5-go listopada w USA odbyły się wybory: prezydenckie oraz do Senatu i Izby Reprezentantów. Wszystkie trzy wygrali Republikanie, którzy sprawowali będą pełnię władzy przez co najmniej 2 lata (a prezydencką 4 lata). Z oczywistych względów skupię się w tym tekście na wyborach 'głowy państwa’. Zwyciężył Donald Trump, uzyskując 73 530 034 głosy (50.7% całości), co przełożyło się na 295 głosów elektorskich. Jego główna rywalka, Kamala Harris uzyskała 69 201 269 głosów (47.7% całości) oraz 226 głosów elektorskich. Pozostałe 1,6% głosów zdobyli inni, anonimowi kandydaci. Zapraszam na małą analizę wyborów i wydarzeń z nimi związanych.
Najpierw akapicik o Kamali Harris. Miała ona 4 główne (jedyne?) „atuty”. Po pierwsze- jest kobietą, po drugie- jej skóra nie jest biała (pochodzenie hindusko-jamajskie), po trzecie- nie jest chrześcijanką, a po czwarte- nie jest Trumpem. W oczach normalnych ludzi nie są to żadne atuty w kontekście prezydentury, ale lewactwo to stan umysłu, więc dla nich jest to bardzo ważne. Trudno powiedzieć, jaki był jej program i wizja prowadzenia państwa, bo w przypadku zwycięstwa byłaby najbardziej niesamodzielnym prezydentem w historii USA. Na pewno forsowałaby marksistowską ideologię „woke”, polegającą na faworyzowaniu kobiet oraz mniejszości seksualnych i etnicznych, kosztem białych, heteroseksualnych mężczyzn. Kamala Harris pod względem inteligencji, sposobu bycia i trochę nawet z wyglądu przypomina mi hybrydę Ewy „kotlecik” Kopacz i Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. W Polsce jednak Platforma dla własnego dobra w porę się pozbyła obu pań. Amerykańscy „demokraci” nie mieli tego komfortu, bo czas naglił. Wszak ich kampanię prezydencką rozpoczął dotychczasowy prezydent, ledwo trzymający się na nogach Joe Biden i dopiero po kilku tygodniach „zdecydował”, że jednak da sobie spokój. Nie było czasu na wybranie lepszego kandydata, więc zorganizowano łapankę, w której nawinęła się komunistka Kamala (coś jak w Polsce, gdy premierem z łapanki został Waldemar Pawlak). Kampania Kamali to głównie straszenie rywalem i podkradanie mu postulatów po przeczytaniu sondaży, np. w sprawie nielegalnej imigracji (skąd my to znamy?) Co ciekawe- po ogłoszeniu wyników wyborów media „liberalne” chóralnie stwierdziły, że Kamala była słabą kandydatką i nie miała szans wygrać. Problem w tym, że przed wyborami twierdziły one coś dokładnie odwrotnego i każda (nawet uzasadniona) krytyka wobec Harris spotykała się z agresywną reakcją tych samych lewaków, którzy dzisiaj również ją krytykują. Sytuacja bliźniaczo podobna do Kidawy-Błońskiej, która będąc kandydatką w wyborach na prezydenta Polski była w oczach KODziarzy chodzącym ideałem, a po podmiance jej na Trzaskowskiego ci sami KODziarze odetchnęli z ulgą i słusznie zauważyli, że była beznadziejna. Zresztą zdolność do „samooczyszczenia” (a konkretnie jej brak, wsparty „doktryną Neumanna” wobec nawet największych miernot) to jeden z głównych powodów porażek „liberałów” na całym świecie.
Teraz o Trumpie. Jaki jest koń- każdy widzi. To jego druga kadencja, więc Amerykanie znają go bardzo dobrze. Czasy są ciężkie, trwają dwie wojny (Ukraina i Bliski Wschód), do tego dochodzi wojna celna z Chinami i niepokoje w Iranie oraz na Tajwanie. W takich momentach społeczeństwo domaga się silnego, zdecydowanego przywódcy, a nie żartobliwej przekupki z targowiska. Amerykanie mają już dosyć nielegalnej imigracji, ideologii 'woke’ i nachalnej promocji mniejszości, terroru tzw. ekologów, wzrastających cen nieruchomości, wyprowadzania mocy produkcyjnych za granicę, rosnącego problemu bezdomności i narkomanii czy kurczącej się klasy średniej. Trump obiecał, że Amerykanie znowu staną się gospodarzami we własnym kraju. W ten sposób przekonał do siebie (poza swoimi 'bastionami’, jak biali mężczyźni) około połowę naturalnego elektoratu swoich rywali, czyli kobiet oraz Latynosów.
Sama kampania wyborcza również kręciła się wokół Trumpa. Nowy prezydent mówił, co zamierza zrobić po zwycięstwie i jakie reformy wprowadzić (gospodarka, edukacja, bezpieczeństwo, służba zdrowia itp), a Kamala i jej poplecznicy wprowadzali nastrój grozy, wykorzystując metody typu straszenie Moskwą, straszenie kolejnym „szturmem” na Kapitol czy niezawodny argumentum-ad-Hitlerum (natomiast jak ona sama zamierzałaby rządzić- nie wiadomo, bo ona w kampanii więcej gadała o Hitlerze, niż o własnej wizji rządzenia). Dokładnie to samo jest w Polsce przy każdych wyborach, niestety jesienią ubiegłego roku strategia przyniosła skuteczny efekt, choć tam kluczowy był (niemożliwy do zastosowania w dwupartyjnych USA) element 'politycznych przystawek’. Taki TVN w 90% czasu antenowego to tematy kręcące się wokół PiS, a politycy PO i 'niezależni eksperci’ pokazywani są na ekranie tylko po to, aby 'jebnąć’ w PiS (niezależnie czy są obecnie w rządzie, czy w opozycji). Kolejny punkt wspólny to rozliczenia- najważniejsze zarówno dla KODziarzy, jak i „Demokratów” (którzy co chwilę przypominali, że Trump ma wytoczonych milion procesów, oczywiście 'apolitycznych’). Amerykańska kampania to ze strony Trumpa konkrety, a ze strony Kamali groźby i emocje (np. straszenie, że gdy wygra Trump to kobiety będą umierały w rynsztoku, a mniejszości seksualne będą wysyłane do obozów koncentracyjnych). W ten sposób wyglądała też jedyna telewizyjna debata wyborcza. Kampania była więc dosyć dziecinna i mało poważna (co jest trochę przerażające, biorąc pod uwagę potęgę obsadzanego dzięki niej stanowiska), a jej dwa najsłynniejsze wydarzenia to zatrudnienie się na chwilę Trumpa w McDonaldsie (potem powiedział, że przepracował tam więcej, niż Kamala w całym swoim życiu) oraz odebranie właścicielowi i uśpienie słynnej wiewiórki Peanut przez władze Nowego Jorku.
W kolejnej kampanii w 2028 czeka nas dokładnie to samo. „Demokraci” niczego się nie nauczą i po przespaniu 4 lat znów będą grozili, że wprawdzie na razie nie ma rosyjskich wojsk na ulicach, prawa kobiet istnieją, a gospodarka ma się dobrze, ale jeżeli znowu wygrają Republikanie (hitlerowcy) to już na pewno za chwilę wszystko padnie i następnych wyborów nie będzie, bo demokracja będzie zlikwidowana. Nuda.
Po zwycięstwie Trumpa wszystkie amerykańskie indeksy giełdowe zanotowały wzrosty, nawet nasza pseudogiełda WIG dostała rykoszetem i urosła. Cena Bitcoina w dniu zwycięstwa Trumpa wzrosła o ponad 10%, osiągając historyczne maksimum i po raz pierwszy przebijając poziom 300.000 zł. Tak przy okazji- ja z nudów założyłem sobie portfel Bitcoina w 2017 roku i dałem adres w zapomnianym przez wszystkich dziale wsparcie, przez kilka miesięcy dostałem 4 wpłaty na łączną sumę około 100$ (za co dziękuję) i potem już ponad 6 lat zupełnie nic. No i tak sobie to leży do teraz (bo nawet nie wiem, w jaki sposób to ustrojstwo się cashuje) i saldo pomnożyło się przez ten czas 19-krotnie 🙂 Gdyby człowiek wiedział wtedy, że to tak urośnie…
Cwelebrytów, którzy oficjalnie popierali Kamalę były setki, może nawet tysiące. W dobrym tonie było zaangażować się politycznie po stronie 'Demokratów’, bo opanowane przez żydokomunę wytwórnie filmowe, telewizyjne i muzyczne spoglądały na nich, jak tolkienowskie Oko Saurona. Poniżej tylko niewielka ich część (wymieniłem jedynie tych 'międzynarodowych’, którzy są popularni także w Polsce). Większość z nich napisała sążniste laudacje pro-Kamala i anty-Trump na swoich obserwowanych przez miliony profilach w social-mediach. Byli to muzycy: Taylor Swift, Eminem, Beyonce, Jennifer Lopez, Barbra Streisand, Madonna, Bruce Springsteen, Lady Gaga, Cher, Ricky Martin, Pink, Ariana Grande, Jon Bon Jovi, Katy Perry, Demi Lovato, Megan Thee Stallion, Rihanna, Lizzo, Cardi B, Christina Aguilera, Neil Young, aktorzy i aktorki: Harrison Ford, Meryl Streep, Julia Roberts, Leonardo di Caprio, Oprah Winfrey, Jennifer Lawrence, George Clooney, Arnold Schwarzenegger, Robert de Niro, Jennifer Anniston, John Cusack, Whoopi Goldberg, Jamie Lee Curtis, koszykarz LeBron James oraz wprawdzie nie Amerykanin, ale znany i szanowany na całym świecie autorytet- Lech Bolęsa. Wynik wyborczy brutalnie pokazał, że siła oddziaływania celebrytów na poglądy polityczne społeczeństwa jest żadna, a może nawet przeciwskuteczna.
Lista sław popierających Trumpa była wielokrotnie skromniejsza i obejmowała głównie osoby starsze, które zakończyły już swe zawodowe kariery, przez co nie zależało im specjalnie na sympatii „salonu”. Trumpa popierały też osoby z tym „salonem” od dawna skonfliktowane, obrzucane przez niego błotem i 'cancelowane’. Nowego prezydenta wsparli aktorzy Mel Gibson i John Voight, piosenkarze Kanye West i Kid Rock, bokser Mike Tyson oraz legenda wrestlingu, Hulk Hogan, który osobiście występował na wiecach wyborczych Trumpa. Najpotężniejszym sympatykiem Trumpa jest Elon Musk- właściciel Twittera, Space-X i Tesli. On już wcześniej miał obiecane, że gdy Trump wygra wybory, to zagwarantuje (utworzy od nowa) Muskowi ważne stanowisko ustawodawcze, co pewnie jeszcze bardziej rozwinie jego wolnościowe biznesy, ku niezadowoleniu lewactwa.
Jeżeli ktoś uważa, że amerykańscy celebryci „liberalni” przebili skalę dzbanometru, to na scenę cali na biało wchodzą ich polskojęzyczni odpowiednicy, którzy również zażarcie wspierali Kamalę, zachęcając swoich followersów do głosowania na nią. Nie chce mi się wymieniać ich nazwisk, ale mniej więcej pokrywają się one z sympatiami polityki krajowej. Oni są w skali żenady jeszcze dwa poziomy niżej od szorujących po dnie celebrytów amerykańskich. Po pierwsze- nawet, gdyby ktoś zmienił poglądy polityczne pod wpływem ich agitacji (w co wątpię), to i tak Polacy z Polski (czyli jedyni ludzie, którzy kojarzą ich gęby) nie mają praw wyborczych w USA, więc po co robić z siebie debila, skoro nie ma nic do ugrania? Po drugie- po wygranej Trumpa sympatycy Kamali z Polski musieli grzecznie zmienić zdanie i przyznać, że Trump właściwie jest całkiem spoko gościem, a Kamala to była pomyłka. USA to od dawna nasz najważniejszy sojusznik i robienie mu pod górę byłoby dużym nietaktem, zwłaszcza w czasie wojny Ukrainy z Rosją, gdzie USA jest wiodącym graczem antyPutinowskiej koalicji. Dalsze 'jebanie’ Trumpa po wyborach prezydenckich w USA dostarczyłoby kolejnego powodu na pogląd, że KODziarze to ruskie onuce, a na to nie mogą sobie oni już pozwolić. Dlatego wszyscy przedwyborczy 'jebacze’ solidarnie zamknęli gęby na temat Trumpa, a ci najbardziej 'postępowi’ zaczęli już tworzyć nową 'mądrość etapu’, czyli „Trump jest naszym idolem od dawna, a PiS to Kamala”. Jako, że KODziarstwo ma pamięć złotej rybki, to pewnie za 1-2 tygodnie wszyscy z nich w to uwierzą po odpowiedniej obróbce medialnej. Zresztą TVN jest stacją amerykańską, więc im teraz bardzo nie wypada mówić źle o Trumpie (zresztą to samo było w 2017, gdy z dnia na dzień przestali go krytykować i zaczęli z powrotem to robić dopiero po zwycięstwie Bidena w 2021).
W trend robienia fikołka włączyli się też politycy Platformy. Donald Tusk (który wcześniej napisał wiele Tweetów anty-trumpowych) oficjalnie i serdecznie pogratulował Trumpowi zwycięstwa, a Roman Giertych na Twitterze dał oficjalny sygnał swoim podopiecznym (Silnym Razem, Sokowi z Buraka, Pińskiemu i innym podległym Romanowi farmom trolli), że Trump jest spoko gościem i od teraz piszemy/mówimy o nim albo dobrze, albo wcale.
Najbardziej stratny na zwycięstwie Trumpa jest Radek Sikorski, który wraz z ogłoszeniem wyników wyborów w USA zniknął z wąskiego grona potencjalnych kandydatów Platformy w wyborach na prezydenta Polski (zostali tam już tylko Trzaskowski i Tusk). Sikorski przez wiele lat 'jebał’ Trumpa przy każdej okazji, w dodatku jego żona Anne Applebaum (Amerykanka pochodzenia mojżeszowego) robiła dokładnie to samo, więc wystawianie takiej osoby na prezydenta Polski to proszenie się o kłopoty. Pomijam już takie PRowe drobiazgi, jak branie przez Sikorskiego pieniędzy od Arabów za „konsultacje” czy „podziękowanie” (które de facto było publicznym oskarżeniem) Stanom Zjednoczonym za wysadzenie gazociągów Nord Stream. Wprawdzie Sikorski po wyborach zrobił fikołek i teraz twierdzi, że zawsze bardzo lubił Trumpa, ale uwierzy mu co najwyżej twardy elektorat PO (który zagłosowałby nawet na worek ziemniaków z wymalowanymi 8 gwiazdkami, przy czym w wyborach prezydenckich walka toczy się o 'centrum’, a nie ekstremę). Byłoby całkiem możliwą sytuacją, gdyby PO wystawiła Sikorskiego, a sam Trump (inteligentny i pamiętliwy) na wiosnę oficjalnie powiedział Polakom, żeby nie głosować na Radka, bo to pogorszy stosunki Polski z USA w obliczu możliwej wojny z Rosją, a wtedy byłoby pozamiatane (paradoksalnie do drugiej tury mógłby wtedy wejść Hołownia i ją wygrać, ku niezadowoleniu POPiSu). Dlatego Sikorski może już zapomnieć o kandydowaniu na prezydenta Polski. Tak się kończy niepotrzebne mieszanie się do wewnętrznej polityki innych krajów.
Podobnie karierę zepsuł dobie Bogdan Klich, który miał zostać nowym ambasadorem Polski w Waszyngtonie. Niestety, zdarzyło mu się w przeszłości na Twitterze 'jebać’ Trumpa, czym prawdopodobnie zamknął sobie drzwi do 'amerykańskiego snu’. Z drugiej strony- Polska ostatnio prowadzi politykę zagraniczną w postaci padania plackiem przed wszystkimi, więc ambasador Klich (ignorowany i pomiatany przez administrację Trumpa) dosyć dobrze by się w nią wpasował, więc może nie wszystko stracone.
Przed wyborami mnóstwo amerykańskich celebrytów oraz zwykłych, podrzędnych lewaków zastosowało (znaną również z Polski) strategię żarówki firmy Osram, która wciąż grozi i grozi, ale jeszcze nigdy nikogo nie osrała. Tym razem grożono oczywiście wyjazdem na stałe z USA (do Kanady) w przypadku wygranej Trumpa, aby uniknąć życia w kraju 'faszystowskim’. Jak można było się spodziewać- po wyborach nadmiernego ruchu na granicy amerykańsko-kanadyjskiej w ostatnich dniach nie stwierdzono, a niebieskowłose 'Julki’ z niewiadomych przyczyn postanowiły pozostać w USA.
Kampania wyborcza w USA w dużej części kręciła się wokół „szturmu na Kapitol” (6 stycznia 2021). Media lewicowe określają to jako noc kryształowa, zamach stanu i nazistowskie ludobójstwo. Naprawdę jednak wyglądało to tak, że po (śmierdzącej i minimalnej) wygranej Joe Bidena niezadowoleni sympatycy Trumpa poszli pod waszyngtoński Kapitol, który był otwarty na oścież i niemal niestrzeżony. Część z nich weszła do środka (m.in. słynny człowiek-bizon), gdzie spacerowali po korytarzach i robili sobie zdjęcia. Nagle na miejsce wpadły uzbrojone po zęby służby mundurowe i zastrzeliły kilka przypadkowych osób. Z czasem media anty-Trump stworzyły na ten temat tysiące fejk-niusów i wyolbrzymiły incydent do granic absurdu, przedstawiając to jako faszyzm i porażkę demokracji. W kampanii obóz Kamali przypominał to nieustannie, za każdym razem dodając do opowieści coś od siebie. Trumpowi za „Kapitol” wytoczono kilka procesów, mimo że nie było go wtedy w pobliżu, a on sam odciął się od sprawy i w krytycznym momencie nawet nawoływał swych zwolenników do powrotu do domów (co najlepsze: chwilę po wrzuceniu na Pejsa posta apelującego o spokój i rozejście się do domów- portal Zuckerberga zawiesił Trumpowi konto, co trwało aż do lipca 2024). Za 'Kapitol’ skazano 860 innych osób (także człowieka-bizona, który nie był agresywny poza wydawaniem dziwnych okrzyków), w większości przypadków nie wiadomo za bardzo za co, ale liczby te są chętnie powtarzane przez lewaków jako zobrazowanie wielkiej skali „skandalu”. Dla mnie (i wyborców Trumpa”) akcja z Kapitolem była przygotowaną z premedytacją pokazówką, którą z czasem (dzięki mediom, fejkom i zasadzie, że kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą) stała się dla „Demokratów” i lewaków paliwem politycznym na kolejne lata. Na szczęście nic to nie dało, a być może nawet obudziło paru ignorantów z 'Matrixa’ i kilka żab wyskoczyło z gotującego się naczynia.
Gdy Trump wygrał- lewackie kręgi amerykańskie, a także polskojęzyczne „szczyciły się” tym, że oni akceptują wyniki wyborów i żadnego szturmu na Kapitol nie zamierzają robić, bo w przeciwieństwie do rywali- oni są intelektualną elitą, godzącą się z demokracją (zresztą nie mieliby ku temu żadnych podstaw, bo wynik wyborów jest miażdżący dla Kamali).
Wytrzymali w swym postanowieniu całe 2 dni. 7-go listopada „oddolne” środowiska lewicowych aktywiszczów zapowiedziały, że 18 stycznia 2025 (2 dni przed zaprzysiężeniem Trumpa) zapraszają na wielki uliczny „antyfaszystowski” protest w Waszyngtonie. Obecność zapowiedziały różne Antify i inne BLMy. Najprawdopodobniej będzie on, jak mawiał klasyk: „fiery, but mostly peaceful” i stawiam talara, że popełniony tam będzie przynajmniej jeden trup.
Akapicik należy się 'wyspecjalizowanym’ firmom, tworzącym sondaże wyborcze. Prawie wszystkie z największych amerykańskich sondażowni przez cały okres kampanii sugerowały, że wybory wygra Kamala Harris (aż przypomina się legendarny sondaż dla TVNu, dotyczący prezydenckich wyborów w Polsce w 2015, gdzie w 1 turze Komorowski miał 78%, a Duda 8%). Sondażownie w przypadku rażącego błędu nie ponoszą absolutnie żadnej odpowiedzialności, poza utratą resztek reputacji, ale wtedy mogą sobie zmienić nazwę i mieć carte blanche, jak Millward Brown (autor wspomnianego sondażu z Komorowskim) zmienił chwilę później nazwę na Kantar. Skoro sondażownie nie muszą podawać prawdziwych wyników, to czemóż by sobie nie dorobić trochę grosza, publikując sondaże na zamówienie? Ciekawe jest to, że prawie wszystkie sondaże 'przypadkiem’ mylą się na korzyść „liberałów”…
Ja, nauczony doświadczeniem traktuję wszelkie sondaże polityczne z przymrużeniem oka, bo one nie dość, że wykonywane są na bardzo wąskiej próbie (nie)reprezentatywnej, to często ten, który je zamawia (i płaci) sugeruje „badaczom” jaki powinien być ich wynik.
Na szczęście z pomocą przychodzą firmy bukmacherskie. Nie jestem ich zwolennikiem, bo jest to hazard, a na dłuższą metę w kasynie zawsze wygrywa tylko krupier i państwo koszące podatki, ale sprawdzenie kursów na dane zdarzenie nic nie kosztuje. Bukmacher nie może (tak jak 'profesjonalne’ sondażownie) wystawić wyników z przysłowiowej dupy, bo wtedy szybko poszedłby z torbami. W interesie kasyna jest ustalenie jak najbardziej realnych prawdopodobieństw, bo odpowiada za to swoimi pieniędzmi. Dlatego najlepszymi sondażami przedwyborczymi zawsze są bukmacherzy, którzy prawie nigdy się nie mylą. W przypadku wyborów w USA prawdopodobieństwo zwycięstwa Trumpa nigdy nie schodziło u nich poniżej 60%.
Co nas czeka za prezydentury Trumpa? Nie będę silił się tu na jakieś wywody geopolityczne, bo nawet ludzie, którzy analizują tę tematykę całymi dniami nie są w stanie nic przewidzieć na 100%, a co dopiero ja. Na pewno Trump będzie dążył do wzmocnienia gospodarki i odbudowy przemysłu, zahamowania imigracji i ograniczania przywilejów wobec różnorakich mniejszości. Pół żartem- pół serio należy wspomnieć, że ktokolwiek by nie wygrał wyborów w USA, to rządzić i tak będą Żydzi.
Z dużą dozą prawdopodobieństwa można jednak przewidzieć, co będzie działo się w samych USA, bo lewactwo zachodnie to wielbiciele międzynarodówki marksizmu-leninizmu, więc wszędzie mają identyczne metody, zresztą w tekście kilkukrotnie podkreślałem podobieństwa działań amerykańskich „Demokratów” i naszych krajowych KODziarzy. Zasada jest prosta- gdy rządzi nie ten, co trzeba- wkracza demokracja „liberalna” i „walcząca”, która neguje osiągi demokracji zwykłej, bezprzymiotnikowej. Podburzani (przez media, polityków i celebrytów) są wyborcy lewaccy z wypranymi uprzednio mózgami, co kończy się na regularnych protestach ulicznych, oczywiście „oddolnych” (a gdy rządzą komuniści, to morda w kubeł i żadnej krytyki rządu, chociażby nawet powody były- znamy to doskonale z obecnej sytuacji w Polsce, gdzie nawet Lemparty, Babcie Kasie i inne Obywatele RP gdzieś zniknęli, a gdy się pojawią- protestują przeciwko obecnej… opozycji). Amerykanów czeka więc powtórka z lat 2017-2021, gdy na ulicach szalała Antifa, Black Lives Matter, studenci „tęczowych” kierunków, ciemnoskórzy gangsterzy i inne cudaki. Ulice znowu zapłoną, a wiele osób straci wtedy życie, pewnie pojawią się kolejni „męczennicy” typu George Floyd, być może zostaniemy uraczeni elementami humorystycznymi typu CHAZ. „Demokraci” będą dążyli do destabilizacji wewnętrznej państwa, aby obwinić Trumpa o tą destabilizację i w efekcie odzyskać stołki, oczywiście skorzystają na tym Rosja i Chiny.
RacimiR, 8.11.2024
PS: W przyszłym tygodniu zdam relację z nadchodzącego Marszu Niepodległości i może napiszę nową 'Prasówkę’.
PS2: Standardowe dzięki dla Tomasza.
Na pewno wygrana Trumpa jest lepszą wiadomością dla świata, w całym świecie Zachodu dodaje to skrzydeł środowiskom patriotycznym.
Amerykańscy patrioci mieszkający zwłaszcza w stanach środkowych i południowych mogą na razie odetchnąć z ulgą. Na pewno będzie koniec prób centralizacji, prób odebrania prawa do posiadania broni, większa wolność gospodarcza i zastopowanie nielegalnej migracji.
Wszystko to czego chcieli ojcowie założyciele, to o co walczyły stany Konfederacji w wojnie secesyjnej, to są prawdziwe wartości o które walczą amerykańscy patrioci.
Bo prawdziwe USA to nie Nowy Jork, Waszyngton czy Los Angeles, wszystko to przejęte przez globalistów, wrogów wolności. Prawdziwa Ameryka to zwykła amerykańska prowincja, najczęściej kojarzona z Głębokim Południem, Wielkimi Równinami, preria, rodeo, muzyka country, tutaj mieszkają amerykańscy patrioci którzy kochają wolność.
PS: Ale i jest jedna negatywna rzecz związana z Trumpem. Jest skrajnie proizraelski. O ile tandem Biden/ Harris przynajmniej retorycznie upominał Netanjahu żeby wolniej zabijał Palestyńczyków, bardziej ,,humanitarnie” zabijał (oczywiście dla celów politycznych bo elektorat Demokratów jest antyizraelski i popiera Palestyńczyków a broń Izraelowi i tak wysyłali) tak Trump raczej już udawać nie będzie musiał; o Palestyńczyków niestety nikt się nie upomni nawet symbolicznie; możliwe że też USA zrobią atak na Iran dla interesów Izraela np. zbombardują instalacje nuklearne.
Trump wstrzymał atak na Iran w odwecie za atak na bazę w Iraku. Trump również nie przeniósł ambasady z Tel Awiwu do Jerozolimy i nie uznał Jerozolimy za stolicę Izraela. W USA większość wyborców ma po dziurki w nosie dotowanie Izraela.
System polityczny jest lepszy w hameryce masz tylko prawicę i lewactwo, bez ZSL i małej gnidy i bez konfederacji., dlatego łatwiej tam wygrać niż w dziadostwie europejskim.
od RacimiR: Jest i druga strona medalu- gdy „prawica” robi coś głupiego (np. skręca w lewo, albo płaszczy się przed Izraelem), to i tak nie masz alternatywy.
ZSL nie pobiją pod tym względem, wczoraj nich głosami przeszła aborcja.
Co do Polski to żaden prezydent Hameryki nie zrobił nic dla niej dobrego
– przez Reagana i starego Busha upadł mur berliński i powstała -zbrodnicza parszywa 3 RP
-Clinton wojna na Bałkanach i srato
– Młody bush udział w beznadziejnych misjach Afganistan i Iraku
– Obama ujadanie za polskie obozy zagłady i pierwsza wojna ukraińska
– Trump 447, s kupowanie złomu wojskowego w zawyżonych cenach od usa, mosbaher
-Biden- druga wojna ukraińska, i popieranie tuska
lewaki.debile. koniec.z.lewactwem
podpisano. Seba
Ewidentnie brakuje wspominki jak to Tomasz „Wiertarka” Lis dostał rozwodnienia i napisał 200 tłitów o wyborach wyzywając wszystkich od kacapów i miłośników Putina.
od RacimiR: Takich jak on to było wielu, nie ma sensu im robić sławy.
Za to pierwszy raz złożęczył na islamistów bo bili się w ćpunolandzie z jego ulubiona nacją.
Nie wiem czym tu się podniecać.
USA prowadzi pragmatyczną politykę kto by nie rządził.
Obaj kandydaci tak się różnią jak PIS od PO czyli nie za bardzo.
Fikcja polityczna a ludzie się ekscytują.
Trump osiągnął według mnie jeden ważny cel. Przejął większość Partii Republikańskiej ludźmi którzy mu sprzyjają. I dobrze bo wcześniej głównym nurtem Republikanów byli tzw. neokonserwatyści (neokoni), między innymi były prezydent George Bush junior.
Neokoni są gospodarczo liberalni, natomiast mimo nazwy nie przeszkadza im np. LGBT ale przede wszystkim charakteryzują się tym że w polityce międzynarodowej to jastrzębie wojenne, uważają że USA musi dominować za wszelką cenę nawet z użyciem siły militarnej plus bezwzględne poświęcenie dla Izraela. To neokoni naciskali na obalenie Husajna, to oni najchętniej zrównaliby Syrię i Iran z ziemią czy szerzej mówiąc wszystkich wrogów tandemu USA – Izrael, są militarystami i imperialistami.
We wcześniejszych wyborach gdy wybierano między neokonami, imperialistami od Republikanów oraz globalistów od Demokratów to w praktyce był to żaden wybór, między dżumą i cholerą.
Trump widać że promuje jak najwięcej rozwiązań pokojowych, a na pewno nie chce angażować zbytnio USA w interwencje zagraniczne bo to koszty; owszem Trump też jest mocno proizraelski, mocniej niż Biden ale wydaje mi się że w pierwszej kolejności będzie chciał dyplomatycznie działać na rzecz Izraela a wojna np. z Iranem to ostateczność (czyli np. takie zawieszenia broni które będą korzystne dla Izraela czy przymykanie oczu na ludobójstwo Palestyńczyków w Gazie uważając że Izrael może robić co chce w tym miejscu). Widzimy też że Trump będzie chciał przynajmniej zawieszenia broni na Ukrainie (nawet kosztem utraty terytoriów przez Ukrainę) gdyż USA ponosi koszty tej wojny; ale uważam że dobrze się stało że neokoni utracili wpływy w Partii Republikańskiej a przejęli ją ludzie od ,,America first” mimo że to frakcja trochę izolacjonistyczna ale za to patriotyczna i lepsza dla świata, owszem szkoda trochę że tak to pewnie zakończy się na Ukrainie jak widzimy (choć i za Demokratów byłoby podobnie tylko trochę z opóźnieniem) ale nie można mieć pretensji do Trumpa że w pierwszej kolejności patrzy na interes Stanów Zjednoczonych.
Trump może jest dobry dla USA, ale dla nas — niekoniecznie. On i jego frakcja odpuszczają sobie Europę, a koncentrują się bardziej na Bliskim Wschodzie i na Pacyfiku.
Z punktu widzenia interesów USA to dobry wybór. Amerykanie mają coraz mniej pożytku z Europy, a coraz więcej problemów, i myślę, że sprzedadzą ją (i nas oczywiście też) Ruskim mniej więcej tak, jak Ruscy sprzedali im niegdyś Alaskę.
Europa starzeje się nominalnie i mentalnie. Jest wypalona. Jest pełna gnuśnych ludzi, którym nic już się nie chce. Nieliczni, którzy coś sobą reprezentują, wyemigrują do USA jak przyjdzie co do czego (i będą tam zapierdalać z braku dobrej alternatywy). Europa ma mało cennych surowców, a te, które są, są obwarowane przez pseudoekologów, więc i tak nie można ich wydobywać. Dotyczy to co prawda głównie Europy zachodniej, ale i my ewoluujemy w tym kierunku, więc kwestia czasu kiedy i u nas tak będzie, a poza tym dla nas jednych nie warto im trzymać łapy na całej Europie.
od RacimiR: Odpuści Ukrainę, reszta Europy nadal jest pożyteczna (choć na równi pochyłej). Ruskim nie sprzeda, bo oni też są słabi (140 milionów stosunkowo biednych ludzi, w dodatku podzielonych rasowo i religijnie), a Chińczykom też nie odda, żeby ich nie wzmocnić. Putin nie zdąży wywołać kolejnej wojny, bo swoje lata już ma i w dodatku będzie potrzebował kilku-kilkunastu lat 'resetu’ aby poprawić PR.