3 miesiące ciszy (przeprowadzka)

Dziń dybry! Z końcem marca oficjalnie ogłaszam, że odkopałem się z natłoku zajęć i jestem gotowy pisać dalej bloga. Niniejszy tekst jest „rozgrzewkowy”, aby przeprosić się z klawiaturą i przypomnieć sobie to i owo. Uprzedzam, że w tym tekście nie będzie żadnych analiz politologicznych (ale w następnych już jak najbardziej). Dzisiaj po prostu napiszę tylko o swoich prywatnych sprawach, a konkretnie co robiłem przez ostatni kwartał. Uprzedzam, że będzie nudno i trochę marudnie. Pewnie niektórzy czytelnicy się zaniepokoili taką przerwą, a niektórzy całkowicie przestali wchodzić.

Głównym powodem była moja przeprowadzka (o której niżej). Najpierw jednak (pod koniec zeszłego roku) zaniepokoiłem się z powodów zdrowotnych. Kiedyś pisałem o moim nowotworze, który w 2021 roku został (na 3 raty) usunięty chirurgicznie i od tego czasu wszystko było OK. Ten typ nowotworu (DFSP) ma jednak bardzo dużą skłonność do wznowy w tym samym miejscu, więc gdy zauważyłem właśnie w tym miejscu 2 nowe czerwone kuleczki- byłem załamany i pewny, że czeka mnie kolejna operacja (zwłaszcza, że margines resekcji w poprzednich zabiegach był dużo niższy, niż powinien być, gdyż operacja nr1 u chirurga-partacza w Katowicach nie dość, że nie była dokładna, to jeszcze po niej nie wiadomo było, gdzie pierwotnie znajdowała się zmiana nowotworowa, więc już dużo lepsi chirurdzy od operacji numer 2 i 3 musieli 'docinać’ na wyczucie). Nastrój był grobowy, więc nie było mowy o pisaniu bloga. Pojechałem do Warszawy do kliniki profesora Rutkowskiego (czyli do jedynego miejsca w Polsce, gdzie się na tym typie znają) i tam po badaniu zostałem uspokojony (miesiąc wcześniej robiłem tomografię i tam nic nie wyszło). Okazało się ostatecznie, że wyskoczyły mi 2 pryszcze akurat w tym najgorszym z możliwych miejsc (też nie miały gdzie wyjść, tylko akurat tam). Po kilku tygodniach nie ma już po nich śladu, ale co się najadłem strachu, to moje.

To był koniec stycznia, nastąpiła zmiana nastroju o 180 stopni. Stwierdziłem, że skoro jeszcze nie umrę, to trzeba w końcu zmienić mieszkanie (moje poprzednie było małe i zapyziałe, w dodatku mam z nim złe wspomnienia, aczkolwiek miało też swoje plusy). Stali czytelnicy pewnie pamiętają, że kilka razy pisałem o planach przeprowadzki, właściwie już 4 lata temu chciałem to zrobić. Najpierw jednak ceny nieruchomości rosły jak szalone, potem COVID, a na koniec ten nieszczęsny nowotwór i sprawa nowego mieszkania ciągle odkładana była na później. Teraz jednak w końcu się za to zabrałem bo uważam, że to dobry moment (rynek nieruchomości praktycznie zdechł przez wysokie ceny kredytów, ceny wręcz spadają plus inflacja, ofert jest mnóstwo i można dosyć skutecznie negocjować ze sprzedawcami). Początkowo planowałem, że ogarnę temat w tydzień, maksymalnie dwa, ale życie mnie szybko zweryfikowało. Ostatecznie zajęło mi to 2 miesiące, co z punktu widzenia dzisiejszego, nabranych doświadczeń (oraz wykonanej pracy) i tak uważam za dość niezły wynik. Po drodze wyszło jednak wiele 'niespodziewajek’. Uprzedzam, że reszta tekstu będzie poradnikiem: „Szanse, pułapki i porady podczas przeprowadzki„. Jadąc chronologicznie:

Najpierw przez tydzień penetrowałem okoliczny rynek- zacząłem od przeglądnięcia wszystkich ofert na wszystkich portalach internetowych (ograniczonych do widełek budżetu i obszaru 3 dzielnic, mniej więcej 20km2 które mnie interesowały), w sumie było tego z 500 ogłoszeń do dokładnego przejrzenia. Z nich wybrałem kilkanaście najbardziej odpowiednich, które chciałem obejrzeć osobiście. Z tych kilkunastu w końcu zobaczyłem może połowę, bo reszta albo była sprzedana i ktoś zapomniał zdjąć ogłoszenie, albo w lokalu ktoś jeszcze mieszkał i dopiero jak ja bym zapłacił to by się łaskawie wyprowadził w ciągu kilku miesięcy- oczywiście w ogłoszeniu o tym ani słowa 🙂 Ogólnie te portale z mieszkaniami to kupa śmiechu, zwłaszcza zabawne są ogłoszenia agencji nieruchomości, które nawet z wady potrafią zrobić atut, np. mieszkanie na parterze jest super, bo nie trzeba płacić za windy ani wchodzić po schodach, albo mieszkanie totalnie zrujnowane jest super, bo można je zaaranżować według własnych potrzeb, do tego WSZYSTKIE mieszkania na portalach są: słoneczne, przestronne, ustawne, ciche i położone w doskonałej lokalizacji. Nagrodę główną za kreatywne ogłoszenie otrzymuje pewien agent, który mieszkanie zniszczone do remontu okrasił fotkami mieszkania ładnie wyremontowanego. Cena akceptowalna, budynek dosyć nowy, dzielnica niezła, więc dzwonię. Pytam się chłopa w jakim w końcu stanie jest to mieszkanie, bo w opisie napisał, że do remontu, a na zdjęciach pełen luksus. On na to, że mieszkanie jest do remontu, a na zdjęciach jest całkiem inne mieszkanie, aby uplastycznić klientowi w jaki sposób MOŻNA je sobie wyremontować. He made my day. Nie wiem co on myślał? Że ktoś kupi je bez oglądania, albo nie zorientuje się, że jest rozwalone?

Po tygodniu poszukiwań w końcu wybrałem, zresztą nie było tak trudno, bo jedna oferta od początku mi wpadła w oko. Ocieplony, wyremontowany blok gierkowski w fajnej lokalizacji, a samo mieszkanie świeżo po generalnym remoncie (włącznie z elektryką, rurami wodnymi i gazowymi, podwieszanymi sufitami, panelami, listwami, ścianami, łazienką i wszystkim, co tylko można było wymienić). 3 pokoje, balkon, piwnica, mieszkanie wręcz dziewicze, pełen luksus. Wprawdzie cena nie była najniższa, ale gdybym kupił mieszkanie do remontu, albo 'do odświeżenia’ to pewnie ostatecznie wyszłoby jeszcze drożej, nie licząc poświęconego czasu. Zresztą jak patrzę na ceny mieszkań w Warszawie, Krakowie czy nawet Opolu to i tak jestem bardzo szczęśliwy z poziomu cen na Śląsku.

Załatwianie spraw formalnych

Zaczęły się sprawy formalne, był początek lutego. Myślałem, że w 1-2 dni przebiegnę po instytucjach i będzie po temacie. Nic bardziej mylnego. Właściwie przy każdej okazji zadziałało główne Prawo Murphy’ego: „jeżeli coś może się nie udać– nie uda się na pewno„.

  • Jedynym miejscem, gdzie od ręki załatwiłem sprawę był Tauron i prąd, aczkolwiek tam naliczyli mi jakąś dziwną cenę. W starym mieszkaniu płaciłem co 2 miesiące 165zł za 185kWh, a w nowym mam 190zł za 165kWh (czyli teraz płacę więcej za mniejsze zużycie). Taryfa dokładnie ta sama, a między podpisaniem obu umów była różnica jakichś 10 dni (pod koniec stycznia, na sam koniec przed wyprowadzką jeszcze podpisałem nową umowę na starym mieszkaniu). Skąd ta rozbieżność, pewnie wystarczyło zadzwonić na infolinię i zapytać, a ładnie wszystko wytłumaczyli? Otóż nie. Sami nie wiedzą. Z kolei otrzymane pocztą papiery z Taurona to twarda matematyka z piętrowymi wzorami i całkami, której nie ogarnąłby nawet Stefan Banach.
  • Wizytę w gazowni (PGNiG) szacowałem pierwotnie na kwadrans. Miałem protokół zużycia ze stanami licznika i podpisami, więc wystarczyło zmienić dane abonenta. Otóż nie. Okazało się, że umowa na gaz w tym lokalu jest w Tauronie. Jadę więc (drugi raz) do Taurona, a tam dowiaduję się, że ta firma wkrótce całkowicie wycofa się ze sprzedaży gazu i już w ogóle nie podpisują nowych umów na gaz. Poprzedni właściciel mieszkania musiał złożyć wypowiedzenie w Tauronie (z miesięcznym wypowiedzeniem plus cały luty, który dopiero się rozpoczął) i na początku kwietnia (prawdę mówiąc, nie wiadomo po co), a potem (nawet nie potrafią powiedzieć kiedy) mają przyjść z PGNiG założyć nowy (albo nawet ten sam). W tym czasie pewnie będę bez gazu, więc czeka mnie morsowanie pod prysznicem i jadłospis zdominowany przez suchy prowiant i zimną płytę. Najlepsze, że na stronie Tauronu jest taka „informacja” (foto poniżej), podczas gdy w moim przypadku ciągłości gazu nie będzie. Pomijam już to, że w gazowniach spędziłem łącznie z 3 godziny i pracownicy sami nie wiedzieli co mają ze mną zrobić, bom jest 'nietypowy przypadek’. Na obecną chwilę (2 miesiące po wprowadzeniu się) umowa na gaz dalej jest na poprzedniego właściciela.
  • Skoro piszę o mediach, to pewnie sama transakcja zakupu mieszkania przebiegła bezproblemowo? Otóż nie. Z końcem stycznia już było wszystko przygotowane,  umówiona wizyta u notariusza, więc stary właściciel zaczął kompletować dokumenty. Ogólnie poprzedni właściciel mieszkania nigdy w nim nie mieszkał (choć kupując je- miał taki zamiar). Nabył on to mieszkanie około rok temu, przez pół roku je gruntownie wyremontował, po czym okazało się, że musi je jednak sprzedać z powodów rodzinnych, co zajęło mu kolejne pół roku (nie wiem, jak dokładnie wyszedł na tym finansowo, ale podejrzewam, że kiepsko). W Urzędzie Miasta musiał on wziąć standardowy papier o niezameldowaniu nikogo w danym lokalu. Okazało się, że… w mieszkaniu zameldowana jest jakaś pani (córka kobiety, która mieszkała tu wcześniej), o czym sam sprzedający nie wiedział. Wyszło na to, że poprzedni notariusz (gdy poprzedni właściciel kupował mieszkanie rok temu) dokonał rażącego niedbalstwa i nie sprawdził tego (to mniej więcej tak, jakby na przeglądzie rejestracyjnym nie zorientowali się, że samochód nie ma jednego koła). Plus był taki, że zameldowana pani (która też nie wiedziała o tym) była bardzo chętna do współpracy i obiecała jak najszybciej się wymeldować. Minus był taki, że mieszka ona za granicą i wszystko trzeba było załatwiać listownie, z pełnomocnictwem. Trwało to w sumie jeszcze 2 tygodnie, aczkolwiek dla mnie nie było to uciążliwe, bo dostałem już klucze do mieszkania, a do notariusza wybraliśmy się po wymeldowaniu tej pani.
  • Kaloryfery w mieszkaniu były (tak jak wszystko inne) wymienione na nowe. Skoro nowe, to pewnie wszystko git? Otóż nie. Po ich wymianie zamontowano nowe, elektroniczno-radiowe liczniki zużycia (wszystkie ze stanem 0). Problem w tym, że 2 z nich można było bez problemu ściągnąć („monter” który to robił nie dość, że źle je przykleił, to jeszcze ubrudził klejem to i owo). Mógłbym to nawet olać, zdjąć te podzielniki i wsadzić do lodówki, odkręcić kaloryfery na maxa i pewnie nikt by nie doszedł, ale stwierdziłem, że nie będę okradał sąsiadów i zgłoszę temat. Przyjechał jakiś typ, przymocował je porządnie i powiedział, że to będzie kosztować 200zł. Na domiar złego na dwóch podzielnikach wykazane było potężne zużycie. Okazało się, że poprzedni właściciel mieszkania zapomniał je zakręcić i od października do stycznia były odkręcone (a mieszkanie stało puste). Pozostałe dwa grzejniki były zapowietrzone i tylko dlatego nie 'nabijały’ jednostek (’fachowcy’ z administracji podczas odpowietrzania uwalili całą ścianę z jakiegoś rdzawego szlamu). Umówiłem się z poprzednim właścicielem, że on to zapłaci (te 200zł i za zużycie, które nastąpiło za jego 'kadencji’), na co przystał. Problem w tym, że firma która się tym zajmuje (z siedzibą na „Limance” w Łodzi, co wiele wyjaśnia) nie przewiduje rozliczenia w trakcie sezonu grzewczego i ogólnie utkwiła organizacyjnie w czasach PRL, więc rachunek przyjdzie na mnie i „mamy dogadać się między sobą” z poprzednim właścicielem. Wierzę w to, że tak będzie, ale nie bardzo wiem jak to zrobić, bo sposób rozliczania ciepła w blokach to jakieś kuriozum. Tam nawet nie ma żadnych realnych jednostek fizycznych (jak kilowatogodzina), tylko goła liczba, która nie wiadomo co oznacza.
  • Wizyta w spółdzielni i administracji osiedla za pierwszym razem przebiegła bardzo sprawnie i szybko, aż się zdziwiłem. Czy to koniec historii? Otóż nie. Przypomniało mi się, że przecież do mieszkania przynależy piwnica. Oglądałem ją przed kupnem i poprzedni właściciel zostawił ją pustą i otwartą, abym założył sobie własną kłódkę. Nie zrobiłem tego od razu, bo miałem milion innych rzeczy na głowie. Po jakichś 2 tygodniach idę do piwnicy z kłódką a tu… założona inna kłódka i w środku jakieś graty. Jakiś (za przeproszeniem) chuj wywnioskował, że skoro piwnica jest otwarta to sobie ją przywłaszczy (pewnie ma jeszcze jedną, bo piwnic jest nawet więcej, niż mieszkań w bloku). Poszedłem więc do administracji powiedzieć co jest grane, a oni na to, że nie mają planów piwnic, nie mogą mi pomóc i ogólnie najlepiej jakbym opuścił budynek i pogodził się z brakiem piwnicy. Zrobiłem awanturkę, która nic nie dała i przeszedłem na drogę pisemną (co wymagało poświęcenia całego dnia na studiowanie prawa spółdzielczego, a konkretnie dostępu do tzw. części wspólnych budynku). Sprawa trwała 1.5 miesiąca i po moich naciskach zrobiono inwentaryzację piwnic w całym bloku- każdy lokator musiał podpisać drzwi swojej piwnicy, a wszystkie niepodpisane lub podpisane podwójnie zostały komisyjnie otwarte. Najlepsze, że ten chuj (dalej nie wiem kto to jest, bo chętnie bym mu wypłacił gonga w dzban) jak zobaczył kartkę z administracji to zabrał kłódkę, ale graty zostawił. Wczoraj w końcu założyłem swoją kłódkę, ale czeka mnie jeszcze parę godzin wyrzucania śmieci od tego 'squattersa’ (2 torby słoików, jakieś kafelki, deski, opona i inny syf).

Tyle o sprawach administracyjnych. Równolegle do nich trwały inne czynności. Najpierw musiałem się wyprowadzić ze starego mieszkania i przewieźć rzeczy. Wszystkie meble i AGD zostały w starej bazie, więc wystarczyło tylko przewieźć rzeczy osobiste. Myślałem, że to będzie moment, więc nawet nie organizowałem jakiegoś większego samochodu. Okazało się, że zajęło mi to 3 dni, a raczej noce, bo wtedy to robiłem- nie ma jak zaprezentować się nowym sąsiadom poprzez tłuczenie się z tobołami w godzinach 23-4. Ostatecznie musiałem zrobić około 8 kursów swoim (nie za wielkim) autem osobowym (a każdy kurs autem to około 3-4 kursy do mieszkania z tobołami) i w życiu bym nie pomyślał, że mam tego aż tyle (oczywiście połowa do wyrzucenia, co zresztą potem na spokojnie segregowałem i wywalałem).

W nowym mieszkaniu na początku nie było kompletnie nic (poza sanitariatami w łazience). Wszystko, co przewiozłem ze starego mieszkania trafiło na „hałdę”, którą sukcesywnie zmniejszałem wraz z zakupem mebli. „Hałda” ostatecznie zniknęła dopiero w zeszłym tygodniu. Przez ten czas musiałem ją regularnie całą przekopywać, aby cokolwiek znaleźć.

Pierwsze dni były dosyć ciężkie. Byłem przemęczony tym wszystkim, w dodatku nie miałem kompletnie żadnego mebla (prócz dmuchanego materaca), ale byłem szczęśliwy i świadomy, że mam dobrze w porównaniu z innymi, nie mówiąc już o ludziach wywiezionych przez Stalina na Syberię.

Plan na nowe, wymarzone mieszkanie był ambitny- wszystko ma być porządnie zrobione, bez żadnych prowizorek i innego druciarstwa. Sprzyjało mi przede wszystkim to, że mieszkanie jest świeżo po generalnym remoncie, który oceniłbym na 4+. Poprzedni właściciel remontując je myślał, że będzie tu mieszkał, więc remontował „jak dla siebie”, a nie jak robią to ekipy inwestycyjno-remontowe typu „Januszex”, które kupują zrujnowane mieszkania, remontują je najtańszym kosztem i sprzedają potem 100.000zł drożej (choć te „biznesy” chyba skończyły się wraz z Covidem i ochłodzeniem na rynku nieruchomości).

Główny problem urządzania się wynikał z tego, że spłukałem się finansowo, a wręcz zadłużyłem na sam zakup mieszkania (+ złodziejski podatek PCC 2% i inne nieprzewidziane koszty typu telefon czy dwukrotny 'check engine’). Trzeba było ratować się ratami 0% (które w czasie obecnej inflacji są super opcją), a nawet pomocą finansową od mamy, co uważam za żenadę, ale obiecałem sobie to jej z nawiązką wynagrodzić, gdy się odkuję.

Zatem na wejściu miałem puste (ale wyremontowane) mieszkanie, pustki w portfelu i ambitny plan urządzenia się bez druciarstwa. Trzeba było się ostro napocić i nakombinować (zwłaszcza, że moje umiejętności designerskie oceniłbym na 2/10, a nie wchodziło w grę wynajęcie jakichkolwiek fachowców z zewnątrz typu projektant wnętrz, czy robienie mebli na zamówienie poza jedną szafą). Pierwszy tydzień spędziłem na sprzątaniu, bo wszędzie było pełno pyłu po remoncie i jakieś odkrywane na bieżąco „szczególiki” typu cieknący syfon, odklejona listwa czy powierzchnie ufajdane klejem lub zaschniętym cementem.

Jestem bardzo dobry w kupowaniu tanio oraz wyszukiwaniu różnorakich rabatów i promocji, co bardzo mi się przydało. Szybko kupiłem na raty lodówkę, pralkę i kuchnię gazową, bo bez tego ciężko się funkcjonuje. Z lodówką wyszła lekka lipa, bo drzwiczki otwierają się od strony ściany (więc muszę otwierać je o kąt ponad 90 stopni, aby wyciągnąć cokolwiek). Na stronie sklepu (nie będę podawał nazwy, ale reklamuje go wokalistka Cleo) było wyraźnie napisane, że można odwrócić drzwi lodówki, ale potem okazało się, wprawdzie można to zrobić, ale musi to zrobić specjalistyczny serwis za 250zł (robienie tego samemu to automatyczna utrata gwarancji). To jest duże chamstwo- mógłbym to łatwo zrobić sam, ale producent tak to „zorganizował”, że trzeba siłą wyłamać zaślepkę, aby dostać się do jednej ważnej śruby (serwis też musi połamać tą zaślepkę, ale mają w inwentarzu nową, która odgrywa rolę swego rodzaju plomby). Na razie to zostawię, a drzwi odwrócę po zakończeniu gwarancji.

Z internetem też był problem. Niby prosta sprawa- dostawca ma swoje instalacje na obu adresach (starym i nowym), chętnie zgodził się na „przeniesienie” internetu na tej samej umowie. Dodatkowo jeszcze przed przeprowadzką, z wyprzedzeniem zamówiłem sobie to przeniesienie na datę wprowadzenia się, żebym od razu miał internet. Kabel sam starannie 'wyciągnąłem’ z mieszkania na korytarz (bo ci monterzy zawsze się spieszą i robią dziury niechlujnie), wystarczyło go podpiąć do skrzynki 2 metry dalej. Pomimo umówienia terminu- trwało to jeszcze… 2 tygodnie, przez ten czas w ogóle nie miałem internetu. No jak, a w telefonie też nie? Helooł, jest rok 2023! Otóż, pewnego razu poszedłem sobie na siłownię. Nie wiem co mnie podkusiło, aby poćwiczyć sobie na „Airbike”, czyli rowerku, na którym dodatkowo pracuje się rękami (a w gębę wieje powietrze tak, jakby sobie kompresorem dmuchać w oko). Nigdy wcześniej jakoś z tego nie korzystałem (a chodzę tam od lat) i przyszedł w końcu ten pierwszy raz. Przy panelu sterowania jest taka 'tacka’, gdzie położyłem sobie telefon (oglądając jakieś głupoty na youtube). Cały ten „Airbike” podczas intensywnej jazdy jest jest dość mało stabilny i przechyla się w obie strony. Nagle zauważyłem, że telefon zsuwa się i zaraz spadnie. Chciałem go złapać w ostatniej chwili, ale zamiast tego- pacnąłem go jeszcze bardziej i wylądował na ziemi, centralnie matrycą do dołu. Niestety, potrzaskał się tak, że nie dało się z niego dalej korzystać, a naprawa byłaby droższa, niż nowy. Więc, jakbym miał mało wydatków- musiałem kupić kolejny telefon (i poświęcić kupę czasu na konfigurację i przenoszenie wszystkiego ze starego, a nie używam kopii zapasowych ani chmury z obawy przed inwigilacją żydosyjonistów). Najgorsze jest to, że ten rozwalony miał tylko rok i pamiętam, że przy kupnie sprzedawca mocno nalegał na dodanie ubezpieczenia od uszkodzeń mechanicznych, a ja na to, cytując klasyka: „w żadnym wypadku, a komu to potrzebne, a dlaczego?” (pomimo tego, że poprzedni również rozwaliłem, podczas upadku na łyżworolkach). W pladze pecha wziął udział samochód, w którym zapaliła się ulubiona ikonka każdego kierowcy, czyli 'check engine’. Był to „błąd widmo”, czyli problem ze spalinami, w którym nie wiadomo o co chodzi, bo wszystko wydaje się być OK. Po skasowaniu wyskoczył znowu po 2 tygodniach, ale już jest pewien trop i mam nadzieję, że krótce sprawa będzie zamknięta.

Miałem do nowego mieszkania nie kupować mebli używanych, ale postanowienie pękło już na samym początku, bo znajomi dowiadując się o moich planach przeprowadzki zaoferowali śmiesznie niskie ceny na (prawie nowe i w super stanie) meble pokojowe i sofę. Niestety, podczas przenoszenia mebli (co okazało się bardzo ciężkie, bo były one w całości i ledwo mieściły się w windzie i wąskich przejściach) dopadło mnie jakieś lumbago i przez 2 tygodnie ledwo umiałem wstać z łóżka, będąc wyłączony z jakichkolwiek prac fizycznych (co się dobrze zgrało w czasie z brakiem internetu).

Mnóstwo było wiercenia (same karnisze to około 30 dziur) więc sąsiedzi mają mnie za pana z windy. Samo wiercenie nie obeszło się bez problemów, bo gierkowskie bloki są dosyć solidne, ale bardzo krzywe, gdzie kąt prosty nie występuje w praktyce. Ponadto np. przy ościeżnicach czy wokół okien nie ma betonowej płyty, tylko jakiś cegło-pustako-cement, więc nigdy nie wiadomo w czym wiercisz. Przy montowaniu karniszy każdy wspornik był na 3 śrubkach i w dwóch przypadkach wywiercenie dziury numer 3 poskutkowało wypadnięciem całego 'trójkąta’ na ziemię, w akompaniamencie soczystej 'wiązanki’, a potem klejenie tego gipsem budowlanym i modlenie się, żeby nie wypadło.

Kolejne meble kupowałem tanio, ale nowe i ładnie wyglądające. Było tego mnóstwo, na ich skręcanie zeszło mi grubo ponad 100 roboczogodzin. Łapę po tym mam jak Popeye z bajki. Niestety, meble „taśmowe”, dostępne w sieciówkach są dosyć delikatne (zwłaszcza te tanie). Np. półka, która sama waży 20kg ma udźwig… 5kg. Podobnie regały czy witryny, wszędzie jest limit 4-5kg na półkę, oczywiście przed kupnem jest to wiedza tajemna, a meble reklamowane są jako 'solidne’. Na ciuchy czy jakieś pierdoły starczy, ale mam np. hantle 6kg, czyli musiałbym trzymać jeden na jednej półce i nic więcej, a i tak przekroczony byłby limit. Potrzebowałem jednej wielkiej, porządnej szafy na coś konkretniejszego. Zamówiłem więc solidną szafę z polipropylenu o udźwigu 'garażowym’ i dotarła uszkodzona, niektóre elementy były wyłamane. Złożyłem reklamację i jakże się zdziwiłem, gdy po 1 dniu, bez żadnych ceregieli wysłali mi nową. Co najlepsze- tej pierwszej nie chcieli z powrotem i kazali ją zutylizować, czego nie zrobiłem. Skręciłem obie i ta uszkodzona (ale trzymająca się kupy mimo wszystko) będzie do piwnicy, jak znalazł. W końcu przytrafił się jakiś fart po serii pecha.

Zgodnie z doktryną, że wszystko ma być bez druciarstwa- kupiłem sobie watomierz, żeby zmierzyć zużycie prądu przez poszczególne urządzenia, skoro spędzę tu pewnie wiele lat, a ceny prądu będą rosły. Kilka rzeczy mnie zdziwiło. Przede wszystkim mycie w zmywarce (wbrew reklamom sprzedawców i producentów zmywarek) wcale nie jest tańsze, niż ręczne i nawet czasu się też na tym nie oszczędza, jedyny plus że naczynia ładnie się błyszczą. Router z internetu bierze aż 15 wat (to jest mnóstwo biorąc pod uwagę, że chodzi przez cały czas, to połowa tego, co lodówka). Oczywiście nie mogę go wymienić na inny, bo firma od internetu na to nie zezwala. Albo w niektórych meblach mam szklane półki podświetlane LEDami i ten zasilacz od podświetlenia sam w sobie „ciągnie” 3 waty, nawet gdy światełka są wyłączone (po włączeniu światełek są 4 waty). Podobnie niektóre ładowarki do telefonów (nawet, gdy nie ładują). Głośniki też zżerają kilka wat w momencie gdy nie grają. Tyle się trąbi o ekologii i oszczędnościach, wychodzą kolejne unijne dyrektywy i rezolucje, a tu takie bezsensowne zużycie, które w skali kraju daje pewnie grube gigawaty. Podobnie jest z plastikiem. W ostatnich 2 miesiącach zamówiłem około 40 paczek (głównie z Allegro i Amazona) i prawie w każdej było napchane folii, jak u cyganki w tobołku. Dzień w dzień musiałem chodzić wyrzucać wielkie pudło z plastikami, bo już nie mieściły mi się na podłodze. Tymczasem, gdy pójdę np. do McDonalda to dostanę napój, który mam wypić przy pomocy papierowej słomki, która po 5 minutach zamienia się w papkę, oczywiście w imię walki z plastikiem (z litości nie wspomnę o ilości plastikowych odpadów w Indiach czy w Chinach). To samo z papierem- niemal każdy kupiony mebel czy AGD to kilogram papieru. Instrukcja montażu/obsługi we wszystkich językach świata, przy czym 90% tej instrukcji to zdania typu: „elementu montażowe nie nadają się do spożycia, a w razie spożycia bezzwłocznie skonsultuj się z lekarzem” i jakieś dyrektywo-rezolucje ekologiczne, za to rzeczy naprawdę potrzebne (np. jak poprowadzić wąż odpływowy od zmywarki, żeby woda w nim nie stała) napisane są bardzo ubogo, albo wcale.

Mógłbym jeszcze pisać godzinami, bo różnych sytuacji było dużo więcej, ale właśnie zdałem sobie sprawę, że nikogo to nie interesuje, bo to nie jest blog celebrycko-lifestylowy i pewnie nikt nie dotrwał do tego momentu. Chciałem tym wpisem 'wytłumaczyć’ się z 3-miesięcznej ciszy. Po prostu miałem tyle roboty, że nie było kiedy cokolwiek napisać (oczywiście miałem też obowiązki zawodowe, rodzinne, towarzyskie i zdrowotne, więc nie było tak, że tylko i wyłącznie zajmowałem się przeprowadzką). Obecnie jestem już prawie urządzony w nowej bazie, oczywiście jeszcze muszę kupić mnóstwo rzeczy (np. dekoracje, dodatki, firany, wihajstry czy meble kuchenne, bo na razie całość leży tam na ziemi), ale wszystkie najważniejsze rzeczy już za mną. Mam gdzie spać, nie ma już „hałdy”, której przeszukiwanie zajmowało mi 2 godziny dziennie przez cały luty, mam porządek w papierach, mam piwnicę, mam nawet nowe biurko z elektryczną regulacją wysokości, które zapewni mi większy komfort pisania (w pozycji siedzącej lub stojącej)- kupiłem je 3x taniej, niż kosztują w Ikei. Najważniejsze, że już nie będę poświęcał czasu na roboty budowlano-remontowo-wykończeniowe, ani na przetrzepywanie Allegro i urządzanie mieszkania, ani na szeroko pojęte niedogodności, związane z brakiem podstawowego wyposażenia. To wszystko już za mną i gdyby ktoś cofnął czas do końca stycznia i musiałbym to wszystko robić jeszcze raz, to chyba bym się pochlastał. W dniu dzisiejszym oficjalnie zakończyłem wprowadzanie się do nowego mieszkania- jak to powiedział pan z poniższego filmiku: „sytuacja opanowana”.

Teraz w końcu będę miał więcej czasu, aby coś skrobnąć. Na początek (do świąt) chciałem napisać 2 zaległe, ale według mnie ważne teksty- o papieżu i o „robakach Trzaskowskiego”, potem (już po świętach) chcę skończyć tą nieszczęsną 'Prasówkę’ oraz napisać drugą część tekstu o KODziarzach (tych z wigilii) oraz o coś o Ukrainie, a potem już na bieżąco, bo kampania wyborcza rozpoczęła się na dobre i tematów pewnie nie będzie brakowało. Tyle ode mnie, przepraszam za nudny i bezsensowny tekst, ale o tym ostrzegłem już na początku. Gdy przeczytałem drugi raz swój wpis (zawsze to robię przed publikacją i poprawiam błędy) to wydał mi się bardzo marudny i depresyjny, ale to nie tak. Jestem bardzo szczęśliwy z powodu przeprowadzki, a tutaj tylko chciałem się wygadać w związku z nieprzewidzianymi sytuacjami, które napsuły mi dużo nerwów i czasu.

RacimiR, 31.03.2023

PS: Dzięki dla Krzysztofa, Tomasza i parokrotnie dla Barbary za wsparcie.

PS2: Na pejsbuku mam znowu „bonus”, nawet nie napisali o co chodzi konkretnie, tylko od razu takie coś:

19 thoughts on “3 miesiące ciszy (przeprowadzka)”

  1. Czeka mnie taka atrakcja jak przeprowadzka z Pomorza na Podwarszawie 🙂 Wypada zakończyć trwającą od 2002 „karierę” moją zawodową w jednym miejscu i przenieść się do narzeczonej, koniec paruletniego dystansowania heh. Wszystko niby ok, ale jak tu poukładać te ponad 700 książek i mniej więcej 5 koła cd/ winyli, kto to popakuje, przewiezie i upcha :D. Dobrze, że AGieDów nie trzeba do tego kupić, rozplanować co gdzie i jak ma stać etc, tylko same przerzucanie kup różności. A tekst od deski do deski przedukałem, z mozołem oczywiście, bo kto to słyszał tyle literków oglądać.

    od RacimiR: E, to ty masz luksus, samo przewożenie rzeczy to 5% tego co ja musiałem zrobić 😛 Wynajmij sobie duże auto od Panka, tam się chyba nie płaci ekstra za paliwo więc za tonokilometr powinno tanio wyjść. Btw, ładna kolekcja muzyczna. Ja u rodziców w piwnicy mam chyba z 1000 kaset z lat 90-tych, o ile ich myszy jeszcze nie zjadły 😉

  2. Człowiek przez całe życie gromadzi buble wszelakie i… idzie do piachu co jest jedyną pewna rzeczą i jedyna równość wobec wszystkich na tym świecie (+ podatki).
    Książki, płyty, kasety – komórki i tablety powoli skazuja je na wyginięcie więc tego mniej.

    Ja za mlodziaka nauczyłem się żyć z minimum rzeczy, akurat tyle ile można przewieźć w dużym plecaku turystycznym, a potem na raz spakować w auto. Zmusiły mnie do tego okoliczności: internat, akademik, kilka wynajmow i przenosin w dużym mieście. Tylko komputer zawsze trudność sprawiał, żałuję że nie kupiłem w 2000r notebooka.

    Osobiście już życiowo nigdzie się przeprowadzał nie będę bo mam mały stary dom na prowincji (tzn. Polska B) a co za tym idzie wielki śmietnik w nim z niepotrzebnymi bublami z 3 pokoleń licząc od Gomułki.
    Najwięcej jest ubrań i butów, lekka licząc kilka szaf tylko do wywalenia jako odpady, niestety każda taka próba kończy się awantura z pozostałymi domownikami, że niby to wszystko potrzebne.
    Do tego dochodzą różne popchane słoiki, pojemniki, komunistyczne nie dzialajace RTV AGD, gary itp w starych rozwalajacych się meblach. W budynkach gospodarczych stare maszyny rolnicze, gruz, złom i rozwalone meble.
    Takie to realia i przyjemności życia osób żyjących w PRL z manią zbieractwa 🙂

  3. Pośrednicy nieruchomości tak się składa że mam znajomego który się tym zajmuje i opowiada mi to i owo. Za komuny żyli jak paczki w masie i kosili spora kasę (w porównaniu z resztą obywateli) wszak jednak pod pewnymi warunkami: obowiązkowo TW, bywanie na imprach z tymi co trzeba głównie z prawnikami i mundurowymi, chlansko, czasem ruchansko.
    Było ich mało, ciężko było się wbić wtedy w te kaste, w zasadzie tylko znajomi królika.
    W latach 90tych się ich namnozylo, ale jednak były wymagania co do kursów i egzaminów państwowych, i oczywiście wiedzą i znajomości nadal były konieczne, a standard życia i kasa nadal lepszy niż ogół.
    Deregulacja Gowina tego zawodu chyba w 2007 (brak dyplomów, egzaminów) spowodowała że pośrednikiem może być byle menel a dodatkowo wzrost osób zakładający rodzinę z wyżu demograficznego i szukających lokum spowodowało wręcz gwałtowny skok osób co zaczęły się tym zajmować. Tym samym spadła jakość usług (niedbalstwo, pomyłki) a dochody porównywalne z minimalna-srednia krajowa. Łapie się więc wszystko, domy, bloki, rudery, grunty, garaże, rozbiórki, wynajmy … i przedstawia to jako ekskluzywne i elitarne.
    Ma się zzysk lub jest się na minusie a ZUS płacić trzeba.
    Praca harowka niełatwa, ciągle w aucie i ciągle ludzie dzwonią, koczowanje w urzędach, sądach i uzeranie się z urzedasami, klientami, a wieczorem ślęczenie nad kompem z ofertami. Tak z 12h na dobę i więcej.
    Ostrzegam wiec każdego kto planuje chęć w tej profesji, zamiast bogactwa można się nabawic wrzodow i wykitowac po 50tce. Już lepiej budowlanka czy wykończenia, powolutku, w swoim tempie a teraz zwłaszcza to zawód deficytowy bo polactwo rzuciło się na własne budowy.

    od RacimiR: To wszystko zależy od koniunktury. Obecnie liczba transakcji jest znikoma, ale gdy jest duży popyt i klienci zabijają się o mieszkania to byle półgłówek może w tej pracy się odnaleźć. Nie musi być mądry, kompetentny, bo najważniejsze to mieć „gadane” i tyle, zresztą to tyczy się wszystkich rodzajów pracy w sprzedaży bezpośredniej.

  4. Wczoraj oglądałem trochę meczu Raków – Legia.
    Powiem tak, Legia chyba wraca do gry o mistrzostwo. Liczyłem na Raków bo wtedy miałby już pewny tytuł ale po tym jak patrzyłem na ich grę to tak jak nie oni, gubili się na szybką grę skrzydłami a w ostatnich spotkaniach tak właśnie Legia grała, podobnie przegrali spotkanie ze Slavią Praga w IV rundzie eliminacji LKE w 2022 roku, tutaj jest do poprawy, Legia jednak jest na tyle drużyną że potrafi wyjść spod pressingu Rakowa i znaleźli sposób na ich zwykle dobrze zorganizowaną defensywę.
    Niby jeszcze 8 kolejek do końca, nadal Raków ma 6 punktów przewagi no ale czy porażka nie działa źle psychologicznie. No bo w poprzednim sezonie mając tytuł na wyciągnięcie ręki przegrali wyścig z Lechem Poznań choć wtedy szli łeb w łeb a teraz Raków ma jak wspomniałem 6 punktów przewagi i jeden teoretycznie trudny mecz z Lechem, może dość trudny z Widzewem, pytanie tylko czy psychicznie się nie podłamią i nie zaczną gubić punktów ze słabszymi rywalami.
    Uważam że jeśli Raków da się wyprzedzić Legii to będą ogromnymi frajerami. I będę wkurzony jeśli Legia znów przepcha mistrza. Bo chcę żeby czołówka była wyrównana a do tej pory taki Lech Poznań zaliczał na mecie spektakularne wywrotki pozwalając Legii na przepchnięcie tytułu (o dziwo jak wspomniałem nie zaliczył takiej wywrotki wyprzedzając rok temu Raków).
    Swoją drogą ciekawe jak wyglądała by tabela punktowa ekstraklasy gdyby trzy drużyny w ekstraklasie tzn. Raków, Legia i Lech dotarły mniej więcej równomiernie np. do ćwierćfinału LKE (LE i LM raczej niemożliwe póki co). Pewnie bardziej spłaszczona byłaby i pojawiłaby się szansa na MP np. dla takiej Pogoni Szczecin, ogólnie bardziej sprawiedliwie by było, nikt by nie miał pretensji że jeden klub musi łączyć ligę z pucharami a drugi nie.

    od RacimiR: Lech w tym sezonie zarobił tyle za mecze w LKE, że mogą za to kupić sobie kilku dobrych, dodatkowych piłkarzy na kolejny sezon. Jeżeli to zrobią (co nie jest takie oczywiste) to w przyszłym sezonie mogą w sukcesami powalczyć na 2 frontach. Fajnie, gdyby nasza liga weszła do top10 pod względem punktów UEFA, bo zasługujemy na to poprzez wielkość kraju i stosunkowo wysokie frekwencje na meczach. Najważniejsze, żeby nie odpadać w początkowych rundach.

    1. Swoją drogą uważam że jeśli Raków nie wygra mistrzostwa w tym roku to chyba już nigdy nie wygra i to będzie przynajmniej tymczasowo koniec projektu Rakowa. Oby nie zabrakło im siły psychicznej i nie zaczęli głupio tracić punktów.
      Raków ma teraz teoretycznie słabszych przeciwników tzn.jeszcze tylko Widzew jest w miarę trudny i najtrudniejszy Lech Poznań z którym będzie grał na 3 kolejki przed końcem.
      Oby Lech miał do tego meczu pewność pucharów (a to jest możliwe bo prawdopodobnie nawet 4 miejsca da puchary bo zapewne w Pucharze Polski w finale zagrają Raków i Legia), a że Lech i Legia się nienawidzą to niekoniecznie Lech niekoniecznie będzie chciał żeby legioniści zostali mistrzami i może podłożą się Rakowowi.

  5. Fajnie RacimiRze, że się urządziłeś. Zdrowia, spokoju życzę i oby się dobrze mieszkało! Wszystkiego dobrego na święta.

    od RacimiR: Dzięki!

  6. Finlandia dzisiaj weszła do NATO. Jest to wielki cios dla Putina. Mam nadzieję że Erdogan przestanie grać na swoje i zaakceptuje też Szwecję. Wtedy Morze Bałtyckie stałoby się niemal wewnętrznym morzem NATO.
    Aczkolwiek Finlandia i tak jest najbardziej strategiczna bo ma długą granicę z Rosją.
    Putin bał się ponoć że Ukraina wejdzie do NATO (co było niemożliwe, bo nawet przed 24 lutego 2022 Ukraina nie uznała aneksji Krymu ani utraty kontroli nad częścią Donbasu i nikt nie chciałby kraju z nieuregulowanymi granicami w sojuszu no bo co miałby zrobić sojusz gdyby jednak Ukraina chciała siłowo odzyskać kontrolę na swoim terytorium; status quo sprzed inwazji i konflikt w Donbasie o niskiej intensywności blokowało Ukrainie członkostwo w NATO, wystarczyłoby żeby Rosja utrzymywała te status quo), a teraz muszą pilnować ponad 1300 kilometrów granicy od której do Petersburga jest rzut beretem. No to Putin popełnił strategiczny błąd.

    od RacimiR: Jeszcze warto dodać, że w tym samym czasie były wybory i wygrała partia konserwatywna w sojuszu ze „skrajną prawicą”, odsyłając do lamusa lewaków z 'premierką’ która lubi imprezy i była wychowana przez 2 lesbijki. Mam nadzieję, że nasza kochana opozycja już zabiega o rezolucje i dyrektywy przeciwko Finlandii, która przestała być demokratyczna. W kontekście NATO nawet nie da się zrobić klasycznego manewru lewaków, czyli nazwać nowego rządu mianem ruskich onuc 🙁

    1. Fińska prawica jak każda Europejska prawica to poziom polskojezycznej partii Tuska. A ta przegrała zapewne bo obiecała Biedroniowi aborcję darmowa dla polek podczas gdy swoim nawet zniżki nie zrobiła.

    2. Zadziwiające jest jak to obywatelom Finlandii błyskawicznie wrócił rozum przy urnach gdy nagle poczuli gilotyne nad głową (w sensie inwazję kacapow na Ukrainę, że chyba aż im się wojna zimowa przypomniała).

      od RacimiR: Zazwyczaj ludziom wraca rozum jak wychodzą ze strefy komfortu (czyli z lewackiej utopii). Nawet narkomani jak nie mają co ćpać to dostają nadprzyrodzonych zdolności pozyskiwania pieniędzy.

  7. Już nie straszą przeludnieniem, będzie gorzej bo według najgorszych prognoz liczba ludności może już osiągnąć szczyt między 2040 a 2050 rokiem i wynieść między 8,5 a 9 miliardów (obecnie jest 8 miliardów od kilku miesięcy).
    A do 2100 ma spaść nawet do 6 miliardów (czyli mniej więcej z początku XXI wieku).
    To prognoza globalistów z Klubu Rzymskiego. Europa już jest stracona, bo tutaj jest współczynnik urodzeń od 1,3 – 1,5 (żeby był na granicy zastępowalności pokoleń powinien być 2,1), w Chinach również zaczął się spadek a współczynnik wynosi tylko 1,7. Indie niedawno wyprzedziły Chiny i są najludniejszym państwem świata ale i tu współczynnik wynosi około 2,5 ale stopniowo spada, prędzej czy później nadejdzie dzień w którym liczba ludności tego kraju zacznie spadać; Afryka póki co nie musi raczej się obawiać w tym wieku o ludność, kraje afrykańskie zwłaszcza subsaharyjskie mają przyrost między 5 a 7 aczkolwiek i tutaj stopniowo współczynnik spada aczkolwiek zaczyna on spadać z wysokich pozycji więc o ile nie nastąpi jakaś katastrofa to ludnościowo XXI wiek dla Afryki jest bezpieczny.
    Oczywiście klimatyści, globaliści którzy wyznają ideologię maltuzjanizmu się cieszą. W trosce o klimat chcą pozbyć się ludzi (oczywiście innych ludzi bo sami się nie zabiją robiąc przysługę naszej planecie).

    od RacimiR: Wszyscy eksperci prognozują, że po gwałtownym wzroście nagle populacja świata miałaby zacząć stopniowo spadać, ale żaden nie wie dlaczego 😉 Według mnie wzrośnie do około 20 miliardów i nagle spadnie diametralnie w wyniku masowego głosu i wojny.

    1. Te wszystkie opinie 'expertow’ i innych 'ałutorytetow’ w garniakach (nie tylko na temat wzrostu ludności ale i ogólne przyszłościowe wróżenie z fusów) są wartne tyle ile wysrywy typowego belkoczacego menela 'z ciągiem’ kilku miesięcznym.
      Niestety jako motloch jesteśmy od dziecka, czy to w rodzinie czy to w szkole urabiani by słuchać rzekomo mądrzejszych od siebie, i dlatego poddajemy się propagandzie wszelakiej i łatwo nami manipulować i rządzić.
      Już bodajże w XIX wieku była hipoteza maltusa że ludność będzie rosła wykladniczo a żywność liniowo co spowoduje epidemie głodu na świecie. I tyle w tym prawdy co w zeszłorocznym śniegu.
      Zawsze trzeba zwrócić uwagę kto wygłasza różne bzdury i kto mu za to płaci. Klub rzymski (zymianie?) to przecież bankiery zadluzajace kraje 3go świata bez żadnych skrupułów, m. in sprytnie urobili gierka w PRL który nas owtenczas zadluzyl.

      Co do liczby ludności wg. mnie ziemia zmieści i nawet 100mld ludzi, ale musielibyśmy mądrze zarządzać planeta, m. in ludność musiałaby być równomiernie wszędzie rozmieszczona i niestety musielibyśmy zrezygnować z nadmiernej konsumpcji, np. aut.

      Białą oglupiona rasę na 100% czeka 'mysia utopia’, ale zoltki czy muslimy będą się mnożyć jak szczury. Pzdr.

    2. Pewnie dlatego że od jakiegoś czasu populacja świata rośnie ale coraz wolniej aż prędzej czy później dojdzie do punktu przełomu po którym liczba ludności zacznie spadać. A współczynnik dzietności staję się coraz niższy z tymże w jednych krajach staje się to szybciej (Europa, Azja, Ameryka Północna) a w innych proces jest wolniejszy i w dodatku z wysokiego pułapu (Afryka).
      A przyczyną są głównie zmiany społeczno-kulturowe a czasami także działania rządów danego kraju, im bardziej rząd związany z globalistami tym bardziej szkodzą rozwojowi dzietności; instytucje takie jak ONZ, MFW, czy Bank Światowy często uzależniają pomoc danemu krajowi od wdrożenia agendy tzw. zrównoważonego rozwoju, rzekomo w trosce o środowisko i m.in są tam zapisy o ładnie brzmiącej nazwie ,,kontrola urodzeń”.

      od RacimiR: „Zachód” już dawno się nie rozmnaża, ale Afryka i Azja z nawiązką nadrabiają zaległości białych i to coraz szybciej. Chciałbym wiedzieć, dlaczego np. populacja Nigerii czy Indii miałaby przestać rosnąć.

  8. Francuski prezydent Makarąn staje się groteskowy coraz bardziej, nie tylko tym że za czasów jego rządów mam wrażenie że są tam ciągle protesty i zadymy na ulicach gdzie policja paluje ile wlezie (gdzie nasi obrońcy demokracji i praworządności?) ale bardziej groteskowa jest jego działalność w celu pokoju na Ukrainie. Mam zresztą wrażenie że nawet jakby była możliwość głupie zabojady by go na 3 kadencję wybrali bo… bali by się zwycięstwa populistyczna prawicowej Le Pen.
    Będąc u Putina ten go spuścił na bambus (stolik długi na 10 metrów) a teraz pojechał do Chin by naciskać na Xi by ten naciskal na Putina by spokornial. Koń by się usmial, zwłaszcza Xi i Putin ostatnio za rąsie się oprowadzali. Zabrał ze sobą francuski business w celu inwestycji w Chinach tyle że poza winami i luksusowymi szmatami i torebkami moim zdaniem zabojady nie produkują niczego dobrego i godnego uwagi.
    No dobra maja przemysł samochodowy, kolejowy, zbrojeniowy, lotniczy… tyle że zoltki już to wszystko u siebie produkują lepsze. A na kluczowy francuski towar eksportowy 'wolność równość braterstwo’ + lgbt w Chinach nie ma zapotrzebowania obecnie.
    Każdy kto ma trochę oleju w głowie wie że Putin jak już co będzie negocjowal z Amerykanami poprzez Erdogana, a nie miękkiego makarona z babcią.

    od RacimiR: Makaron jest po stronie Putina, po prostu czeka aż się skończy wojna, żeby wznowić kupowanie tanich surowców z Rosji oraz sprzedawanie im uzbrojenia i innych technologii. Francuskie firmy w większości normalnie działają w Rosji, gdy nawet te niemieckie się wycofały. Francja (poza jednym incydentem napoleońskim, który był de facto decyzją jednej osoby) to historyczny przyjaciel Rosji, a Francuzi są przyjacielsko nastawieni do Rosjan.
    Ale akurat z tymi protestami to Macron ma jaja i nie chce ustąpić. Pół miliona agresywnych ludzi na ulicach tydzień w tydzień, masowe strajki, a on nic. U nas jedna Babcia Kasia wyskoczy w teren i już cała policja i pół MSW posrana ze strachu, a jak dołączy do niej Hartwich z niepełnosprawnym synem to cały PiS leży plackiem i błaga o wyrozumiałość.

  9. Dzień dobry
    Co się odwlecze … nawet czytelnikom zdarza się mieć zaleglości _-ani nudne , ani marudne. Wręcz przeciwnie , bardzo pouczające , detaliczne , nawet jest …wichajster…
    Racim
    Dużo zdrowia I pomyślności , przyjemnego meblowania I pogodnego Życia .
    Serdecznie pozdrawiam
    Aldona

  10. „ale właśnie zdałem sobie sprawę, że nikogo to nie interesuje” – Otóż nie. Pod wpływem Twojego wpisu postanowiłem kupić/pożyczyć watomierz, gdyż nigdzie w necie, ani na pudełkach ani w papierach ani na naklejkach na sprzęcie nie mogę znaleźć info na temat: ile prądu pożera mój router oraz modem, które chodzą całą dobę. A przy okazji posprawdzam całą resztę łącznie z ładowarkami. Tak więc inspirujesz nawet w takich tematach RacimiR 🙂

    od RacimiR: To miło, że jednak ktoś to czyta 😉 Z brakiem informacji o zużyciu to jest jakaś paranoja, to powinna być podstawowa wartość każdego sprzętu, a na ogół nigdzie tego nie da się znaleźć- nieraz tylko zamiast tego są te unijne klasy energetyczne A-G, które też są co chwilę zmieniane, albo w przypadku pralek/zmywarek podawane jest uśrednione zużycie roczne w kWh, co jest już totalnie bez sensu bo nie wiadomo ile osób będzie korzystać z danego sprzętu (zamiast podać zużycie na 1 cykl prania/ zmywania).

    1. „Przede wszystkim mycie w zmywarce (wbrew reklamom sprzedawców i producentów zmywarek) wcale nie jest tańsze, niż ręczne i nawet czasu się też na tym nie oszczędza, jedyny plus że naczynia ładnie się błyszczą.”
      Ten temat też już przerabiałem, przeryłem kiedyś kilka stron udowadniających niby jak to zmywarka jest tańsza i oszczędniejsza niż mycie ręczne. I na tych stronach przy myciu ręcznym liczono minimalną stawkę godzinową za stanie przy zlewie oraz koszty świecenia żarówek w kuchni, czyli dodawano co się tylko dało aby to udowodnić. A i tak ledwo ledwo im się to udawało. Dla większej rodziny to zapewne duża wygoda, ale w przypadku mniejszych gospodarstw jedno, dwuosobowych to umówmy się: żeby wstawić zmywarkę to najlepiej jakby cała była zapełniona, to z kolei powoduje, że trzeba całą baterię szklanek, kubków, talerzy, sztućców dokupić (co zabiera dodatkową przestrzeń w szafkach) aby się opłacało zmywać w zmywarce. Duże gary i tak trzeba myć ręcznie a często też taki talerz z resztami trzeba opłukaćz resztek czy, dajmy na to tłustego sosu, przed włożeniem do zmywarki, o czym już żadna ze stron z wyliczeniami o tym nie wspominała. Nie wszystkie naczynia też nadają się do zmywania w zmywarce. Teraz się Tobie błyszczą ale widziałem mnóstwo szklanek i innych kubków, które po wielu cyklach mycia w zmywarce zmatowiały.

      A reklamy to klasyczny greenwashing, gdzie nikt nie wspomina o tym, jakim obciążeniem dla środowiska jest wyprodukowanie zmywarek i cała ta chemia typu nabłyszczacze, sole, płyny, tabletki, itp. Mowa tam głownie tylko o zużyciu wody. Już kilka razy udowadniałem niedowiarkom, że można umyć w misce wody sporą liczbę naczyń. Zaczynam w niewielką ilością wody w misce z nalanym płynem do naczyń i płuczę naczynia nad tą miską (zamykając kran po każdym płukaniu), przez co poziom wody w misce się podnosi do momentu, w którym tylko czasami muszę przekierować kran nad inną komorę zlewu aby płukać dalej. To tak w skrócie. Czyli płyn do naczyń, niewielka ilość wody, trochę czasu no i staram się myć przy świetle dziennym jeśli to możliwe. Przy czym zaznaczam, że mowa o 2-3 osobach w gospodarstwie. Ale jeżeli woda leci non-stop, bo nie chce się zamykać kranu no to cóż. Zużycie wody wtedy jest większe.

      Można by się rozpisywać, bo ten temat wzywala czasem emocje porównywalne do tych przy dyskusjach o thermomixie, więc dam już spokój.

      Pożyczyłem watomierz. Ładowarka do mojego fona pobiera 0 przy odłączonym telefonie i to jest miłe. Co mnie zaskoczyło to to, że pobiera więcej gdy telefon ładuje się na spokojnie, a gdy biorę go do ręki i coś zaczynam robić, gdy się ładuje, pobór spada o połowę więc taki zonk bo, nie wiem czemu, byłem przekonany, że ładuje cały czas z taką samą mocą. Roter z modemem w łącznie około 16W, gdy nikt z nich nie korzysta, więc to tak jakbym non stop ładował phona przez całą dobę. Zacząłem wyłączać listwę na noc. Z czasem posprawdzam więcej.

      „powinna być podstawowa wartość każdego sprzętu” – myślę, że celowo nie jest podawana. Po co ktoś ma wiedzieć przed zakupem sprzętu jak prądożerny jest sprzęt, jeszcze się rozmyśli i co dalej?

      pozdrawiam

      od RacimiR: Co do zmywarek to wiadomo, że reklamy będą eksponować plusy i ignorować minusy (których niemało). Nawet pomijając już ewidentnie wyższe koszty chemii (tabletek, soli i nabłyszczacza) to i tak wg mnie wychodzi drożej. Czasowo według mnie to to samo, bo zmywarka niby sama myje, ale trzeba poświęcić jej dużo czasu na wyjęcie, a zwłaszcza włożenie naczyń w odpowiedni sposób, do tego dochodzi namaczanie i wstępne mycie bardzo brudnych rzeczy, niekiedy oczyszczanie filtra czy mycie zmywarki w środku. Zmywarka (nieszczelny wąż) może też zalać całe mieszkanie i sąsiadów z dołu, a to już są wielkie koszty.
      W myciu ręcznym kluczowe jest, czy w danym lokalu można puścić powoli ciepłą wodę. Przy ogrzewaniu wody junkersem, albo przepływowym elektrycznym woda musi lecieć bardzo szybko, aby urządzenie się w ogóle włączyło. Wtedy trzeba myć przy dużym strumieniu i wtedy faktycznie zmywarka może wyjść taniej (zwłaszcza, jak ktoś myje jeden lekko zabrudzony talerzyk przez minutę, a takich osób jest całkiem sporo). Natomiast jeżeli ktoś ma ciepłą wodę z bojlera lub „miejską” (ja taką miałem w poprzedniej bazie) to można puścić sobie bardzo gorącą wodę na minimalnym, cienkim jak nić strumieniu i wtedy jej zużycie jest śmiesznie niskie, można umyć cała stertę garów w 10 litrach ciepłej wody (oczywiście potem trzeba spłukać zimną, ale to przy odpowiedniej zręczności też niedużo, ogólnie „taktyka mycia” też jest ważna). Więc samej wody wychodzi mniej niż w zmywarce, a jest oszczędność na chemii, prądzie oraz samym koszcie sprzętu i miejscu w kuchni. Czasowo to samo co zmywarka, z 5-15 minut w zależności od ilości garów.
      Co do prądu to najgorsze są właśnie te działające 24/7 skrzyneczki (ja to nazywam 'bałwany’), na potęgę dostarczane przez (na ogół zachodnich, więc automatycznie „ekologicznych” i „praworządnych” w oczach lewaków) operatorów kablówki i internetu. Dawniej do mieszkania wchodził kabel analogowy z TV (rozdzielany na miejscu przez prosty rozgałęźnik) i ewentualnie kabel z rj-45 z internetu, zużycie łączne= 0 (jak ktoś chciał to kupował sobie własny router i mógł wybrać taki, który zżera mało). Te czasy już za nami, dzisiaj już na dzień dobry po wejściu kabla do mieszkania musi być modem, a potem każde urządzenie potrzebuje kolejnego 'bałwana’, oczywiście wszystko dedykowane i dzierżawione od operatora (czyli nie można wymienić na własny, energooszczędny sprzęt), który w dupie ma zużycie bo nie on za to płaci. Jeżeli ktoś ma 3 telewizory to musi mieć 3 dekodery i modemo-router (albo modem i router osobno), co w sumie wychodzi go grubo powyżej 1kWh na dobę na samym trybie czuwania (przy używaniu oczywiście dużo więcej). Póki co mamy maraton wyborczy i PiSowskie „tarczownictwo”, ale dopłaty rządowe do prądu wiecznie trwać nie będą i po uwolnieniu jego cen każdy zbędny 'bałwan’ będzie miał duże znaczenie dla budżetu domowego. Może nasza kochana Unia zajmie się tym, gdy wybuchnie kryzys energetyczny spowodowany wzrostem zużycia energii przez rosnącą liczbę samochodów elektrycznych- nadejdzie kasyk mówiący, że socjalizm bohatersko rozwiązuje problemy, które sam stworzył 😉

  11. klioes vel pislamista

    Tekst wcale nie nudny, można było sie serdecznie usmiać!
    Wiem, co to przeprowadzki i współczuję… i gratuluję, życząc przyjemnego pomieszkiwania i weny blokowo-blogowej!
    No i najważniejsze (po łasce Bożej): zdrowie – już się poważnie o Ciebie martwiłem…
    🙂

  12. Magdalena Jułga

    mycie ręczne od mycia w zmywarce różni się jak w dowcipie: chcesz talerz czysty czy umyty?
    czysty to pies wylizała

    od RacimiR: A który jest który? Zmywarka lepiej radzi sobie z np. talerzami czy sztućcami, ale już napotka jakieś pokręcone naczynia z zakamarkami (np. kielich z blendera, który trzeba położyć poziomo, bo pionowo się nie zmieści) to już lipa, nieraz trzeba po niej poprawiać.

Skomentuj Czytelnik Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top