Jak pewnie niektórzy zauważyli- mojemu fanpejdżowi na Facebooku kilka miesięcy temu przytrafił się ban całkowity. Strona istniała równo 10 lat. Chciałbym krótko opisać jak do tego doszło i dać wskazówki potomnym. Najpierw trochę historii, założyłem tego fanpejdża w 2015 roku tylko dlatego, że to było łatwe i nic nie kosztowało, a FB święcił wówczas triumfy (nie było jeszcze TikToka i Instagrama). Najpierw przez kilka lat fanpejdż służył po prostu za słup reklamowy, aby wrzucać na nim linki do postów na tym blogu. Z czasem zacząłem wrzucać różne memy i strona bardzo się rozrosła. Wprawdzie w momencie bana miała tylko niecałe 20 tysięcy obserwujących, ale zasięgi niektórych postów były ogromne, w sumie szło to w wiele milionów wyświetleń miesięcznie. Udostępniali m.in. JKM, Patryk Jaki czy Leszek Żebrowski. Niestety była też druga strona medalu- fanpejdżem zaczęły interesować się lewackie NGO, których aktywiszcza zmawiały się, aby hurtowo zgłaszać wszystkie posty jako „łamiące standardy”. Byli też „fact checkerzy”, np. niesławny Demagog, który kilka artykułów o moich obrazkach wysmarował, oczywiście wszystkie to manipulacja.
Od samego początku zdawałem sobie sprawę, że strona na Facebooku należy tylko i wyłącznie do Facebooka, a nie do mnie, więc nie ma większego sensu przesadnie w nią inwestować, bo portal Zuckerberga w każdej chwili może ją usunąć jednym kliknięciem myszy bez podania przyczyny (co właśnie się stało), dlatego od początku skupiłem się na tymże blogu (który należy tylko do mnie), a Fanpejdż był jedynie mało znaczącym do niego dodatkiem.
Jak wyglądało moje „administrowanie” fanpejdżem? Ustaliłem sobie dwie główne zasady: nie kraść treści z innych polskich stron oraz nie poświęcać na to zbyt wiele czasu, bo nic z tego nie miałem poza satysfakcją. Wprawdzie administracja Pejsa w pewnym momencie zaczęła wysyłać mi zaproszenia do zarabiania n reklamach, ale nigdy z tej opcji nie skorzystałem (pewnie i tak byłyby z tego jakieś marne grosze). Oszczędzanie czasu polegało na tym, że raz na miesiąc poświęcałem godzinę, wrzucając naraz 60 memów (na każdy dzień miesiąca dwie sztuki, jeden rano i drugi wieczorem), korzystając z terminarza w „business suite” (które jest narzędziem mocno drewnianym i niestabilnym). Potem prawie w ogóle tam nie wchodziłem (chyba że okazjonalnie w miejscach typu kibel czy poczekalnia NFZ). Nie czytałem komentarzy, ani wiadomości prywatnych, których było bardzo dużo (jeżeli ktoś napisał wiadomość do Fanpejdża i mu nie odpisałem to przepraszam, ale to tylko dlatego, że po prostu zaglądałem do skrzynki raz na ruski rok).
Skąd brałem treść? W 90% z republikańskich profili amerykańskich. Wychodziłem z założenia, że kopiowanie treści z innych polskich stron to chamstwo (niestety- w drugą stronę inni nie mieli takich oporów i z mojego FP nagminnie kopiowano obrazki, wstawiając jako „własne”, najwięcej chyba pan Józef Białek, który niemal codziennie to robił, zbierając w sumie miliony zasięgów dla siebie). Scrollując sobie Facebooka praktycznie co minutę trafiałem na swój własny mem, wrzucony przez kogoś innego (poznawałem to choćby po czcionce). Kilka razy nawet miałem sytuacje, gdy któryś z 'realnych’ znajomych pokazywał mi telefon i mówił „patrz jaki śmieszny mem”, ja na to, że „to ja zrobiłem”, on: „ale to jest twój fanjepdż?”, ja: „nie, ale ukradł z mojego”, a on: „a pierdolisz pan”.
Oczywiście sam to głównie kopiowałem od innych, ale z USA, więc chamstwo było mniejsze, bo gdyby nie ja, to te treści i tak nigdy nie dotarłyby do Polski. Dodawałem też własny opis- nieraz było to wierne tłumaczenie, nieraz dostosowywałem je do polskich realiów, a nieraz robiłem od nowa całkiem własny obrazek. Niekiedy były to screeny z dużych portali zagranicznych, niekiedy przetłumaczone mini-komiksy Stonetossa, a niekiedy „kącik matrymonialny” czyli śmieszne profile kobiet z Tindera (nie mam tam konta i nigdy nie miałem, a brałem je z zagranicznych grup). Główną zasadą była ironia i sarkazm, co przy okazji jest dość skutecznym obejściem cenzury. Minimalna ilość moich wpisów dotyczyła stricte polskiej polityki, wolałem obśmiewać lewackie zjawiska globalne i ponadczasowe, bo takich stron na polskojęzycznym FB praktycznie nie było i (po banie dla mnie) obecnie nie ma, a sądząc po przed-banowych zasięgach- popyt był duży.
Wszystko było fajnie, ale dość wcześnie zaczęły pojawiać się ostrzeżenia od administracji Pejsa za „naruszanie standardów”. Najczęściej były one kompletnie bezsensowne, ale na szczęście zazwyczaj wystarczyło się odwołać i cofali. Nigdzie nie ma konkretnego schematu jak to konkretnie działa, ale metodą prób i błędów odkryłem, że system ostrzeżeń na FB przypomina punkty karne dla kierowców. Każde ostrzeżenie kasuje się po roku, ale jeżeli nazbierasz ich zbyt dużo jednocześnie to zaczynają się reperkusje. Za jedno ostrzeżenie nie ma chyba żadnej kary prócz „pouczenia”, za dwa jest lekki shadowban, za trzy średni shadowban, za cztery ciężki shadowban (ucięcie zasięgów praktycznie o 100%), a za pięć- strona jest usuwana na stałe. Ostrzeżenia równocześnie zbiera profil „prywatny”, który wrzucił feralnego, niespełniającego „standardów” posta, tam karami są np. zakazy rozmów na messengerze, zakazy pisania komentarzy czy uczestnictwa w grupach, a na koniec kasacja konta. To się da łatwo ominąć, bo wystarczy założyć ze dwa dodatkowe fejkowe profile „prywatne”, dać im uprawnienia administracyjne i publikować z nich (każdemu, kto ma stronę na FB polecam mieć więcej adminów niż jednego, bo wiele fanpejdży zostało martwych poprzez bana na profil „prywatny” jedynego admina, przy czym sam Fanpage został teoretycznie czynny, ale nikt nie mógł go obsługiwać, więc ostatecznie popadł w zapomnienie).
Ostrzeżenia najczęściej przydzielał algorytm, nieraz było to skrajnie głupie. Np. dostałem jedno za powyższe zdjęcie Macrona z murzynami. Innym razem wpadło ostrzeżenie za „rasizm”, bo wrzuciłem grafikę George Floyda w kostiumie astronauty z podpisem, że Netflix przymierza się do zrobienia filmu dokumentalnego o Gagarinie. Kolejne za „rasizm” było za to, że wkleiłem screena z lokalnej śląskiej gazety o tym, że Chuma Mbambo-Lado z Afryki wygłosiła wykład na UŚ i dodałem podpis, że ubogaciła kulturowo naszych studentów swą bezapelacyjną wiedzą (sarkazm nie pomógł w uniknięciu konsekwencji). Innym razem dostałem ostrzeżenie za screena z jakiegoś anglojęzycznego portalu, gdzie była informacja, że „gwiazda” filmów dla dorosłych popełniła samobójstwo, strzelając sobie z pistoletu prosto w gardło. Było to rzekomo nawoływanie do samobójstwa, a potem jeszcze przez kilka tygodni dostawałem od Fejsa powiadomienia, że jeżeli zamierzam popełnić samobójstwo to mam tego nie robić, bo warto żyć i dawali linki do jakichś stron psychologiczno-pomocowych 😉 Innym razem dostałem ostrzeżenie za obrazek, który był dopiero w terminarzu (zaplanowany na publikację za x dni) i nawet nie ujrzał światła dziennego. Powyższe przykłady i tak jakimś cudem wyszły na jaw, bo w większości przypadków nawet nie wiesz, za co konkretnie Pejsbuk się przyczepił, bo oni najpierw kasują danego posta, a potem wysyłają ostrzeżenie- bądź tu mądry i pisz wiersze. Wygląda to tak, że dostajesz powiadomienie o nowym ostrzeżeniu za „post usunięty” i nie wiadomo, o który konkretnie im chodziło (zwłaszcza jak wrzucasz hurtem 60 i potem w ogóle tam nie zaglądasz), coś jak „Proces” Kafki. Możesz się jedynie odwołać, nie wiedząc nawet od czego konkretnie.
W związku z powyższym wypracowałem sobie następującą zasadę bezpieczeństwa. Gdy mój Fanpejdż w danym momencie skolekcjonował jednocześnie 3 ostrzeżenia to po prostu na jakiś czas przestawałem tam cokolwiek wrzucać, odczekując aż liczba starych ostrzeżeń się przedawni i ich suma spadnie do 2 lub mniej (tak, jak niektórzy kierowcy, którzy po uzbieraniu 20 punktów karnych taktycznie przestają na jakiś czas jeździć samochodem, albo ewentualnie jeżdżą super-ostrożnie). System działał bardzo dobrze przez kilka lat, w międzyczasie jesienią 2024 roku prezydentem USA został Donald Trump i jeszcze przed zaprzysiężeniem Zuckerberg obiecał mu, że trochę wyluzuje z cenzurą na FB. Ucieszyłem się na próżno. Wprawdzie na terenie USA tak się stało (z „pracy” wylecieli tamtejsi „fact checherzy”), ale w pozostałych krajach wszystko zostało po staremu, bo „fact checkerzy” z innych krajów przejęli „obowiązki” swych odpowiedników z USA. Jedyną zmianą było to, że flagowanie postów było tłumaczone nie po angielsku, ale np. po portugalsku.
Jak zatem doszło do bana? Zimą wrzuciłem powyższy obrazek, konkretnie chodzi o ten woreczek z białym proszkiem. Chwilę później przyszło ostrzeżenie za „narkotyki” (zresztą bezsensowne, bo obrazek raczej wyśmiewa ich używanie, a już na pewno do nich nie zachęca, zresztą ja sam w życiu nigdy nic nie wciągnąłem w nos i jestem tego zjawiska dużym przeciwnikiem). No i dobra, było to ostrzeżenie nr3 (przypominam, że ban jest za 5) więc zarządziłem przerwę od publikacji, skasowałem nawet wszystkie wpisy, żeby lewactwo nie miało czego zgłaszać. Ku mojemu zdziwieniu miesiąc później dostałem kolejne (czwarte) ostrzeżenie za ten sam obrazek z „narkotykami”, a pod koniec kwietnia- piąte oraz informację o skasowaniu strony na stałe. Co ciekawe- w maju (gdy strony już nie było) dostałem jeszcze jedno, a w czerwcu kolejne, czyli w sumie 5 ostrzeżeń za jeden i ten sam obrazek (który zresztą znalazłem właśnie na Pejsbuku). Napisałem odwołanie do „rady kontrolnej”, ale oczywiście nadal (po niemal 3 miesiącach) nie ma odpowiedzi. To tak, jakby za jedno przekroczenie prędkości samochodem, uwiecznione na fotoradarze przyszło 5 różnych mandatów i 5 razy zostały nabite za to punkty karne (z czego 2 ostatnie już po utracie prawa jazdy).
Co to się stanęło? Możliwości są dwie- albo to błąd systemu, który się zapętlił i dał 3+2 ostrzeżenia za jeden i ten sam post, albo ktoś skasował stronę ręcznie za „całokształt”, bo nie mógł znaleźć nic konkretnego. Hit hitów jest taki, że pisząc ten tekst odwołałem się ostatniego ostrzeżenia i… przywrócili ten post z „narkotykami”, ale strony nie odbanowali. Czyli dostałem bana za wrzucenie posta, który ostatecznie był zgodny ze „standardami”, jak mawiał 2-godzinny prezydent: „To się w pale nie mieści!”
Został ten rezerwowy fanpejdż, ale ma on bardzo niskie zasięgi, a ja mam bardzo niską motywację, żeby poświęcać na niego czas (prawdę mówiąc, mam dość tego portalu). Wrzucę na niego coś od czasu do czasu, ale zwyczajnie nie chce mi się w niego inwestować po doświadczeniach z poprzednim. Poczekam jeszcze trochę na Godota efekt tego odwołania, a potem nie wiem. Myślałem nad tym, aby rozesłać wiadomości do adminów podobnych, anty-lewackich fanpejdży, aby u siebie każdy napisał po poście reklamującym ten nowy mój Fanpejdż (obiecując, że sam się w ten sposób odwdzięczę w razie czego) celem częściowej odbudowy zasięgów, ale pewnie 90% z nich to oleje, a w efekcie przybędzie 50 polubień. Myślałem też nad przejściem na Twittera, bo tam przynajmniej nie dostanę 5 ostrzeżeń i bana za jeden obrazek, ale na portalu Muska poruszam się jak dziecko we mgle i nie umiem tam nic znaleźć. Oto cała historia. Na koniec kilka screenów dla potomnych ze zbanowego Fanpejdża, aby uzmysłowić niewątpliwą stratę dla polskiej memosfery anty-lewackiej:
PS: Dzięki dla Tomka.
RacimiR, 4.07.2025
pierwszy!