Tekstów o nachodźcach na tym blogu pojawiło się co najmniej 100 (licząc tylko te, w których byli oni tematem głównym, bo pojedyncze dygresje o przybyszach pojawiają się niemal w każdym wpisie). Dlatego nie będę tutaj specjalnie się powtarzał, bo szkoda czasu mojego i czytelników. Skrócę pewne oczywistości do minimum. Obecnie trwa duże napięcie społeczne, spowodowane imigrantami, którymi ubogacają nas nasi najlepsi przyjaciele i etyczni mentorzy zza Odry. Reakcje są dwojakie- prawica twierdzi, że to skandal i nie potrzeba nam w Polsce tych ludzi. Zawiązał się więc Ruch Obrony Granic, który obserwuje i patroluje przejścia graniczne oraz inne szlaki przerzutowe, próbując zapobiec zjawisku. Według rządu i lewaków, a także samych Niemców- ROG to faszystowsko-rasistowsko-ksenofobiczne bojówki, a sytuacja przypomina tę z lat 30-tych ubiegłego wieku, kiedy również Niemcy zmuszone były uporządkować tereny Polski przed rodzącym się w niej faszyzmem (ostatnio postawili nawet w Berlinie kamień pamiątkowy, a my im się tak brzydko odwdzięczamy).
Ja sam nie byłem jeszcze na granicy (mam daleko i dla mnie sama podróż to kilka godzin w jedną stronę), ale planuję się tam niebawem wybrać. Na pewno składam pokłon i wielki szacunek dla ludzi, którzy poświęcają swój własny czas na obronę Polski przed najazdem i błędami polityki Angeli Merkel. Ludzie ci (nic z tego nie mając) ryzykują bycie spałowanym, zagazowanym lub zatrzymanym przez naszą własną mundurówkę i prokuraturę.
Siły rządowe za wszelką cenę łączą cały Ruch Obrony Granic z osobą Roberta Bąkiewicza (wyolbrzymiając jego udział). Plan jest sprytny, a metoda stara i wielokrotnie sprawdzona- Bąkiewicz ma w kręgach feministycznych i KODziarskich gigantyczny elektorat negatywny, więc zrównanie całego ROG z Bąkiewiczem jest skuteczne w wywoływaniu niechęci do ROG. Problem w tym, że wielu (może nawet większość) wolontariuszy ROG to niekoniecznie sympatycy Bąkiewicza, a pewnie spora część jest mu wręcz niechętna. Wszak w bardzo chłodnych okolicznościach pożegnał się on z Marszem Niepodległości i z Konfederacją, potem jeszcze „uświetnił” swe portfolio poprzez jawne powiązania z PiS oraz pobieranie pieniędzy na pomoc Ukraińcom. Dlatego mówienie, że ROG=Bąkiewicz to perfidne uproszczenie rządu na użytek wewnętrzny, aby wywołać niechęć do całej idei obrony granic przed imigrantami. ROG to coś znacznie szerszego i bardziej zdecentralizowanego/oddolnego, niż Bąkiewicz czy PiS.
Niemcy po zmianie rządu bardzo się szarogęszą wobec wszystkich swych sąsiadów. Nowy rząd kanclerza Merza czuje na plecach oddech silnej opozycji „faszystów” z AfD i aby utrzymać poparcie- musiał w kampanii wyborczej stać się antyimigrancki. Zmniejszenie liczby „inżynierów” na terenie Niemiec było zresztą główną obietnicą wyborczą partii Merza. Strategia Niemców jest prosta i w 100% nastawiona na cel: imigrantów ma być mniej, trzeba pozbywać się ich na każdy możliwy sposób. Legalnie, półlegalnie, nielegalnie, siłą, podstępem, prośbą, groźbą, szantażem, haraczem, wszystkie chwyty dozwolone. Trzeba wypychać ich za wszelką cenę, gdzie się tylko da: do Francji, Holandii, Belgii, Czech, Austrii, Szwajcarii, Danii, a nawet do małego, niemieckojęzycznego Luksemburga czy do Włoch, z którymi Niemcy nawet nie graniczą. Oczywiście najbardziej obiecujący z punktu widzenia niemieckiego jest kierunek polski, bo to kraj pojemny, zakompleksiony i władzę parlamentarną sprawuje w nim ich wasalne stronnictwo, które ma u Niemców wielki dług wdzięczności za nieocenioną pomoc w powrocie do koryta. Aktualna niemiecka doktryna brzmi: „pozbyć się imigrantów, i chuj„. Z tej okazji państwo niemieckie popsuło sobie stosunki z wieloma sąsiadami (zwłaszcza z Holandią i Włochami), o czym przeciętny polskojęzyczny „obywatel Europy” nie ma zielonego pojęcia, bo w polskojęzycznych mediach na ten temat ani mru mru. Według lewaków Niemcy i ich sąsiedzi to szczęśliwi „fajniści”, którzy razem z asymilującymi się imigrantami tańczą w kółku przy ognisku, trzymając się za ręce. Polska siedzi 100 metrów dalej w lesie, jako łysy i głupi kibol z kijem bejzbolowym. Obciach, wstyd, krindż. Europo, przepraszamy! To oczywiście fejk, ale lewacy mają swój własny świat, kończący się na polskojęzycznych mediach „tożsamościowych”, a na zachodzie ci „Europejczycy” byli co najwyżej palcem po mapie.
Rzecz, z którą mamy obecnie do czynienia to przerzuty imigrantów z Niemiec do Polski na dwa (a może i więcej) sposoby: pierwszy to „readmisje” do Polski imigrantów, którzy podobno w przeszłości dostali się z Polski do Niemiec i przebywali tam dość długo, zanim ich nie schwytano (co jest kompletnie nie do zweryfikowania) oraz tryb, jak mawiał klasyk: „bez żadnego trybu”, czyli po prostu wypędzenie (lub przywiezienie przez polski lub niemiecki radiowóz) imigrantów do Polski „ot tak”, czego nie ma w żadnych statystykach. Odbywa się to na następującej zasadzie „cofania”: Niemcy przywożą do Polski imigrantów, których rzekomo przed chwilą złapali albo na przejściu granicznym, albo w niedalekiej odległości od niego. Świeża sprawa, złapani na gorącym uczynku, więc oddajemy ich z powrotem. Oczywiście jest to nie do sprawdzenia, trzeba brać i wierzyć na słowo. Logicznie rzecz biorąc- Niemcy pozbywają się najgorszych szumowin, bo czemu by nie? Wszak jeżeli któryś imigrant jest cywilizowany i nadaje się do pracy to po co się go pozbywać, a i tak nikt nie ma możliwości sprawdzić jak znalazł się w Niemczech i ile czasu tam przebywał (pomijam już to, że rząd Tuska nie ma nawet chęci zweryfikowania tych ludzi). Praktycznie wszystkie rządowe statystyki, dotyczące problemu imigrantów przysyłanych z Niemiec do Polski pochodzą od… Niemców. Nawet nasza Straż Graniczna na tych liczbach bazuje w oficjalnych komunikatach i odpowiedziach na zapytania obywatelskie na podstawie prawa dostępu do informacji publicznej. Co ciekawe- statystyki niemieckie są inne (wyższe) w niemieckich mediach dla Niemców (Deutsche Welle, Frankfurter Allgemeine Zeitung itp), a inne (niższe) w niemieckich mediach dla Polaków (Onet, Fakt, Newsweek). To tak, jakby żona spytała męża ile miał partnerek seksualnych w ostatnim tygodniu, a on na to, że zamieści odpowiedź na Onecie i w Der Tagesspiegel. W Onecie napisałby, że miał tylko żonę, a w Der Tagesspiegel że miał oprócz tego 10 kochanek. Żona (KODziarze) na to: hurra, jest mi wierny!

Przypomnijmy, że tzw. Pakt Migracyjny jest już „klepnięty” (była to jedna z pierwszych decyzji rządu Tuska, jeszcze przed świętami w 2023 roku), ale fizycznie nie jest on jeszcze realizowany (ponoć ma się to zacząć od roku 2026). Nie wiadomo, czy będzie on wdrażany, bo to byłoby gwoździem do trumny i tak już słabego rządu Tuska, więc dla obu stronnictw (Niemców i Tuska) lepiej byłoby kontynuować proceder nieoficjalnie i dalej rżnąć głupa, że nic się nie dzieje, a ewentualni migranci to wina PiS. Póki co- strumień imigrantów nie jest szeroki, ale jednak odczuwalny i bardzo dobrze, że już na tym etapie doszło do masowych protestów Polaków, bo w przeciwnym razie strumień ten zostałby zwiększony. Nawet nie chcę wyobrażać sobie co byłoby, gdyby wybory wygrał Trzaskowski, bo oprócz uzyskania władzy prezydenckiej rząd Tuska byłby znacznie silniejszy i skonsolidowany, niż ma to miejsce obecnie.
Oddolna reakcja społeczna na imigrację budzi podziw u prawicy (i przerażenie u lewicy) w całej Europie. Ostatnio napisał o tym duży portal Breitbart. Wprawdzie w innych krajach (Niemcy, Szwecja, Holandia, Włochy, Francja, UK) również były antyimigranckie protesty społeczne, ale u nas są one największe, przy stosunkowo niskim strumieniu „ubogacaczy”. Liczba protestów w przeliczeniu na liczbę imigrantów jest w Polsce rekordowa, co cieszy.
Kluczowe jest to, co w kwestii imigracji robi rząd, bo to od niego wszystko zależy. Rząd ten (tak, jak poprzednie Tuska) od dawna słynie głównie z dwóch rzeczy: służalczości wobec Niemiec oraz robienia ciuli z Polaków, więc od początku wiadomo było, że będą chcieli z jednej strony przyjąć jak najwięcej imigrantów, a z drugiej strony „palić Janka” i udawać, że wcale tak nie jest. Proceder mógłby się udać 25 lat temu, ale teraz mocno utrudnia im to internet oraz niskie ceny urządzeń rejestrujących obraz. Codziennie w mediach społecznościowych pojawiają się filmiki i zdjęcia, na których widać imigrantów, przerzucanych do Polski przez niemiecką granicę. Początkowo robione to było „na rympał” (niemiecka mundurówka wypędzała „inżynierów” z auta na przystankach autobusowych, lub na moście granicznym), ale odkąd pojawił się Ruch Obrony Granic- muszą robić to bardziej finezyjnie i dyskretnie (niestety polski rząd mocno im w tym pomaga, a Obrońcom Granic przeszkadza).
Gdy temat zachodniej granicy zaczął być medialny- rząd Tuska wprowadził kilka zmian administracyjnych. Wprawdzie oficjalna narracja brzmi, że imigrantów „nie ma”, ale wprowadzono kontrole na granicy z Niemcami i Litwą. To akurat jest bardzo dobra wiadomość, bo nawet, jeżeli Straż Graniczna będzie ich specjalnie przepuszczała, to i tak wśród samych imigrantów pójdzie fama, żeby unikać Polski, bo tam 'sprawdzajo’. Te kontrole swoją drogą powinny zacząć się dzień po tym, jak analogicznie zachowali się Niemcy, czyli ponad rok temu. Retorsje i zasada wzajemności to cechy szanującego się państwa. Ja sam w tym czasie dwukrotnie miałem wątpliwą przyjemność bycia zaproszonym do namiotu na granicy PL-DE, gdzie w dosyć chłodnej atmosferze doszło do kontroli dokumentów i przeszukania samochodu przez niemieckich mundurowych. Wracając tą samą trasą do tuskowego bantustanu- gaz w dechę i zero kontroli na granicy. Radek Sikorski nazwałby to „murzyńskością”. Gdyby nie ROG- sytuacja trwałaby do dziś. Zabawne jest to, że nagle teraz lewakom zaczęło to przeszkadzać. Płaczą oni, że kontrole to złamanie strefy Schengen i zamach na wolność, ale fakt, że od jakiegoś czasu robili to Niemcy im nie przeszkadzał. W prasie polskiej i niemieckiej od kilku tygodni pojawiają się liczne, emocjonalne artykuły (np. TO), opisujące jak niemieckie rodziny z dziećmi nie są wpuszczane do Polski, co przekłada się na straty gospodarcze i ogólne cierpienie społeczne. Swoją drogą- dla tych rodzin z dziećmi (zakładając, że w ogóle istnieją, a nie są urojeniem redaktora) nawet lepiej, że nie weszli bez dokumentów do Polski, bo potem mieliby problemy z powrotem do siebie i musieliby się gęsto tłumaczyć własnym pogranicznikom dlaczego chcą wjechać do Niemiec bez żadnych dokumentów tożsamości.
Jeśli chodzi o kontrole na granicy z Litwą to też dobrze się stało, bo wcześniej Litwa nie miała większych powodów, aby strzec przed „inżynierami” swojej własnej granicy z Białorusią, Łotwą i Rosją (Obwód Królewiecki). Wszak bez problemu wyjeżdżali oni potem z Litwy do Polski i w razie ewentualnej wpadki już tam zostawali, a sama Litwa pozostawała wolna od „bogactwa”. Według mnie powinno się rozszerzyć kontrole także na granice z Czechami i Słowacją. Często chodzę po górach (powiaty Cieszyński i Żywiecki) i nieraz widywałem błąkających się tam ciapatych, albo jakieś porzucone obozowiska. W okolicach Zwardonia nasi pogranicznicy dosyć często patrolowali teren i kontrolowali drogi, ale bardziej na zachód już ich nie było. Ktoś powie, że kontrole graniczne zmniejszą swobodę podróżowania. Owszem, ale nieznacznie i jest wyłącznie wina Niemców (więc do nich proszę kierować pretensje) z dwóch powodów: polityki Angeli „herzlich wilkommen” Merkel oraz wprowadzenia kontroli na swoich granicach, co zrobili jako pierwsi.
Ważnym zagadnieniem jest to, jak konkretnie te świeżo wprowadzone kontrole (zwłaszcza na granicy zachodniej) nastawione będą na realne szukanie imigrantów, bo znając dotychczasową politykę Tuska można wysnuć podejrzenia, że postawił kontrole tylko dlatego, aby uspokoić wewnętrzną atmosferę polityczną, a realnie granica nadal będzie dziurawa jak sito, jedynie przerzuty będą bardziej kamuflowane (np. polska Straż Graniczna pojedzie swoją „Nyską” do Niemiec po imigrantów i przejadą przez granicę bez kontroli, a „inżynierów” wystawią tam, gdzie nikt ich nie zobaczy, więc ostatecznie w kwestii „ubogacenia” wyjdzie na to samo, co było przed ustanowieniem granicznych kontroli, do tego będziemy stratni na paliwie, serwisie i obsłudze „Nyski”). Upodlające jest to, że kanclerz Merz nie lubi Tuska i ma go za podrzędnego frajera, więc robiąc Niemcom dobrze- nie poklepią go nawet po plecach i nadal nie będzie miał wstępu do salonki w przypadku wspólnych podróży kolejowych.
Rząd od początku kadencji marudzi, że nic nie mogą zrobić i mają związane ręce, ale po raz kolejny potwierdziło się, że jak im na czymś zależy to robią to z prędkością światła, nie bacząc na brak podstawy prawnej. Tak było z przejęciem (i „likwidacją”) TVP czy prokuratury krajowej, wznowieniem lub zatrzymaniem pasujących im postępowań sądowych, albo obsadzeniem zarządów SSP. Teraz z prędkością światła wprowadzili zakaz fotografowania oraz latania dronami w pobliżu granicy z Niemcami. Z fotografowaniem raczej nie będzie problemu, bo można robić to „z przyczajki”, np. przy pomocy kamery wbudowanej w okulary (zresztą do egzekwowania zakazu potrzebne są specjalne znaki drogowe 60x60cm, których na chwilę obecną na granicy nie ma). Z dronami jest gorzej, bo one po prostu nie będą mogły fizycznie wlecieć na „zakazany” teren. Sam mam drona (taniego i lekkiego, Mini2) i np. w pobliżu lotnisk, elektrowni, zakładów karnych czy obiektów wojskowych nie mogę w ogóle nim wystartować, a jeżeli wystartuję gdzieś obok i będę leciał w kierunku strefy „zakazanej” to w pewnym momencie dron odmówi posłuszeństwa i zacznie automatycznie wracać do punktu startowego. W przypadku dronów cięższych i profesjonalnych- ograniczeń i regulacji jest znacznie więcej, więc niestety nowe przepisy całkowicie uniemożliwią dronowanie cywilne przy granicy i obserwację terenu z powietrza (o ile już tak nie jest).
Zatem według oficjalnej narracji: problemu z imigracją na granicy zachodniej „nie ma”, a nawet jak jest to służby państwowe z obowiązku jej uszczelnienia wywiązują się wyśmienicie. Na chłopski rozum- gdyby tak było, to rządowi wręcz powinno zależeć na tym, aby jak najwięcej osób obserwowało ten sukces, darmowa reklama piechotą nie chodzi. Tymczasem rząd zafundował społeczeństwu zakaz dokumentowania sytuacji na granicy, zachowując się tak, jakby mieli coś do ukrycia. Czego nie rozumiecie? Po wyborczej porażce Trzaskowskiego jego stronnictwo zgodnie stwierdziło, że wszystko robili świetnie i nie mają sobie nic do zarzucenia, ale durne społeczeństwo nie zauważyło licznych sukcesów rządu, więc trzeba tylko obsadzić brakujące ogniwo, czyli rzecznika rządu do komunikacji z tłuszczą. Zatem panie rzeczniku Szłapka, mam pytanie od tłuszczy: Dlaczego nie można fotografować tego „pasma sukcesów” na granicy z Niemcami?
Poleganie na statystykach niemieckich o liczbie przysyłanych nam imigrantów to Monty Python. To tak, jakby po napadzie na bank policja spytała jego dyrektora ile pieniędzy zniknęło ze skarbca, a on na to, że nie wie, ale złodziej przed wyjściem krzyknął (uginając się pod ciężarem worka), że wziął tylko 10zł i na tej podstawie stworzono oficjalny komunikat prasowy. Albo gdyby w Polsce wybuchł pożar nielegalnego składowiska śmieci, przywożonych potajemnie z Niemiec i wójt gminy zapytany: ile konkretnie śmieci spłonęło na terenie mu podległym orzekł, że według Niemców było to około 7kg. Może na koniec spytajmy Niemców ilu Polaków zabili w II Wojnie Światowej i zróbmy z tego oficjalną wersję encyklopedyczną? Skoro polskie państwo nie potrafi na własną rękę obliczyć, ilu Niemcy przysłali nam imigrantów i jedyne dane na ten temat pochodzą od samych Niemców to są tylko dwie logiczne możliwości, obie kompromitujące. Albo premier i jemu podlegli rżną głupa i w porozumieniu z Niemcami zaniżają prawdziwą liczbę „cenniejszych niż złoto” w obawie przed gniewem społecznym, albo naprawdę nie znają tej liczby, co oznacza, że nie panują nad sytuacją (delikatnie mówiąc). W obu przypadkach powinno to poskutkować upadkiem rządu i przyspieszonymi wyborami parlamentarnymi.
Tusk zawsze kryzysy polityczne „rozwiązywał” przy pomocy rozmywania, przeczekania oraz tematów zastępczych. Teraz też w mediach króluje Iga Świątek, Chelsea i Gonciarz, wcześniej Hołownia nocą, powódź która się nie wydarzyła oraz Sławosz i jego „badania naukowe” (sadzenie fasolki i analiza zachowania stolca w stanie nieważkości za ćwierć miliarda złotych), jeszcze wcześniej morderca Duda z Limanowej. W większości przypadków taka seria „odwracaczy uwagi” wystarczyłaby, aby skutecznie zneutralizować nawet najgłośniejszy temat. Z imigracją się to nie jednak uda, bo to rzecz zbyt istotna i ludzie zawsze będą się nią interesowali (zwłaszcza, jak dojdzie do jakiegoś „incydentu”). Zresztą, aby daleko nie szukać- w Niemczech imigracja stale jest głównym tematem rozmów od co najmniej 10 lat i nikomu się to nie znudziło, a wręcz tendencja zainteresowania społecznego jest rosnąca w czasie.
Linie obrony rządu Tuska są dziurawe i często sprzeczne ze sobą nawzajem, bazujące na zasadzie, że nikt nie będzie pamiętał co sami wyprawiali w 2023 roku i wcześniej. Po pierwsze- twierdzą oni, że żadnych imigrantów w Polsce „nie ma”, a cała sprawa to fejk niusy prawicy. Podają przy tym dane (otrzymane od Niemców, przez co „bardzo wiarygodne”) o rzekomo niskiej liczbie przysłanych imigrantów (zresztą podają tylko readmisje, pomijając wszystkie inne procedury, w dodatku liczby te są mniejsze, niż analogiczne z mediów niemieckich dla Niemców). Jeżeli jednak jacyś imigranci w Polsce „są”, to na pewno jest to wina PiS, tzn. „afera wizowa” oraz nieszczelna granica z Białorusią. Problem w tym, że wszystkie wizy PiSu są już nieważne, bo były wydawane na 6-12 miesięcy i jeżeli ktoś po upływie terminu został w Polsce to dosyć łatwo go deportować, ale nasze służby nawet nie próbują tego robić na większą skalę. Zresztą obecny rząd wydaje teraz tych wiz nawet więcej, niż rząd Morawieckiego (w przeliczeniu na okres czasu rządzenia), a o kompromitującym raporcie końcowym „wizowej” komisji śledczej Michała Szczerby nie wiedzą nawet najsprytniejsi z KODziarzy. Z kolei o tym, co się działo na granicy Białorusią- przypominać nie trzeba, bo wszyscy dobrze to pamiętamy. Był „przebój kinowy” Zielona Granica, była „Eileen”, wymyślona przez Gazetę Wyborczą, był kot, który piechotą przyszedł z Afganistanu, był Ibrahim, który przez tydzień zimą płynął rzeką i pani Wappa, która o nim opowiedziała dostała za to Medal Wolności Słowa (sic!), a 100% imigrantów to według nich były „kobiety i dzieci”. Platforma i jej przybudówki głosowały przeciwko budowie zapory na granicy (wtedy twierdzili, że to niehumanitarne i są na to liczne dowody, teraz bezczelnie kłamią, że głosowali przeciwko, bo chcieli żeby zapora była lepszej jakości). Działacze obecnego rządu domagali się wówczas otwarcia tej granicy na oścież, a w nagrodę dostali niezłe stanowiska poselskie (np. Joński, Szczerba, Sterczewski, Jachira) czy w sponsorowanych przez rząd organizacjach i fundacjach (np. Suchanow, Kramek, czy Kurdej-Szatan).
Teraz te same środowiska twierdzą, że PiS nie upilnował granicy z Białorusią i dopiero Platformie się to udało. Litości! Przecież wspomniany Kramek dumnie i w błysku fleszy rozcinał wtedy ogrodzenie graniczne nożycami (za co nie poniósł żadnych konsekwencji) i chwalił się tym w Gazecie Wyborczej, a teraz jego fundacja dostaje ogromne granty z naszych podatków. Linia obrony rządu jest więc taka, że nic się nie dzieje (więc nie róbcie zdjęć), a nawet jeżeli coś się dzieje to jest to wina PiS. Istotnie, wizy PiSu były wielkim błędem, ale akurat obecny rząd ma najmniejsze prawo, aby to krytykować, bo w kwestii legalnej imigracji robią dokładnie to samo (nie mówiąc już o biernej postawie wobec imigracji nielegalnej i „unijnej”). Najbardziej korzysta na tym Konfederacja, bo nie jest obciążona ani wizami, ani tym bardziej ideologią „kajne grencen”. Zresztą to właśnie Konfederacja pierwsza alarmowała w sprawie wiz, wydawanych przez rząd PiS, ale nikt ich nie chciał wtedy słuchać. Dopiero kilka tygodni przed wyborami w 2023 roku stronnictwo Tuska z powodów politycznych nagłośniło temat wiz (prezentując go jako własny i świeży).
Tuskowi właśnie udała się rzecz, która wcześniej udała się tylko papieżowi Janowi Pawłowi II (a konkretnie jego śmierci). Mianowicie zjednoczyli się kibice piłkarscy. W Łodzi doszło do wspólnego marszu kibiców Widzewa i ŁKS. Podobnie w najbliższą sobotę w Katowicach (19 lipca, 12:00 na Rynku) ma odbyć się wspólny, antyimigrancki marsz kibiców- zaproszeni są wszyscy i gwarantowane jest „zawieszenie broni”. Każdy, kto ma minimalne pojęcie o sytuacji kibicowskiej w Łodzi czy na Śląsku musi przecierać oczy ze zdumienia.
Platforma w ostatnim czasie skutecznie pracuje na wizerunek partii memicznej i obciachowej w oczach młodego elektoratu. Po „informatorze” Jacku Murańskim (postać znana, aktor niedużych ról) oraz „braciach kamratach”, którzy według Giertycha zinfiltrowali komisje wyborcze przyszła kolej na „Gromdę”. Jest to federacja freak-fightowa, której dział marketingu postanowił podkleić się pod Ruch Obrony Granic i nagrać reklamówkę swej kolejnej gali pięściarskiej, aby trzepać większy szmal z PPV. Platforma wzięła to jednak na poważnie i na swym oficjalnym profilu popełniła TAKI FILMIK, gdzie największa część to wycinki z reklamówki „Gromdy”, której zawodnicy przedstawieni są jako ludzie, przysłani tam przez PiS 🙂 Na koniec filmiku stwierdono, że największymi bohaterami są polskie służby mundurowe i przy tym temacie trzeba na chwilę się zatrzymać.
Podejście do Straży Granicznej obu plemion odwróciło się o 180 stopni w stosunku do tego, co było za rządów PiS. Według KODziarzy wcześniej były to „bestie w mundurach”, teraz to już bohaterowie. Prawica analogicznie odwróciła swój stosunek. Powód jest prosty- o 180 stopni zmieniły się rozkazy dla mundurówki (pograniczników, wojska i policji), a są to formacje typowo hierarchiczne, w których obligatoryjnie trzeba wykonywać rozkazy przełożonego i nie ma miejsca na żadne dyskusje, nie mówiąc o odmowie wykonania rozkazu. Za rządów PiS rozkaz był taki, że trzeba twardo strzec granic i nikogo nie wpuszczać. Po zmianie rządu zostało to odmienione. Wprawdzie granica wschodnia jest nadal strzeżona (także po naciskach ze strony Berlina), ale wielu mundurowych ma obecnie problemy z prokuraturą Bodnara za nieuprzejme obchodzenie się z imigrantami, złapanymi już po polskiej stronie granicy z Białorusią (nie mówiąc o sierżancie Sitku, który zapłacił za takie spotkanie najwyższą cenę, ponadto jego zabójca jest namierzony i dałoby się go aresztować, ale z niewiadomych przyczyn pozostaje na wolności). Znacznie gorzej jest na granicy zachodniej, gdzie pogranicznicy i policja przymykają oko na imigrantów, przysyłanych z Niemiec. Wykorzystuje się ich wręcz jako taksówki i pacyfikatorów ROG. Dlatego lewactwo już teraz stoi „murem za polskim mundurem”, a prawica wręcz przeciwnie. Jeżeli to ma tak wyglądać, to najlepiej rozwiązać Straż Graniczną na zachodzie, albo przenieść wszystkich na granicę wschodnią. Według lewaków- Straż Graniczna jest fajna tylko wtedy, kiedy nie strzeże granic, czyli wtedy, kiedy nie realizuje podstawowego założenia, dla którego w ogóle została powołana. Fajna ta lewacka Straż Graniczna, taka nie za potrzebna…
W ostatnim czasie na Kujawach doszło do dwóch „incydentów”, w których imigranci pozbawiali życia Polaków. Bulwersująca była zwłaszcza zbrodnia w Toruniu, gdzie 19letni Wenezuelczyk próbował zgwałcić Polkę, a gdy się to nie udało- wydłubał jej oczy nożem i ciężko ranił (zmarła w męczarniach kilka dni później). Gdyby sprawcą był Polak-narodowiec to byłaby afera na 5 lat, ale w tym przypadku feministyczna lewica nie chce o tym słyszeć. Wywołani do tablicy twierdzą, że „oj tam, oj tam, a Polacy to niby lepsi?” Ja jakoś nie słyszałem, aby Polak (który ma w swym kraju przewagę liczebną, więc statystycznie powinien robić to częściej) wydłubał oczy i zabił kobietę, którą próbował zgwałcić. „Incydentów” było więcej (i będą kolejne), niestety polskie służby bardzo niechętnie je ścigają i próbują sprawy wyciszać, czyli mamy dokładnie to samo, co dzieje się od dawna w zachodniej Europie.
Sprawa z ROG poskutkowała tym, że lewacy i KODziarze pod względem podejścia do imigracji wrócili do pozycji „bazowej” sprzed roku 2023, co uporządkowało sytuację. Do tej pory w wyniku działań Tuska (np. rzekomego zatrzymania azyli, krytyki wiz czy działań PiS na granicy wschodniej) jego elektorat sam już nie wiedział, co ma myśleć na ten temat. Teraz sprawa jest już z powrotem prosta- imigranci są znowu fajni, wykształceni i myją po sobie naczynia, a przeciwnicy imigracji to łysole, kibole, foliarze, faszyści i cała reszta standardowego zestawu epitetów. Po niemal 2 latach w trybie uśpienia uaktywniła się Maja Ostaszewska, wprowadziła nawet nowy element do proimigranckiej narracji. Otóż wśród przybyszy są już nie tylko kobiety i dzieci, lekarze, inżynierowie i pielęgniarki, ale także… ekonomiści 🙂 W kraju, gdzie mieszka około 2 milionów absolwentów studiów ekonomicznych (z czego prawie żaden nie pracuje w zawodzie) najbardziej obecnie potrzeba „ekonomistów” z Konga, Afganistanu i Somalii.
Co trzeba zrobić, gdy w końcu pogonimy ten (nie)rząd? Przede wszystkim trzeba zmienić kretyński „liberalny” paradygmat w podejściu do imigrantów. Składa się on głównie z dwóch idiotycznych założeń, traktowanych (w wyniku wielokrotnego powtarzania w mediach) przez ignorantów (czyli połowę Polaków) jako pewnik. Pierwsze założenie to debilna teza, że granic przed pigmentalnie uposażonymi inżynierami obronić się „nie da”, a imigracja to coś, przed czym ucieczka jest nieunikniona, więc jedyne co możemy zrobić to się na nią przygotować (zresztą nie wiadomo jak, bo lewica dopiero o tym debatuje od kilkunastu lat i jeszcze nic mądrego nie wymyślili). Jest to teza absolutna, co do której nie można zadawać żadnych pytań. Po prostu granic bronić się nie da, i chuj. Nie pytajcie dlaczego, bo to niedobra jest. Kiedyś się dało, inne kraje też to potrafią, ale w dzisiejszej Polsce i Europie w epoce satelit, dronów, kamer, noktowizorów i identyfikacji ludzi po oczach czy rysach twarzy- bronić przed imigracją się „nie da”, więc jeżeli nachodźcy zechcą tu przyjechać- nie ma żadnych szans, aby im w tym przeszkodzić, więc po co w ogóle próbować? Drugie głupkowate, ale niestety powszechne założenie mainstreamowej narracji jest takie, że bez imigrantów w Polsce „nie będzie komu pracować”. Sęk w tym, że dzięki sztucznej inteligencji (która aktualnie podwaja swoje moce obliczeniowe co 6 miesięcy) liczba miejsc pracy będzie szybko spadać i problem będzie niebawem odwrotny, czyli za dużo pracowników, a za mało miejsc pracy. To już nie XIX wiek, gdy 1/3 populacji Anglii musiała pracować w rolnictwie, aby zaopatrzyć Londyn i Manchester w żywność i napitek. Już teraz z ogłoszeń rekrutacyjnych znikają niektóre zawody (jak grafik, tłumacz, copywriter, manualny pracownik produkcji, nauczyciel języków obcych, sporo ludzi wyleciało z magazynów czy call-center, a to dopiero początek rewolucji). Co najmniej 100.000 miejsc pracy rocznie będzie w Polsce znikało na rzecz maszyn i AI, więc ostatnia rzecz, której nam brakuje to tysiące murzyńskich „ekonomistów”, wydalonych z Niemiec (którzy oczywiście wyrzucają tych, którzy mają dwie lewe ręce, bo czemu mieliby wyrzucać akurat tych ogarniętych, skoro sami potrzebują rąk do pracy?). Pomijam już to, że do Polski zjechało ostatnio ponad milion Ukraińców (głównie młodych) oraz to, że mamy około 2 miliony niepotrzebnych (wręcz szkodliwych) miejsc pracy, głównie w budżetówce i instytucjach z nią powiązanych (np. lewackie NGO). Rezerwy podaży pracy w Polsce są ogromne, a w obliczu rewolucji AI niestraszny nam nawet niż demograficzny. Lewacy zapytani o zjawisko spadania liczby miejsc pracy wpadają wręcz w panikę, za wszelką cenę chcąc zmienić temat na inny (np. na swój ulubiony, czyli Hitlera). Zresztą nawet lewacy powinni być przeciwko imigracji, bo dzięki spadającej liczbie ludności zwiększy się presja płacowa oraz zwolni się dużo mieszkań, więc ich ceny będą bardziej przystępne nawet bez budowania kolejnych. Oni jednak wolą (z powodu swojej głupoty), aby w Polsce imigranci mieszkali w ośmiu w jednym pokoju i pracowali za głodowe stawki dla zagranicznych korporacji, a ich głównym postulatem (obok aborcji) jest budownictwo socjalne. Według najnowszych danych GUS- bezrobocie w Polsce ostatnio wzrosło (zwłaszcza wśród młodych) i to w szczycie sezonu, kiedy jest ogromna, dodatkowa pula prac dorywczych. Zatem podsumowując- po zmianie rządu na prawicowy trzeba od razu zmodyfikować narrację na następującą: granice przed włóczykijami bez dokumentów obronić się da (i to dosyć łatwo), a bez pigmentalnie uposażonych przybyszy polscy pracodawcy dadzą sobie radę (przy okazji będzie to impuls do robotyzacji gospodarki, która wcześniej oparta była na taniej sile roboczej i taka pozostałaby w przypadku masowego napływu niewykwalifikowanych imigrantów).
Kilka dni temu w Kanale Zero odbyła się debata o imigracji, prowadził Robert Mazurek, a gośćmi byli Krzysztof Kamiński (PiS), Krzysztof Bosak (jako przeciwnicy imigracji) oraz dwie lewackie baby z rządu: Adriana Porowska (Polska2050) i Joanna Wicha (z domu Oślak) z Lewicy, jako zwolenniczki „kajne grencen”. Mimo, że bardzo interesuję się tematem imigracji- musiałem wyłączyć audycję w połowie, bo wprawdzie Bosak i Kamiński całkiem dobrze wypadli, ale przez te dwie lewackie gęsi prawie herszlag mnie trafił. Ich odklejka jest tym bardziej przerażająca, gdyż piastują stanowiska rządowe. „Elyty” spod znaku Dyzmy. Oczywiście ani jedna, ani druga nie była na granicy polsko-niemieckiej w ostatnim czasie. Jedna stwierdziła, że Ruch Obrony Granic bije kobiety, bo rzekomo widziała w telewizji faceta, który kilka lat temu ją pobił w czasie lempartowych protestów spod znaku „wypierdalać” (oczywiście ani wtedy, ani teraz niczego nie zgłosiła na policję, co maksymalizuje podejrzenia, że sama tę historyjkę wymyśliła). Pani Porowska jest „ministrą” do spraw społeczeństwa obywatelskiego. Przecież to jest logiczny oksymoron! Kluczem ideologii społeczeństwa obywatelskiego jest to, że są to inicjatywy oddolne, działające w sferach, w których rząd nie daje sobie rady, więc powoływanie „ministry” do spraw czegoś, co z natury musi być niezależne od rządu to Monty Python. Zresztą sam Ruch Obrony Granic to idealny przykład na społeczeństwo obywatelskie, więc pani „ministrze” wypadałoby tę inicjatywę wspierać. Tymczasem ona obrońców granic nazywa faszystami i bojówkarzami (zresztą to samo robią lewackie NGO i chociażby Helsińska Fundacja Praw Człowieka, prawdopodobnie z zazdrości o prawdziwą oddolność, w dodatku niemotywowaną grantami). Powinno się zmienić nazwę stanowiska pani Porowskiej na „ministrę” do spraw ZWALCZANIA społeczeństwa obywatelskiego, wtedy to stanowisko miałoby jakiś logiczny sens. Zresztą zdziwiłbym się, gdyby jeszcze w tym miesiącu nie została zdymisjonowana. Zrobiła z siebie (i całego rządu Tuska) idiotkę przed dużą publiką, w dodatku jest „członką” partii Hołowni (który ostatnio podpadł za spotkanie z Kaczyńskim), a wkrótce ma być przeprowadzona rekonstrukcja rządu, więc pani „ministra” pójdzie pierwsza do publicznego wytarzania w smole i pierzu (występem w Kanale Zero nie pomogła sobie). Tusk musi czymś zaplusować u społeczeństwa, bo jego notowania od czasu zakończenia 2-godzinnej prezydentury Trzaskowskiego są tragiczne. On już walczy tylko o to, aby przegrać wybory w 2027 roku, a nie przyspieszone na przełomie 2025/26, zresztą rząd już teraz zachowuje się tak, jakby był opozycją. Na koniec przypomnienie, że wkrótce minie 10 lat od rozpoczęcia prac nad „ostrą dyrektywą” Michała Boniego, powinien się z tym trochę pospieszyć, bo bez „ostrej dyrektywy” liczba „incydentów” terrorystycznych za chwilę zacznie w Polsce rosnąć bardzo szybko.
RacimiR, 14.07.2025
PS: Przepraszam za dość chaotyczny tekst, ale pisałem go na 3 posiedzenia w ciągu 2 ostatnich tygodni (w dodatku najpierw napisałem koniec, potem początek, a na końcu środek).
PS2: Dzięki dla Krzyśka.