, raz spróbował i omal się nie zrzygał. Pozdro!
Elias Rodriguez, lewicowy aktywista, który zamordował dwoje pracowników izraelskiej ambasady, fantazjował o ludobójczej eksterminacji białych Amerykanów, aby uczynić kraj „normalnym”.Błąd eksperymentalny widzę przypadkiem zaatakował tych co go stworzyli.
Kiedy Zorro, Spiderman, Batman pofatygowali się do polski
z jasnym komunikatem byle nie czosnkowsky to wiedz że coś się dzieje!
Z moich źródeł których nie mogę ujawnić w kolejce są HeMan,
Superman, kapitan Ameryka, Power Rangers, wojownicze żółwie ninja.
Jak nie dadzą rady to do akcji wkrocza miś Yogi i królik bugs.
I śmierdzi mi tu ingerencja jewuesej w wybory w naszym
urokliwym bantustanie.
Niedobrze. Mam nadzieję że ostateczny wynik się zmieni. Ja przemogłem się i zagłosowałem na Nawrockiego (tylko dlatego że nie miał nic wspólnego z 8 lat rządów ani nie jest w tej partii bo gdyby np. PiS wystawił Morawieckiego to odpuściłby sobie II turę), mam nadzieję że zmieni się to jeszcze na korzyść Nawrockiego ostateczny wynik.
A jednak. Late polle i dane stopniowo spływające z komisji wyborczych zmieniają wszystko. Egzekucja odroczona. Chyba, mam nadzieję że nie było na masową skalę oszustw wyborczych. Tzn. nadal nie jestem szczęśliwy że miałem wybór w II turze taki jaki miałem ale z zaciśniętymi zębami zagłosowałem na Karola Nawrockiego. Panie Karolu jeśli potwierdzi się ostatecznie że będzie pan prezydentem to niech Pan pamięta że to dzięki wyborcom Mentzena i Brauna, niech Pan dba przynajmniej o część spraw na których im zależy, bo bez nich te zwycięstwo nie byłoby możliwe
Hehe już czask witał się z gaska – wygraliśmy!
Nawet się nie zastanowił że to tylko te 50,3% to był sondaż czyli wypytka.
Frajer roku razem ze swoim sztabem.
Ale im bliżej zaliczania realnych głosów coraz bardziej szala przechylila się na
Nawrot, tera z 90% komisji nawrót ma bezpieczne 52%
Ciekawe czy czeka nas scenariusz romski yyyy rumuński?
Ogólnie mamy z małymi wyjątkami od 89r cała serię różnicy miedzy
kandydatami od 1 do max 5%, co powoduje że o wyborze prezydenta decyduje
max milion wyborców:
Duda czask 51 49
Duda gajowy 51,5 48,5
Gajowy kaczka 53 47
Lech Tusk 54 46
Kwachu 54 w I turze – nokaut i to w 2 kadencji (wyjątek od reguły)
Kwachu bolesa 52 48
Bolesa 75% ale to były inne czasy pierwszy rok tuż po 89, pierwsze wybory.
Ja bym raczej wolał wyraźne pewne zwycięstwo powiedzmy 60 do 40.
Swoja droga zastanawiam się jakim cudem komunista alkoholik
Kwachu mógł w drugiej kadencji mieć poparcie 54%, zwłaszcza że
jego czasy to 25% bezrobocia, złodziejstwo, afery itp.
Niestety wynik ten wyraźnie pokazuje że od ćwierć wiecza mamy spolaryzowane
2 wojujace plemiona, i tak będzie po wsze czasy naszego bantustanu,
zupełnie jak jewusa gdzie ten stan trwa 100 lat, może nawet więcej.
No nic, 72% polactwa zaglosowala gdzie jakiś cwaniak będzie w palacu
pod żyrandolem se mieszkał. Życie toczy się dalej. Jutro znowu
harowka na podatki naszych rzymianskich władców + haracz do
Europy i jewusa za 'ochrone’.
Kaczor-prorok
Donald Tusk zwan będzie kaczorem-prorokiem!
Zupełnie jak Bolek, co miał szczęście w lotku,
W swym jasnowidzeniu w samym maja środku
Prześwietlił „przestępcę” argusowym okiem.
Rzekł płemieł: „Niejedno wkłótce się ujawni!
Pławdę o Nawłockim pozna dobła zmiana!”
No i… Nawrockiego znamy: narkomana,
Alfonsa, kibola… Prorok, jak ci dawni!!!
> Prawda dotycząca rządu jest następująca. Chyba każdy miał w życiu sytuację, gdy był poza domem i bardzo chciało mu się do WC na „dwójkę”, ale nie chciał tego zrealizować w warunkach polowych z liśćmi zamiast papieru toaletowego, bo gdzieś z tyłu głowy miał fakt, że za niedługo wróci do domu i komfortowo rozsiądzie się na tronie. Ostatnie minuty to twarda walka z czasem i własnymi instynktami, a dynamika finiszu po wejściu do domu nie pozwala nawet na zdjęcie butów. Na koniec przychodzi nagroda za cierpienie. Rząd jest teraz właśnie w takiej sytuacji, gdy pękają im zwieracze, ale muszą wytrzymać jeszcze tylko do godziny 21:00 w niedzielę.
A jednak poszło w gacie. I nie chodzi o falstart Dupiarza, raczej o ustawy z poczekalni.
Ja wiem, że większość rzeczy i tak przepychali uchwałami, ale na pewno są rzeczy, których się nie dało i z którymi czekali na Dupiarza, żeby normalnie podpisał. Na pewno też wiele wewnętrznych umów koalicyjnych od tego zależało, a teraz będą renegocjowane, z różnymi skutkami.
Trzaskowski przegrał to może być początek końca uśmiechniętej Polski. Czy grozi wariant rumuński na 90% nie.
Nawrocki wygrał to może być początek końca uśmiechniętej Polski ,tfuSSk już panikuje.
Ponoć uznać mają te wyniki. Trzaskowski pogratulował, Hołownia też; pewnie zrobi to też Tusk. Nawet von der Leyen to już zrobiła. Ale ponoć tylko dlatego że Amerykanie pogrozili palcem Brukseli i Berlinowi mówiąc że mają uznać ewentualną wygraną Nawrockiego kilka dni temu. Jeśli tak to teraz widzimy jak ważne było zwycięstwo Trumpa – gdyby dalej w USA Demokraci rządzili to faktycznie moglibyśmy mieć wariant rumuński.
Przecież gratulacje to tylko forma grzecznościowa.
od RacimiR: Przy obecnej kulturze politycznej w Polsce nawet takie oczywiste gesty mnie dziwią.
Może Trzaskowski, który stylizuje się na „ąę”, uznał, że do jego wizerunku choćby taka powierzchowna kurtuazja będzie pasowała.
A kultura polityczna jest taka, że wierchuszka to jednak „ąę”, a całe buractwo odwalają partyjne doły, trolle i massmedia, od których zawsze można umyć ręce i powiedzieć, że „to są media niezależne”.
od RacimiR: Pewnie masz rację, zresztą co mu szkodziło, przynajmniej na koniec zostawił po sobie dobre wrażenie. Niemniej te gratulacje dziwnie wyglądają w kontekście tego, co mówił o Nawrockim wcześniej i ogólnym udawanym obrzydzeniem dotyczącym jego osoby.
Nawrocki cudem wygrał. Moja stara głosowała na trzaskowski i już wyklina podlaskie. Oto powód czemu nienawidzę kobiet oprócz tych suk że szkoły. Nie dociera nic że wygrał m.in przez nie których wyborców Zandberg którzy cenili niektóre działania socjalne PiS, czy centrum i niezdecydowanych na dla których trzaskoski jest ultra woke. Ale gdyby PiS miał TVP to by Nawrocki przegrał z 10 procent Republika tak nie dociera do przeciwników PiS aby ich mobilizować.
Ciekawe co teraz. Mianowicie czy rząd Tuska w bliskiej lub dalszej przyszłości rozleci się ? Ponoć Tusk chce wniosek o wotum zaufania by sprawdzić czy ma nadal większość; a rekonstrukcja to na pewno będzie.
Wydaje mi się że Tusk z koalicjantami będzie chciał dotrwać do końca kadencji. Chodzi o stołki dla ministrów i działaczy w spółkach skarbu państwa ale też dla zwykłych posłów gdyż taki poseł zwłaszcza mniejszego koalicjanta nigdy nie jest pewny reelekcji a dla wielu jest to po prostu wygodne parę razy w miesiącu sobie przyjechać na Wiejską, żyć z pieniędzy podatnika a poza tym nic nie robić. Moim zdaniem rząd Tuska dotrwa do końca kadencji – być może jakiś koalicjant kilka miesięcy się taktycznie ewakuuje ale sam rząd co najmniej jako mniejszościowy dotrwa; stawiam że na 90% do przedterminowych wyborów parlamentarnych nie dojdzie.
Teoretycznie jest też druga opcja że PSL zmienia front i powstaje rząd PiS – PSL – Konfederacja. Ale nie wierzę w taki scenariusz; po pierwsze PSL miał już teoretycznie szansę pokazać że może z każdym i pewnie Pawlak by to zrobił ale Kosiniak dla mnie jest ewidentnie człowiekiem Tuska, być może Tusk coś na niego ma – w 2018 we wszystkich sejmikach gdzie się dało wszedł w koalicję z PO, w 2019 startował do PE m.in razem z PO oraz w Senacie porozumienie, w 2023 w koalicję rządową mimo że PiS ponoć premiera mu proponowało – dla mnie ten człowiek z jakiegoś powodu wybrał jedną stronę i trzyma się jej konsekwentnie i będzie się jej trzymał. Gdyby jednak z jakiegoś powodu nagle PSL zmienił stronę to tylko dlatego że mógłby mieć takie zadanie od Tuska (choć w to nie wierzę bo partyjniacy którym dobrze na stołkach by na to nie pozwolili) po to żeby w takim rządzie PSL był hamulcowym, tworzył kłótnie w koalicji oraz żeby konsekwencje pogarszającego się życia spadły na ewentualny nowy rząd co być może w 2027 utoruje drogę PO do władzy – bo na ten moment niemal na pewno powstaje rząd PiS – Konfederacja (być może z partią Brauna) – ale po pierwsze nie wierzę w taki scenariusz gdyż pijawki partyjne (niezależnie z której partii) zawsze wybierają tu i teraz nachapanie się jak najwięcej więc gnicie bo gnicie ale dotrwać trzeba, po drugie PiS i Konfa nie powinni dążyć do zmiany rządu teraz za wszelką cenę, dla nich lepiej aby ten rząd dotrwał, pogrążał się bardziej z kłótniami, z pogarszającym się poziomem życia, a w 2027 dużą większość zdobywa PiS i Konfederacja
W 2027 przewiduje że albo Tusk pochła lewicę trzecie drogi PSL aby zrobić jedną listę co dostanie powyżej 40 procent, albo będzie rządził PiS ale konfederacją plus Braun i to wytrzyma max 2 lata jak w 2005-2007
od RacimiR: „Czwarta Noga” (KO, Lewica, Hołownia, być może bez PSL) jest niemal pewna, ale na pewno nie dostaną 40%, według mnie poniżej 30.
Słyszałem nieraz że wybór Nawrockiego miał być anulowany a teraz nikt o tym nie wspomina, czyżby dlatego że będąc prezydentem będzie podatny na szantaż za swoją przeszłość i podpisze różne niepopularne ustawy, i dlatego prezydent z obcej partii jest lepszy niż swój.
od RacimiR: Gdyby na niego mieli jakąś porządną teczkę, to Tusk nie musiałby robić z siebie kretyna w Polsacie, gdzie powołał się na farmazon Murańskiego.
Gwoli ścisłości, o sprawiedliwości w sądzie mówiła chyba Pawlakowa, a nie Kargulowa. 🙂
od RacimiR: Mogło tak być, to była chyba jej najdłuższa kwestia w tym filmie, przez co nie przywiązałem się do tej postaci.
Już nie pamiętam czy pawlakowa czy kargulowa, a ta scenka mniej więcej wyglądała tak:
– sądy sądami ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie!
I na odchodne do siedzącego w furmance kargula czy tam pawlaka
dała mu dwa granaty (chyba znalezione gdzieś przypadkiem w
czasach powojennych)
od RacimiR: Wziął chyba dwa granaty i chciał iść, a on mu dokładała kolejne i „bierz jeszcze” 🙂
Będzie tekścik powyborczy?
Bo się ostro szambo wylało XD
Pewnie gdyby Amerykanie nie pogrozili eurolewakom palcem to też byśmy mieli tu wariant rumuński. Cóż, póki co eurokołchoz wyżej uja nie podskoczy i na USA czy ChRL są za krótcy.
Gapisz im się na zębiska? 😉
od RacimiR: Gapię się, bo są k…. gigantyczne!
„Nie zdziwiłbym się, gdyby na sobotę przedwyborczą TVP zaserwowałaby gawiedzi inny „przebój”, czyli „Skrzydlate świnie”. Taka ciekawostka prawna. Nie zdziwię się, gdy na sobotę przedwyborczą TVP zaserwuje gawiedzi inny „przebój”, czyli „Skrzydlate świnie”. Tyle o kibolach, jedziemy dalej.”
Repeta?
od RacimiR: Dzięki, już poprawiłem.