Witam wszystkich po najdłuższej, aż 4-miesięcznej przerwie w historii bloga. Spowodowana ona była moją chorobą, a konkretnie moją niedyspozycją fizyczną i przede wszystkim psychiczną. Rok 2020 zaskoczył nas pandemią i z powodu obostrzeń zgodnie został uznany najgorszym rokiem od dekad. Wszyscy (w tym ja) życzyli sobie i innym, aby rok 2021 był lepszy, niż poprzedni, no bo przecież gorzej być nie może… U mnie niestety nowy rok zaczął się „z grubej rury”. Opiszę pokrótce co się wydarzyło w porządku chronologicznym. Cały ten wpis będzie o moich osobistych „przygodach” z ostatnich kilku miesięcy. W moim przypadku zawsze nowy rok to nowe siły, miałem duże plany i mnóstwo energii. Dosyć szybko jednak zostałem sprowadzony na ziemię. W drugim tygodniu stycznia zauważyłem na plecach niewielkie wybrzuszenie. Dosyć szybko zaczęło ono powodować ból. Zarejestrowałem się do lekarki rodzinnej. Jak wiadomo- z powodu 'korony’ obecnie funkcjonują żenujące tzw. „teleporady” (na których poradnie zbijają fortuny małym kosztem). Pani lekarz chciała mnie spławić przez telefon i kazała nasmarować feralne miejsce maścią ziołową, a wtedy na pewno guzek zniknie. Już chciała się rozłączyć z poczuciem spełnienia, gdy napotkała moją zdecydowaną reakcję. Wynegocjowałem wizytę w poradni. Pani „lekarz” zobaczyła moje plecy i stwierdziła, że to niegroźny tłuszczak. Dostałem skierowanie do chirurga na wycięcie tegoż. Jako, że wszyscy (lekarka, rodzina, znajomi) mówili mi, że „to nic takiego, niepotrzebnie się martwisz, nie dramatyzuj„- udałem się do pierwszego, lepszego chirurga (tam, gdzie był najkrótszy termin oczekiwania, gdyż bolało mnie to coraz bardziej). Padło na katowicką sieciówkę „Tommed”. Pan „chirurg” zobaczył moje plecy i (nie mając zielonego pojęcia, co to jest) powiedział, że „trzeba to wyciąć”. Tak też zrobił pod koniec stycznia. Zabieg trwał jakieś 20 minut, odbył się na zwykłym łóżku chirurgicznym, przy znieczuleniu miejscowym. Chirurg do końca był przekonany, że to niegroźny kaszak. Potem okazało się, że to mięsak…
Wycięta zmiana trafiła na badanie histopatologiczne, na którego wynik czekałem przez cały luty. Tutaj kolejny „ukłon” w stronę poradni Tommed. Wynik badania dotarł tam po 4 tygodniach. Co gorsza- pojawił się on w poradni we wtorek, a chirurg bywa tam tylko w poniedziałki. Idiotyczna polityka poradni mówi, że tylko lekarz może „zaprezentować” pacjentowi wyniki. Odbiór wyniku (albo chociaż xera) wcześniej okazał się niemożliwy, pomimo negocjowania i zrobienia tam awantury. Musiałem czekać kolejny tydzień na to, co ukazano w punkcie 4 powyższego obrazka. Kiepskiej jakości Monty Python. Papier z wynikiem leżał w poradni przez tydzień i uniemożliwiono mi zapoznanie się z nim. Po tygodniu pan „chirurg” dał mi papier z wynikiem, rozłożył ręce oraz kazał jechać do onkologa- na to właśnie wydarzenie czekałem tydzień czasu. Mogła by mi ten papier dać baba w recepcji tydzień wcześniej, a już mógłbym zacząć coś działać. Mnóstwo jest kampanii informacyjnych, żeby często się badać pod kątem nowotworu, bo wczesne wykrycie raka jest kluczowe w rokowaniach. Tymczasem realia wyglądają tak, że na wynik badania histopatologicznego czeka się 4 tygodnie, plus jeszcze jeden tydzień na to, żeby mi go łaskawie wydano. Razem 5 tygodni, a powinno połowę mniej.
Co było na tym wyniku? Skoro 5 tygodni czekania, to pewnie był wykonany z najwyższą starannością? Otóż nie. Były na nim jakieś spekulacje i domysły, z kolei nie było na nim nawet napisanego rozmiaru wyciętej zmiany. Jedyne co było pewne to smutny fakt, że mam raka tkanek miękkich. Stanowi on… poniżej 1% przypadków wszystkich nowotworów, więc trzeba mieć dużego pecha, żeby go dostać. Mi się jednak „udało”.
Udałem się prywatnie do chirurga-onkologa, bardziej kumatego, niż ten, który robił zabieg. Okazało się, że też pracuje on w Tommedzie, ale w innym (centralnym) oddziale, więc prywatna wizyta była tylko jedna. Zlecił on szereg badań pod kątem potencjalnych przerzutów (RTG, TK, USG) i zaplanował dalsze leczenie. Tego typu mięsaki powinno wycinać się „radykalnie”, czyli z marginesem około 2 centymetrów zdrowej tkanki wokół ogniska guza. Mięsak to obrazowo bułka z mięsem. Należy wyciąć całą bułkę, a nie tylko mięso, inaczej dojdzie do wznowy. Ja w pierwszym zabiegu miałem wycięte samo mięso, bez bułki.
W międzyczasie przetrzepałem pół internetu i szybko natrafiłem na nazwisko profesora Piotra Rutkowskiego, który uchodzi za niekwestionowany autorytet w dziedzinie mięsaków. Z kolei Narodowy Instytut Onkologii w Warszawie (gdzie pracuje profesor) posiada tzw. ośrodek referencyjny (Klinikę Tkanek Miękkich). Jak pisałem- mięsaki to bardzo rzadki typ nowotworu i mało kto się w Polsce na tym zna, a warszawska Klinika to jedyne miejsce w Polsce, gdzie mają o tym jakiekolwiek pojęcie. Podjąłem decyzję, że dalsze leczenie odbędę właśnie tam.
W międzyczasie robiłem badania w Katowicach. Swoją drogą- znów wynikła ta sama historia z poradnią Tommed i oczekiwaniem na „prezentację” wyników badań. Mój nowy lekarz bywa tam tylko raz w tygodniu, w środy rano, a wyniki doszły tam w środę po południu. Kazano mi znów czekać tydzień, aż zostaną mi one wręczone. Po ostrych negocjacjach, które zakończyły się emocjonalnym spotkaniem z dyrektorką poradni- w piątek łaskawie otrzymałem xero opisów wyników (oryginały i płyty z obrazami dopiero w środę). Wyniki okazały się średnie. Na TK i RTG wyszły mi guzki w płucach, ale niewielkie i nie wiadomo czy to przerzuty, czy może coś innego (koronawirus, reperkusje chodzenia w maseczce czy pozostałości po paleniu tytoniu).
Tak, czy inaczej- trzeba było przeprowadzić operację „poprawkową” i wyciąć z pleców kawał mięsa, który sąsiadował z pierwotnym guzem. W marcu pojechałem do Warszawy, najpierw do poradni profesora Rutkowskiego. Na pierwszej wizycie opowiedziałem moją historię, tydzień później na kolejnej wizycie dowiozłem wyniki badań oraz bloczki do wykonania powtórnej histopatologii. Trzecia wyprawa do stolicy (która wypadła na połowę kwietnia) to już przyjęcie na oddział szpitalny.
Narodowy Instytut Onkologii na warszawskim Ursynowie to miejsce przerażające. Budynek to „wczesny Gierek”, korytarze są zatłoczone do granic absurdu (zwłaszcza w epoce wszędobylskich nawoływań o zachowanie dystansu), a ilość ludzkiego cierpienia, które tam zobaczyłem zostawiła trwały ślad na mojej psychice. Z jednej strony- nie życzę nikomu raka, ale z drugiej strony- jeżeli ktoś zachoruje (zwłaszcza na mięsaka) to dobrze, gdyby trafił właśnie tam, gdyż tamtejsza kadra lekarska jest najbardziej fachowa w Polsce. Należy jednak przygotować się na jedno wielkie czekanie w niezliczonej ilości kolejek. Przyjęcie na oddział trwało w sumie… 10 godzin, co też jest dla mnie nowością. Należało wcześniej wykonać badanie na Covid, badanie EKG, pobór krwi i jeszcze jakieś rzeczy, wszędzie czekając w tragicznych kolejkach ludzi. Na koniec równie długie oczekiwanie w „ruchu chorych”. Oczywiście nie ma mowy o „zachowaniu dystansu” w takich warunkach, ludzie stoją jeden na drugim, posiadając przy tym najgorszą „chorobę współistniejącą” z możliwych.
Na oddziale szpitalnym przebywałem 4 dni. Operacja była dużo bardziej złożona, niż ta pierwsza. Wycięto mi spory kawał pleców z fragmentem mięśnia najszerszego grzbietu. Można by z tego usmażyć porządnego schaboszczaka. Rana jest na pół pleców, gdzie założono 20 metalowych szwów. Wypisano mnie „w stanie dobrym” i nawet (dzień po operacji) udało mi się wrócić samochodem na Śląsk (jako kierowca). Pierwsze dni były obiecujące, powoli odzyskiwałem sprawność i motorykę. Niestety po około 2 tygodniach od operacji zaczęło się pogarszać. Pojawił się obrzęk, zaczerwienienie, pieczenie i ból w węźle chłonnym. Jako, że był weekend majowy- zostały tylko SOR-y. Tu ukłon w stronę „szpitali” na Ochojcu oraz Raciborskiej w Katowicach, które mnie chamsko spławiły (nie wiadomo po co oni tam siedzą na dyżurach, chyba tylko po to, żeby brać kasę z NFZ po świątecznej stawce). W końcu trafiłem do chirurga, który przepisał antybiotyk na zakażenie oraz „wycisnął” z miejsca, gdzie był mięsak dosyć dużą ilość płynów ropnych. 10-go maja mam umówioną wizytę w Warszawie, ale będę próbował to trochę przyspieszyć.
Prawdę mówiąc- nie wiem na czym stoję i mam „trochę” negatywne myśli. Mam duże wsparcie rodziny i dziewczyny, ale nic mi się nie chce, deprecha postępuje. Trudno znaleźć mi jakąkolwiek komfortową pozycję ciała, w której nie odczuwałbym bólu. Mam trudności z ubraniem się i umyciem zębów, a o zasznurowanie butów muszę prosić osoby trzecie. A jeszcze niedawno wyciskałem stówę na klatę i potrafiłem pojechać rowerem z Katowic do Wrocławia. Moja sprawność fizyczna jest niewielka, a psychiczna jeszcze gorsza. Pozostaje wierzyć, że się poprawi.
Kilka osób pytało w komentarzach co się u mnie dzieje, więc dlatego ten osobisty wpis. Czas pokaże co będzie dalej. Za jakiś czas będę pisał albo dużo, albo wcale. Krzysztof Karoń również ma podobny problem, więc może zbyt mocno interesowaliśmy się lewactwem i dostaliśmy od tego raka? Wczoraj na raka zmarł Bronisław Cieślak, czyli pamiętny „Borewicz” 🙁
RacimiR, 4.05.2021
PS: Bardzo dziękuje za wsparcie dla: Marty, Jarosława, Kamila, Szymona, Tomasza, Rafała i Wojciecha. To budujące, że nic nie piszę, a Wy pamiętacie.
To u ciebie trochę przypał. Życzę powrotu do zdrowia.
od RacimiR: Przypał jak diabli. Dzięki za życzenia.
Od czasu do czasu sprawdzałem czy Racimir pisze coś nowego, myślałem że mu się znudziło. 12 stycznia też miałem to samo czyli rozpoznanie kaszak na kręgosłupie, ale dalej już normalnie usunięcie nie odnawia się chyba mam szczęście, pozamiatane, dużo zdrowia
od RacimiR: też bym chciał kaszaka, ale niestety mam coś gorszego. Pzdr!
Ja pierdole, nie wiem co powiedzieć. Szczerze współczuję, bardzo mi przykro, że Cię to spotkało. Trzymaj się tambi życzę Ci byś jak najszybciej doszedł do zdrowia – teraz to najważniejsze. Twardy jesteś, nie poddawaj się i wróć do nas silniejszy.
od RacimiR: Dziękuję.
Jak się czujesz coś wiadomo bo brak odzewu
od RacimiR: Czuję się całkiem dobrze, choć przytyło mi się trochę.
Problem z nowotworem jest taki, że on zaczyna boleć i „użytkownik” zaczyna go odczuwać dopiero wtedy, gdy jest już źle. W lutym robię badania to będę wiedział więcej.
Trzymaj się, przyjacielu! Myśli „nieciekawe” to, niestety, normalka, ale jesteś w tej chwili w najlepszych możliwych rękach. Obrzęki, ból, ropa i zaczerwienienia to też norma, niestety.
Niestety również, publiczna SŻ to kiepski żart (z wyjątkami, oczywiście). Sam wydałem wiele setek od początku roku na leczenie „po prywatnemu”, bo bym musiał czekać chyba do kolejnego stycznia na znudzone spojrzenie lekarza i stwierdzenie, że „posmarować, czekać aż zniknie, teraz iść apteka”.
od RacimiR: Niestety tak to jest. Ja też wydałem już prawie tysiaka za prywatne wizyty i opatrunki.
Racimirze! Musisz to przetrwać!
Twój blog to świątynia edukacji o współczesnym lewactwie i jego mackach. Dzięki Tobie kolejni ludzie otwierają oczy i zaczynają rozumieć faktyczny stan rzeczy.
Nie poddawaj się, my o Tobie pamiętamy i wyczekujemy powrotu do zdrowia – a z tym powrotu do pisania.
Tysiące ludzi Tobie kibicuje i życzy pokonania choroby.
od RacimiR: Dzięki, nie poddam się na pewno, ale sama siłą woli nieraz nie wystarczy.
Ja dość długo nie wchodziłem na neta, nie wiedziałem że aż tak długo cię nie było nawet w komentarzach. Moi rodzice byli na kwarantannie (ojciec miał covida zdiagnozowanego testem, reszta w tym ja pewnie też ale nikt nie był testowane), mnie nie podali ale przez dwa tygodnie musiałem robić zakupy i jeździć do pracy (starałem się tak wyjeżdżać aby z sąsiadów nikt nie widział a tym bardziej policja która prawie codziennie dzwoniła i przyjeżdżała, a policjanci byli po cywilnemu i nieoznakowanym radiowozie, gdyby się dowiedzieli to ja i moi rodzice mieliby przerąbane). Tydzień temu dopiero matka skończyła kwarantannę (ojciec skończył dwa tygodnie temu), swoją drogą łagodnie przeszliśmy covida. Z tego co widzę oraz widząc twój tekst to zastanawiam się dlaczego ministerstwo zdrowia praktycznie zaprzestało leczenia innych chorób, stan naszej służby zdrowia jeszcze fatalny przed epidemią teraz de facto jest taki jaki w krajach afrykańskich, od początku 2020 do marca 2020 mamy już ponad 110 tysięcy nadmiarowych zgonów (z czego ok. 43% to zgony covidowe, reszta to nieleczone choroby; ciekawe czy ktoś za to odpowie).
Życzę ci RacimiR żebyś nie znalazł się w tych nadmiarowych.
PS: Mówisz że masz depresję, ja ją chyba mam od paru długich lat tylko że z powodu samotności no bo nie mam dziewczyny, mało znajomych, ogólnie nudne życie itp. Tobie ma przynajmniej kto pomagać, jak kiedyś będę stary to pewnie nikt mi nawet przysłowiowej szklanki wody nie poda.
PS 2: Czy ty byłeś w tym centrum onkologii na Ursynowie niedaleko drogi ekspresowej, która akurat jest w tym miejscu kończącą się obwodnicą Warszawy ? Czasami moją babcię ja lub mama musimy zawozić, z Sochaczewa bardzo łatwo tam trafić, bo najpierw trzeba jechać prościutko na A2 a potem praktycznie z autostrady A2 jest prosta droga; więc jeśli to jest to miejsce to je znam; zresztą łatwo też trafić z Centrum metrem, niedaleko jest stacja metra Stokłosy, stąd można np. właśnie do Śródmieścia dojechać.
od RacimiR: Dzięki za słowa otuchy. Wg mnie brak dziewczyny i nudność życia można zmienić, trzeba tylko mocno chcieć coś zmienić i wyjść ze „strefy komfortu”.
Szpital to właśnie ten moloch na Ursynowie. Dojazd jest niezły. Tam wkrótce tunel ma być otwierany, żeby można było jechać dalej na wschód A2/S2.
Byłem na sali z panem Michałem z Sochaczewa, byłym kolarzem reprezentacji Mazowsza. Strasznie mi go było żal, miał ponad 70 lat i co chwile mu dawali jakieś zastrzyki i kroplówki, cierpienie niesamowite. Jak go znasz to pozdrów, pewnie będzie mnie pamiętał 😉
W przypadku depresji jako choroby wyjść ze strefy komfortu praktycznie sie nie da bo czynnikiem juz nie jest tylko środowisko a zaburzona równowaga neuroprzekaźnikowa ktorą sie naszczescie da zaleczyć i zregenerować.
Zdrowia Racimirze i jak bardzo bedziesz miał doły mimo fizycznej poprawy to warto sie udać do lekarza psychiatry. To już nie te czasy ze dają losowe narkotyki tylko dają głownie leki typu SSRI ktore regenerują stan neuroprzekażnikow i czlowiek powoli wraca do żywych.
Pozdrawiam
Racimir, trzymam kciuki! Trzymaj się!
od RacimiR: Dzięx.
RacimiR, oczywiscie że pamiętamy i jako Twoi czytelnicy martwimy sie o Ciebie. Nie znamy się, ale łączą nas poglądy. To wystarczy . Czytalam ten wpis i przezylam powrot do przeszlosci. Mnie w 2014 postawiono z kolei diagnozę bez badań , że mam mięsaka w okolicy skroni. Pani doktor stwierdziła to po badaniu palpacyjnym. Po pobraniu wycinka czekalam 4 tygodnie na wynik. U mnie skonczylo sie dobrze bo okazalo sie ze byl to guz łagodny. Chce Ci jeszcze napisac , zebys byl dobrej mysli. Pracuje w klinice i widzę jak nasi pacjenci po dosc nieciekawej diagnozie nowotworowej po jakims czasie wracaja usmiechnieci i silniejsi. To mnie zawsze ogromnie raduje. Dbaj o siebie! My będziemy wyczekiwać nowych wpisow bo wierzę , że wrocisz do pisania. Niech moc bedzie z Tobą. Pozdrowienia z Bydgoszczy
od RacimiR: Fajnie byłoby, gdybyśmy zamienili się lekarzami 😉 Mój by wyciął Twojego guza bez biopsji, a Twoja by zrobiła najpierw badanie, podejrzewając mięsaka. Na skroni to już w ogóle dramat, bo tam ciężko o jakiekolwiek marginesy chirurgiczne, aby nie spowodować trwałego kalectwa. Ja mam tyle dobrą sytuację, że marginesem był mięsień najszerszy grzbietu, który wprawdzie jest ważny i jego brak uniemożliwia mi wykonywanie podstawowych czynności, ale jednak da się go zregenerować w dłuższej perspektywie.
Ja na razie jestem na takim etapie, że nawet specjalnie nie myślę o wznowie i przerzutach (co jest dosyć prawdopodobne), bo w ogóle mi się ta rana nie goi, a wręcz jest coraz gorzej. Ból nie ustaje, cieknie mi chłonka z tych pleców, że po kilku godzinach już przecieka przez opatrunek. Węzeł chłonny mnie tak nawala, że muszę chodzić z ręką poziomo w bok. No ale może w końcu zacznie się poprawiać. Pozdro!
Trzymaj sie!!!
Serdecznie pozdrawiam
od RacimiR: Dziękuję.
O kurczę. Powodzenia! Trzymam kciuki więc myślę, że będzie dobrze!
od RacimiR: Dzięki.
RacimiR nie wiem czy to cię pocieszy ale przedstawię Ci przypadek mojego najlepszego kumpla: W ciągu dwóch ostatnich miesięcy wykryli już mu (absolutnego pewniaka) raka w głowie, wątrobie i płucu. Były narkoman, motocykle, rewolwery, itp. Taki prawdziwy REDNECK Już zegnał się z żoną, dziećmi i przyjaciółmi. Nie miał siły jak Ty żeby nawet wstać do toalety. Nagle się okazało po szczegółowych badaniach że żadnego raka nie ma NIGDZIE. Tylko jest jakiś ropień w głowie który był konsekwencją jakiegoś lekkiego wypadku na motocyklu. Stracił wzrok i przestał czytać. Otworzyli mu czaszkę założyli sączek i chłopak żyje i wraca do zdrowia. Póki nie ma szczegółowych badań nie ma co gdybać. Najgorsze co można zrobić to spytać się wujka google o pomoc……………. Wracaj do zdrowia i pisz ze wzmocnioną siła. POZDRAWIAM CIE SERDECZNIE
od RacimiR: Cuda się zdarzają, aczkolwiek ja miałem robione dwie histopatologie i w obu wyszło to samo. W przyszłym tygodniu będę miał jeszcze trzecią, z tego co wycięto w Warszawie.
Życzę powrotu do zdrowia. Jeśli jest potrzebne jakieś większe wsparcie, to można zorganizować zrzutkę. Lewacy są w tym niestety mistrzami (zbiórka na nowy komputer, na wegańską pickę, na strajk kobiet). Ja przelewam parę zł od siebie. Trzymaj się!
od RacimiR: Dzięki, ale zrzutki nie trzeba. Tym bardziej, że leczę się w NFZ, choć to nieraz też kosztuje (np. ostatnio w poradni poszedłem na zmianę opatrunku i kazali mi przynieść własne gaziki, opatrunki i octenisept, bo oni nie mają 😉 ).
Polecam Ci poszukać na YT filmiku jak umówić się na wizytę do Doktora Huberta Czerniaka. To najlepszy specjalista w Polsce.
Wszystkiego dobrego RacimiR.
SM
Nie sądzę, żeby akurat mnie trafił się cud, tfu tfu, żeby nie zapeszyć, ale jako namiętnemu palaczowi, po 50 latach trafił mi się rak płuc. Po wycięciu całego płata, po chemii, po radio, od 2012 nie ma wznowienia. Niekoniecznie zawsze musi być najgorzej. A traf chce, że jutro mam kontrolę.
Trzeba być dobrej myśli!
od RacimiR: Próbuję być dobrej myśli, ale utknąłem w momencie, którego nie przewidziałem. Bałem się przerzutów i wznowy, a jestem na etapie braku poprawy gojenia się rany po operacji…
Ostatnio myslalam co u Ciebie slychac??
Sama stracilam 2 lata temu meza.Zmarl na raka pluc, do tej pory nie
moge sie wygrzebac….Wiem co to szpitale,czekanie na wyniki itp.
Trzymam za Ciebie kciuki, bedzie dobrze….
Trzymaj się, Racimirze.
Trzymam kciuki i modlę się, żeby to świństwo ustąpiło.
Trzymaj się ! Bądź dobrej myśli, musi być dobrze !
Życzę szybkiego powrotu do zdrowia
I to akurat teraz, przy tym cyrku…
Nie forsuj się, daj organizmowi odpocząć, dbaj o siebie. To wszystko powinno zniknąć wkrótce bez śladu i wrócisz do zdrowia i sprawności. Zdrowiej i teraz będziesz musiał przywiązać pewnie wagę do jakości jedzenia i napojów. Jak sądzę to stąd się biorą wszystkie te świństwa w organizmie.
I najważniejsze – psychika także odgrywa bardzo ważną rolę. Nie poddawaj się i nie załamuj. Nie z takich rzeczy ludzie wychodzili.
zdrowia i powrotu do sprawności życzę
Życzę szybkiego powrotu do zdrowia! Będzie dobrze.
Zdrowia ci życzę Racimirze. Pamiętaj że są tutaj ludzie którym naprawdę na tobie zależy i życzą ci jak najlepiej. Życzę ci jeszcze żebyś przeżył jeszcze dziesiątki kolejnych lat w szczęściu 🙂
Trzymaj się tam chłopie wszyscy trzymamy kciuki za Ciebie.
I ten antybiotyk nie pomaga na to gojenie się? Może zły antybiotyk (masz w tabletkach czy w sprayu)? a nie jest tak, że Ty jako człowiek aktywnego trybu życia, raczej przyzwyczajony do ruchu, nie możesz usiedzieć w miejscu i nie dajesz sobie czasu na wygojenie się rany? (znam takich typów 🙂 ) jak to było? czasami trzeba zrobić krok wstecz aby pójść dwa do przodu? jakoś tak to chyba leciało.
Co do Twojej odpowiedzi w komentach:
„Gdybym wyzdrowiał, to na pewno choroba przewartościowała moje priorytety i na pewno lepiej wykorzystywał będę czas, którego sporą część po prostu marnowałem. ” – to nie bądź dla siebie taki surowy – kilka lat prowadzenia wartościowego bloga to i tak więcej, niż większość z nas podejrzewam.
pewnie napiszę tutaj jakiś truizm ale
„nie poddam się na pewno, ale sama siłą woli nieraz nie wystarczy.” – no pewnie, że nie, w ślad za siłą woli, a może nawet i przed nią, muszą iść wiara oraz nadzieja. I nie są to dyrdymały bo powszechna powinna być wiedza o powiązaniu stanu psychicznego ze zdolnościami regeneracyjnymi organizmu. Ostatnio dowiedziałem się o efekcie NOCEBO (efekt ma miejsce również wtedy, gdy lekarz zasugeruje grożące niebezpieczeństwo. Samonakręcająca się myśl o chorobie lub utracie zdrowia zaczyna być realnym zagrożeniem.), o PLACEBO pewnie każdy słyszał ale o NOCEBO już nie. Tak więc życzę Tobie abyś nie wpadł w tą pułapkę.
NA REHABILITACJĘ PRZYJDZIE CZAS, tymczasem się oszczędzaj i staraj się myśleć pozytywnie. Osobiście nienawidzę mówców motywacyjnych i tego całego coachingu ale tak po ludzku – unikaj stresu (co jest dużym wyzwaniem). Jest jak jest ze służbą zdrowia więc Ty rób swoje w ramach możliwości. Krok po kroku, jeden etap naraz.
Skoro się już namądrowałem to tylko dodam, że ja ze swojej strony trzymam kciuki i wspominam Cię w modlitwach. Proszę Pana Boga o Twoje zdrowie!
Racimirze, żyj w zdrowiu i szczęściu. Niech cię Bóg błogosławi i prowadzi.
Wszystko skończy się dobrze, w Bogu nadzieja!
Choroba MIMO WSZYSTKO została szybko zdiagnozowana i poddana leczeniu. Ropień pooperacyjny to pechowa sprawa, ale na dłuższą metę, bez znaczenia.
Życzę najserdeczniej Tobie Racimirze szybkiego powrotu do pełnego zdrowia, a sobie i innym internautom życzę lektury nowych Twoich artykułów w monitorze postępu!
🙂
Witaj, wchodzę czasem na Twojego bloga, choć się nie znamy to dziękuję za Twe wpisy. Mamy wiele wspólnych obserwacji i spostrzeżeń. Jako lekarz – widzę na co dzień wiele cierpienia i wkurza mnie brak empatii moich kolegów po fachu i ogólnie personelu, że już nie wspomnę o całej konstrukcji tego beznadziejnego systemu, więc doskonale rozumiem Twoje odczucia. Jako po prostu człowiek napiszę – trzymaj się, staraj się myśleć pozytywnie pomimo trudnej sytuacji. Dobra muzyka, zdrowe jedzenie, sen, wycieczki na łono przyrody jeśli masz siłę, i… nie włączaj TV 🙂 Jako człowiek wierzący, który doświadczył działania Boga w swoim życiu, mogę także zachęcić Cię do modlitwy, a i ja dołożę swoją za Ciebie. Powodzenia!
Gdzieś czytałem że aby zwalczyć stany zapalne organizm zużywa dużo glutationu i wtedy powstaje dużo wolnych rodników tlenowych. Aby organizmowi ułatwić przejście przez cały proces gojenia i skrócić jego czas trzeba spożywać dużo silnych antyoksydantów. Np. te z samej góry skali ORAC oraz witaminy A, C, E , selen i cynk. Pomocna może być też terapia ozonowa oraz dysmutaza ponadtlenkowa w postaci suplementu. Dużo siły i zdrowia życzę.
Panie Krzysztofie bardzo panu współczuję. Polecam dobremu i miłosiernemu Bogu pana w modlitwie. Pozdrawiam serdecznie i czekamy na kolejne komentarza. Życząc powrotu do zdrowia 🙏♥️ Basia
od RacimiR: Jestem Paweł, ale dzieki i tak 😉
Panie Racimirze,
Nie znam Pana i nigdy nie czytałam Pana twórczości internetowej , ale przypadkowo się natknęłam na Pana szukając wieści o Panu Karoniu. Nie wiem jaki jest status Pana rany, ale ja będąc zdesperowana (kiedy ropiejąca rana uniemożliwiała rozpoczęcie koniecznej chemioterapii, co u Pana raczej będzie konieczne z tego co tu przeczytałam) zaaplikowałam pacjentom tlen-zwykły z butli, przez maskę jaką miał „tlenoterapeuta” w miasteczku i efekty były rewelacyjne w każdym z co najmniej 3 przypadków, u których to zastosowałam. Wymyśliłam „na oko” „dawkę”-kilka razy na dobę po 20-30 minut i ziarnina się pokazywała po kilku dniach a do 2 tygodni było po sprawie. Idzie Pan dobrym tropem oddając się w ręce ścisłego specjalisty, który leczy wyłącznie mięsaki, bo to bardzo specyficzny nowotwór i doświadczenie leczącego ma tutaj pierwszoplanowe znaczenie. Ja zawsze odsyłałam chorych do lekarzy, którzy „jedli, spali i oddychali” z mięsakami przez lata i efekty były często spektakularne, pomimo kiepskich rokowań. Wiem, że mogę sobie tylko wyobrazić, co Pan przeżywa, ale jeśli mogę się podzielić swoim doświadczeniem-nie zaśmiecałabym sobie głowy danymi statystycznymi (z kilku powodów, jak, np nierzetelność ich nabywania, ale głównie prostego faktu, że tzw średnie statystyczne, to są tylko średnie i nikt nie może przewidzieć na którym miejscu spektrum Pan się znajduje/znajdzie i nawet cuda się zdarzają-byłam świadkiem naprawdę fenomenalnych wygranych) tylko skupiłabym się na pozytywnym nastawieniu-wsparła się psychologiem, nawet lekami jeśli trzeba, bo nastawienie pacjenta ma olbrzymie znaczenie. Nasz układ odpornościowy jest bardzo zależny od tego co w głowie/emocjach i trzeba zrobić wszystko, żeby wyeliminować na ile się da obniżony nastrój/deprechę/wszystkie negatywne a zrozumiałe w tej sytuacji emocje. Z pozytywnym nastawieniem lepiej się znosi trudy chemioterapii i generalnie postawa zadaniowa (OK, albo on albo ja, a że jestem twardzielem i tyle mam jeszcze do zrobienia, to dam mu popalić i wydam mu walkę swego życia), z odwracaniem uwagi i próbą „niemyślenia”(wiem, że łatwo się mówi, ale stąd sugestia dobrego psychologa i wsparcia się lekami jeśli trzeba)cały czas o problemie (obsesyjnie) i próbą jak najbardziej zbliżonego do normalności życia, kiedy to możliwe fizycznie, ale balansowanie wszystkiego w bardzo wyważony sposób. Mam na myśli to, że samo choróbsko, to jest już duży stres dla organizmu, a jeśli dodamy do tego chemioterapię (a w mięsakach z reguły jest dość intensywna), +/- naświetlania, to organizm jest naprawdę obciążony i NIE WOLNO SIE FORSOWAĆ TYLKO TRZEBA SŁUCHAĆ SWOJEGO CIAŁA!!!Jeżeli mówi Panu, że jest zmęczone i chce spać-należy spać, unikać wysiłku jakiegokolwiek nad miarę, bo organizm (a za nim układ odpornościowy) odczytuje to jako „stres” i kiepsko wszystko działa. Na dodatek zmęczenie odczuwa się bardzo dotkliwie jak się człowiek tak nadwyręży, czasem próbując udowodnić podświadomie sobie i innym, że jest się „w formie” Dobre, bogatobiałkowe jedzonko, to lekarstwo, podobnie jak sen/odpoczynek, więc trzeba się czasem zmuszać do jedzenia albo wziąć leki stymulujące apetyt (gdyby to był kłopot, to polecam Megestrol/ „Megace” w zawiesinie-chyba jest w Polsce dostępne, tylko drogie dlatego zastępczo używa się sterydów). To chyba tyle na ten moment-przykro mi, że musi się Pan z tym borykać, ale jeżeli to coś dla Pana znaczy, to mój „czuj”, który nigdy się nie myli (jeśli jest, bo nie zawsze mi się pojawia)mówi mi, że będzie dobrze! Musi się Pan tylko zmierzyć z bebokiem i troszkę pocierpieć/zawalczyć, ale się opłaci. Gdyby lekarz dał Panu opcje do decyzji-wybrałabym tą bardziej agresywną (obciążoną większym prawdopodobieństwem powikłań, ale przy dobrej opiece i uwadze do ogarnięcia), bo przy 1szym podejściu do leczenia szanse są największe na uzyskanie pożądanej reakcji na leczenie, a chyba jest Pan, poza mięsakiem, zdrowy i młody? Nie wiem czy wierzy Pan w Boga, ale ja tak, więc będę się modlić za Pana ,ale jestem przekonana, że moc jest w Panu i wystarczająca do tej batalii!!!Pozdrawiam serdecznia.M.
od RacimiR: Dzięki za garść cennych informacji. Bardzo trudno w mojej sytuacji zachować dobry nastrój, zwłaszcza gdy przychodzą kolejne złe informacje, ale próbuję nie zwariować.
Trochę mało ostatnio mam czasu, więc dopiero teraz to czytam; przepraszam za tak późny komentarz.
Dużo zdrowia i siły Ci życzę. Mojego brata wyleczyli z raka w tym „wczesnym Gierku” (a miał już przerzuty na płuca), więc i Ciebie wyleczą!
od RacimiR: Dzięki za słowa otuchy.
RacimiR i co tam u Ciebie, jak zdrowie? Może jakiś krótki wpis o aktualnej sytuacji…? Brakuje Twojej aktywności, ale to zrozumiałe.
Pozdrawiam
Racimirze, daj znak życia, proszę. To milczenie jest złowrogie. Jest lepiej czy „lepiej nie mówić”?
od RacimiR: Cały czas w niepewności. Chyba czeka mnie kolejna operacja (miałem już 3).
Jak zdrówko ?
od RacimiR: Raczej słabo, ale staram się nie poddawać.
M.P. NN, 01.07.2021
Czolem RacimiRze!
Najlepszego zdrowia i szybkiego polepszenia!
Ja stawiam na Naszego Pana Jezusa Chrystusa i na pamiec
o naszym Swietym Ojcu Swietym Janie Pawle II.
Sila, Wiara i Nadzieja przychodza zawsze z wewnatrz, od Ciebie…
Trzymaj sie wiatru i nie popuszczaj s-synom nawet na milimetr…
Ku Chwale Kawalerii!!!
„… zeby Polska – byla polska …”
Jaworczyk-2020
( Syn Niezlomnego i wnuk Jaworczyka…,z Ziemi Mazowieckiej, jeszcze w wieku poborowym, zelazo utrzymam…)
Trzymaj się Racimir, i nie bierz antybiotyków fluorochinolonow choćby nie wiem jak konowaly by to wciskaly.
Ja już szósty rok cierpię z powodu kilku tabletek fluor-gówna. Z normalnego chłopa stałem się wrakiem człowieka, który ledwie chodzi, ledwie robi normalne czynności typu zakupy, pranie czy gotowanie.
Z tą służba zdrowia co się spotkałeś czyli kolejki, długie terminy, niekompetencja lekarzy, ich chamstwo, ignorancja, omyłki, dojenie kasy prywatnie… to rzecz u nas normalna i nikt tego nie naprawi nigdy. Taka mamy białą śmierć czyli konowaly w kiklach. Każdy zdrowy żyje w nieświadomości dopóki sam tego nie doświadczył.
Obyś my zdrowi byli.
od RacimiR: Brałem niedawno Cipronex, to jest to? Przykro mi, że tak u Ciebie wygląda sprawa. Ja nadal nie wiem na czym stoję, ale ostatnio odebrałem dosyć niekorzystne wyniki tomografii.
Właśnie cipro to m.in. jest to gówno.
Poczytaj komunikaty na EMA i FDA o fluorochinolonach. Z tą wiedzą podziel się z lekarzem bo konowaly nic nie wiedzą.
Lektura fqwallofpain, floxiehope nie zaszkodzi.
Chemioterapeutyki przeciwbakteryjne zamiast fluorochinolony można brać łagodniejsze np. penicyliny. Dużo zdrowia!
Trzymaj się. Wierzę, że będzie dobrze.
Dobry wieczor!!
Ja ,jak wszyscy Twoi stali i przypadkowi.czytelnicy sledze przebieg Twoich perypetii ze zdrowiem!!
Trzymaj sie!!..I nawet nie mysl sie poddawac!!
Serdecznie pozdrawiam!
Aldona
Cześć.
Przestań karmić raka! – to jedyne lekarstwo!
Nie jedz tego co zawiera cukry, czyli chleby, ziemniaki, owoce wszelkie, mleka, makarony i ciasta, słodycze ,kisiele i budynie.
Jedz tłustą śmietanę, ryby, warzywa i jarzyny. Tłuste mięso.
Zdrowia.
Trzymaj się dużo zdrowia.
Mam podobną sprawę, co ten człowiek tutaj opisał, z tym, że ja mam tą przypadłość – mięsak z przodu klatki piersiowej za mostkiem, bliżej szyi. Już raz chirurgicznie miałem to usuwane i niestety narasta to dziadostwo z powrotem. Chirurg wycinał mnie to na zwykłym łóżku szpitalnym na SOR-ze, i także wyciskał z tego ropę. Niedawno sobie to sam zacząłem wyciskać, bo był już spory guz z tego i udało mnie się to dziadostwo, tę ropę wycisnąć. Niestety po tygodniu narosło znowuż, nie takie duże, ale czuję pod palcami. Chyba będę musiał się zbadać i iść z tym do chirurga PONOWNIE. Było to za pierwszym razem badane po operacji i wynik na raka wyszedł negatywnie, a dalszego leczenia nie podjąłem tego z innych powodów prywatnych {śmierć w rodzinie, przeprowadzka z miasta na wieś, moja, rozwód}. Obecnie zostałem sam z tym problemem i staram sobie jakoś radzić, choć nie jest mnie wcale łatwo z tym. Współczuję temu mężczyźnie tutaj z tym choróbskiem i trzymam kciuki, żeby wyszedł z tego na prostą.
Maciek z Wielkopolski.
od RacimiR: Skoro „wynik na raka wyszedł negatywnie” to nie jest to mięsak, tylko coś łagodniejszego (np. kaszak), powinieneś mieć szczegóły na wynikach z histopatologii po operacji szpitalnej. Tak, czy inaczej- odradzam 'wyciskanie’ i zalecam badania (najlepiej biopsję) oraz znalezienie porządnego lekarza. Z nowotworami nie ma żartów. Zdrowia i pogody ducha!
Panie Krzysztofie,
Trzymam mocno kciuki za powrót do zdrówka. Jest Pan zbyt cenny i napewno uda się!
Pozdrawiam serdecznie