Wybory Samorządowe 2018

Witam po dłuższej przerwie. W najbliższym czasie chciałbym nadrobić trochę zaległości. Na pierwszy ogień wybory samorządowe i moja mała analiza ich wyników z kilkoma kąśliwymi komentarzami. Pełnych wyników jeszcze nie ma, gdyż w 649 miastach i gminach odbędzie się druga tura wyborów. Jednakże znamy już oficjalne wyniki do sejmików wojewódzkich, a także radnych oraz wielu prezydentów miast. Zastanawiałem się, czy o tych wyborach w ogóle pisać, bo minął już ponad tydzień i „na topie” są już nowe tematy, ale uznałem, że analiza wyborcza stanie się blogową tradycją, po tekstach o wyborach prezydenckich oraz parlamentarnych z 2015 roku. Niniejszy tekst jak zwykle będzie chaotyczny, głupkowaty, pełen błędów i przede wszystkim faszystowski.


Na początek lista ciekawszych osób i celebrytów, którym udało się dorwać do żłoba.

Maciej Lasek (członek tzw. „komisji Millera”, badającej katastrofę smoleńską i szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych w latach 2012-2016) został radnym sejmiku Województwa Mazowieckiego. Startował oczywiście z list Koalicji Obywatelskiej. Jarosław Kurski (z zawodu tzw. „vice-michnik”) napisał na Twitterze: „Gratuluję Maćku, głosowaliśmy na Ciebie całą rodziną. Jesteś dla nas wzorem człowieka służby publicznej! Powodzenia.

Monika Jaruzelska (córka niesławnego generała, cwelebrytka TVN/GW i idolka środowisk lewicowych) została radną Warszawy, startowała z list SLD. Okręg, w którym zdobyła mandat obejmował tzw. Osiedla Wojskowe.

Agata Diduszko-Zyglewska została radną Warszawy (z list tzw. „Inicjatywy Polskiej”). Największą sławę pani Agacie przyniosło to, że jest wdową po Wojciechu Diduszce, który na środku ulicy, przy wielu świadkach został brutalnie zamordowany przez PiSiorski reżim w czasie Ciamajdanu. Pani Agata udziela się również w środowiskach, silnie powiązanych z George Sorosem (Krytyka Polityczna, radio TokFM, lewacki NGO „Stowarzyszenie Pasaż Antropologiczny”), ma ona też związki z Hanną Gronkiewicz-Waltz. Polecam przeglądnąć jej profil pejsbukowy, aby dosyć szybko przekonać się, jak bardzo „neutralne” ma ona poglądy. Prawdopodobnie będzie teraz odpowiedzialna za rozdzielanie miejskich środków na kulturę, chyba nie trzeba być mędrcem, aby przewidzieć, do jakich środowisk trafi kasa…

Tadeusz Ross został radnym Warszawy (KO). Znany głownie z radia i telewizji (np. programy „Zulu Gula” i „Dziennik Telewizyjny”). Miał 5 żon.

Joanna Staniszkis (córka Jadwigi Staniszkis, która w okolicach 2015 roku wykonała woltę światopoglądową z PiS do anty-PiS) została radną Warszawy (startowała z KO).

Dariusz Dziekanowski (były piłkarz) został radnym Warszawy (z list KO).

Duże szanse na zostanie prezydentem Kielc ma Bogdan Wenta (lista KO). Przeszedł on do drugiej tury, z dosyć duża przewagą nad rywalem, bezpartyjnym Wojciechem Lubawskim (trzeci był Piotr „Liroy” Marzec). Wenta był świetnym piłkarzem ręcznym, a potem trenerem i za to go szanuję. Niestety w 2014 roku został europosłem (z list PO) i w Brukseli stał się przydupasem takich „znakomitości”, jak Róża Thun von Panzerfaust, Jerzy Buzek, Dariusz Rosati, Julia Pitera, Adam Szejnfeld, Michał „TW Znak” Boni czy Janusz Lewandowski (Wenta głosuje praktycznie zawsze tak samo, jak oni, także w sprawach, uderzających w Polskę). Kielce zawsze kojarzyły mi się z konserwatywnymi ludźmi, twardo stąpającymi po ziemi, a tu taka niespodzianka. Prawdopodobnie w Kielcach ma miejsce identyczna sytuacja, jak u mnie na Śląsku (gdzie również PiS poniósł gigantyczną porażkę pod względem burmistrzów i prezydentów miast), czyli PiS nie posiada w swoich szeregach ani jednej ważnej osoby, która pochodziłaby z danego regionu, dlatego wystawili na listy samych „noł-nejmów”, którzy nie mieli szans na sukces.

Radną Gliwic została Katarzyna Budka, żona Borysa Budki, znanego polityka PO. W Gliwicach przed wyborami miała miejsce ciekawa historia z udziałem Borysa Budki, pokazująca dobitnie, jak „od kuchni” wygląda tzw. Koalicja Obywatelska (czyli de facto „wygaszanie” Nowoczesnej przez Platformę, jako nieudanego eksperymentu „ewakuacyjnego”). Przed wyborami Platforma z Nowoczesną negocjowały listy wyborcze Koalicji, zbierano podpisy, ustalono kandydatów, potem ich kolejność na listach, w końcu osiągnięto kompromis, ustalając ostateczną listę, którą wysłano do odpowiednich organów wyborczych. Wśród kandydatów PONowoczesnej były wówczas uśmiechy, wywiady, wspólne zdjęcia, zapewnienie, że Koalicja to jedna wielka rodzina. 20-go września miał miejsce „dedlajn”, czyli ostateczny dzień na rejestrację lub zmianę wcześniej wysłanych list, potem wszystko było już wysyłane do drukarń i nic po tym dniu już nie można było zmienić (nawet, jakby kandydat zmarł, to i tak w dniu wyborów figurowałby na liście, oddanej do 20-go września). Borys Budka tego dnia po chamsku zmienił ustaloną listę, wywalając z niej kilka osób i wrzucając na ich miejsce kilka osób bardziej 'zaprzyjaźnionych’. Usunięte z listy osoby dowiedziały się (o tym, że jednak nie kandydują) dopiero 21-go września, czyli już po „dedlajnie”. Informacja pod tytułem „nie kandydujesz, frajerze” dotarła do nich przy pomocy… SMSa lub e-maila. „Obrońcy Demokracji” w pełnej krasie!

Są też celebryci, którzy kandydowali, ale nie udało im się zdobyć wystarczającej liczby głosów. Z kwitkiem odeszli m.in: Frontmenka KODu, komunistyczna aktorka Dorota Stalińska z PSL (która w dodatku utraciła mandat, zdobyty w 2014), raper Wujek Samo Zło (komitet Jana Śpiewaka), „bokser” i jedna z najbardziej wyszydzonych osób w polskim internecie- Marcin Najman (Kukiz’15), a jedna z tysiąca „inicjatorek czarnego protestu”, lewacko-feministyczna radykałka, faworyzowana przez lewaków Marta Lempart- dostała tylko 2.7% głosów w wyborach na prezydenta Wrocławia.

Jak widać- powyższe przykłady celebrytów na stołkach politycznych dotyczą głównie „opozycji totalnej”. Z PiSu znalazłem tylko jedną taką osobę (której w dodatku nie znam, bo nienawidzę oper mydlanych), czyli Dominikę Figurską („aktorkę” z serialu „M jak miłość”), która zasiądzie w mazowieckim sejmiku.


Teraz moja analiza wynika wyborów. Każdy komitet oczywiście chwali się, że wygrał, bo nikt nie lubi przegrańców (np. Marcin Meller napisał: „21 października 2018 skończył się w Polsce pisizm„). Opisując krótko poszczególne partie (niżej to rozwinę)- PiS wygrał zdecydowanie, ale chyba liczyli na więcej. PONowoczesna przegrała (tracąc władzę w co najmniej 6 województwach), ale są oni w tak złej kondycji, że ich wynik można mimo wszystko uznać za bardzo dobry. PSL przegrał najbardziej, ale szczęśliwym zbiegiem okoliczności w wielu miejscach zostali „języczkiem u wagi” i będą mogli domagać się od PONowoczesnej lub PiS wielu stołków w zamian za wejście z nimi w koalicję. Natomiast SLD oraz ruchy antysystemowe (Wolność, Kukiz, Ruch Narodowy) przegrali na całej linii, bez żadnego pozytywu.

Poniżej mapka wyników wyborów pod względem powiatów. „Podział” dosyć mocno pokrywa się z zachodnią granica Polski międzywojennej (wyjątki to Wielkopolska, zachodnia Opolszczyzna i fragment zachodniej Małopolski, reszta niemal idealnie się zgadza). Jak każdy wie- w 1945 roku, po Konferencji Jałtańskiej miały miejsce ogromne migracje Polaków z utraconych „kresów” na „ziemie odzyskane” (skąd po wojnie wypędzono Niemców). Na ziemiach, gdzie mieszkają ludzie „zakorzenieni”- zwyciężył PiS lub komitety lokalne, natomiast na „ziemiach odzyskanych” (Pomorze, Warmia i Mazury, Dolny Śląsk) wygrała KO (lub komitety lokalne). Dodatkowo na terenach wiejskich, słabo zaludnionych- często zwyciężało PSL (choć oni utracili najwięcej, w porównaniu do 2014 roku). SLD wygrało jak zwykle w „stanie umysłu” (czyli w Sosnowcu) oraz w okolicznym „czerwonym zagłębiu”.

Katarzyna Lubnauer i Grzegorz Schetyna w powyborczych audycjach mówili, że „PiS dostało łupnia„, ale twarde liczby mówią co innego. Fakty są takie, że w skali ogólnopolskiej PiS może uznać się za jedynego zwycięzcę tych wyborów. Porównując wyniki z 2018 roku z wynikami z 2014 roku- trudno znaleźć jakikolwiek „matematyczny” czynnik, w którym PiS coś utracił, natomiast prawie pod każdym względem zyskał (w pozostałych kwestiach pozostało po staremu). Zdobyli łącznie 34% głosów (w 2014 roku mieli 26%). Do sejmików zdobyli 5 milionów 250 tysięcy głosów, czyli ponad 2 miliony więcej, niż w poprzednich wyborach samorządowych. „Odbili” wielu prezydentów mniejszych miast. Wygrali w 43% powiatów (ziemskich i grodzkich), czyli w 162 na 380 powiatów (najlepszy wynik w historii tych wyborów). W skali kraju zdobyli najwięcej mandatów do sejmików wojewódzkich, pobijając dotychczasowy rekord i poprawiając swój dotychczasowy wynik o 83 mandaty (w 2018 na 544 możliwe mandaty PiS zdobył 254, a pozostałe partie razem wzięte- 290). PiS o 80% (względem 2014) zwiększył swój udział w powiatach ziemskich. PiS przejął też kilka mniejszych miast, ale nadal największym miastem, gdzie rządzi prezydent z PiS pozostanie Nowy Sącz (chyba, że w 2 turze jakimś cudem wygrają np. w Krakowie czy Gdańsku). Właśnie masowa porażka w dużych miastach to jedyna, ale bardzo bolesna porażka PiS w tych wyborach. Niby w Katowicach wygrał popierany przez PiS Marcin Krupa (ten sam, który odwołał legalny marsz narodowców i kazał policji ich zatrzymać, podczas gdy nielegalnej blokadzie lewaków włos z głowy nie spadł), ale on nie ma z tą partią nic wspólnego, więc jego nie ma co zaliczać do „prezydentów PiSowskich”.

Wałęsa głosował w pidżamie

Główna klęska PiSu to oczywiście Warszawa, gdzie Patryk Jaki już w pierwszej turze przerżnął z Rafałem Trzaskowskim. Sam PiS dosyć ulgowo podszedł do kampanii samorządowej, niejako ją „olewając”, ale akurat w Warszawie zaangażowali bardzo duże siły, jak się okazało- niepotrzebnie. Polska jest krajem mocno scentralizowanym (na wzór rosyjski czy francuski), więc Warszawa ma dominujący budżet pod względem samorządów, a jej prezydent jest postacią bardzo wpływową (zaliczyłbym go do pierwszej piątki najważniejszych osób w Polsce). Warszawa „wsysa” do siebie siedziby dużych firm, gdzie później płacą one podatki, najnowszy przykład to wielki bank BZWBK, który miał siedzibę we Wrocławiu, ale po „rebrandingu” na Santander- ma już on siedzibę w stolicy (a Wrocław ma figę z makiem). Dodatkowo Warszawa (jako obszar) jest największym beneficjentem środków centralnych na inwestycje, na organizacje ogólnopolskie „non profit”, instytuty naukowe, szkolnictwo, NFZ, czy choćby pieniędzy z Funduszy Norweskich. Stolica dostała też ponad miliard złotych ze środków państwowych na załatwienie sprawy tzw. „reprywatyzacji”, ich dystrybucją zajmował się Ratusz, jak wiadomo- duża cześć tych pieniędzy wylądowała nie tam, gdzie miała. Tak więc- w walce o fotel prezydenta Warszawy było o co grać, bo tort jest gigantyczny. PiS pomimo ogromnego zaangażowania- przerżnął koncertowo, co mnie bardzo zasmuciło. Nie będę tutaj debatował o przyczynach, bo o tym już inni napisali całe epopeje. Plusikiem jest to, że Patryk Jaki będzie mógł wrócić do pracy w komisji reprywatyzacyjnej i reformie sądownictwa. Jednakże bardzo mnie on zdenerwował stwierdzeniem, że podpisałby się pod wnioskiem o delegalizację ONR. Jakby tego było mało, Jaki kilka dni przed wyborami powiedział, że odszedł z PiS, by być kandydatem niezależnym. Czyli teraz będzie musiał z powrotem się do partii zapisać? Głupie to. A co z Warszawą (namaszczonego przez HGW) Trzaskowskiego? Niestety obawiam się najgorszego- tęczowe parady, maratony tolerancji, warsztaty antyfaszyzmu, ubogacenie kulturowe, coachingi międzyrasowe, inkubatory LGBT, klastry liberalizmu, innowacje społeczne, dżendery, kontynuowanie „reprywatyzacji”, w szkołach na zmianę lekcje feministyczne i wycieczki do meczetów, dotacje dla Gazety Wyborczej i innych Sorosów… Pieniędzy jest sporo, a odpowiednie osoby solennie zadbają, aby „dobrze” je rozdystrybuować. W innych dużych miastach niestety to samo. W Łodzi znów wygrała Hanna Zdanowska, krętaczka skazana wyrokiem. W Krakowie jeszcze nie wiadomo, ale chyba znowu komuch Majchrowski. W Gdańsku pewnie znów Adamowicz, który niby nie jest z Platformy, ale to „odcięcie” stosowane jest tylko dlatego, aby jego liczne przewały nie robiły „czarnego PRu” całej partii. Plusikiem gdańskim jest to, że faworyzowany przez lewackie sondaże, Bolęsa junior- nie dostał się nawet do drugiej tury. Innym plusikiem jest Szczecin, gdzie do 2 tury nie dostał się pirat drogowy, sympatyk białego proszku i moralne dno- Sławomir Nitras z PO (w tym mieście o fotel prezydenta powalczą 'niezależny’ Piotr Krzystek oraz Bartłomiej Sochański z PiS). W Poznaniu znów wygrał Jacek „Golgota Picnic” Jaśkowiak. We Wrocławiu niby nastąpiła zmiana, ale nowy Prezydent, Jacek Sutryk prawdopodobnie ma serce po lewej stronie. Nawet w Białymstoku, czyli stolicy regionu, uznawanego za „PiSowski bastion” wygrał znów kandydat KO, Tadeusz Truskolaski. Duże miasta to klęska PiSu, choć z drugiej strony- oni już wcześniej tam nie rządzili, więc nie można mówić o żadnej utracie wpływów. Podsumowując PiS- dałbym im „czwórkę”. Zdobyli w wyborach świetne wyniki, przejęli większość sejmików w co najmniej 6 województwach (w kilku innych być może zawiążą koalicje z PSL lub SLD), mocno poprawili wyniki, ale nie zdołali przejąć dużych miast, zwłaszcza Warszawy, o którą ostro walczyli.

Teraz o opozycji totalnej (PONowoczesnej i PSL). Oni są uzależnieni od słabości PiSu, bo ich cały program to: „odsunąć PiS od władzy, zlikwidować CBŚ i IPN, zdepisyzować wszystkie instytucje publiczne od prezesa do sprzątaczki i wsadzić tam z powrotem swoich ludzi”. Kampania „totalnych” to w 100% straszenie PiSem oraz obiecanki-cacanki. Główny ich sukces to to, o czym pisałem w kontekście klęski PiS, czyli zachowanie władzy w dużych miastach. W kontekście ogólnpolskim (sejmiki, rady powiatów, rady miejskie) raczej bez szału. W 2014 roku PO zdobyła 26% głosów i teraz (jako KO) zdobyli również 26%. Niby bez zmian, ale ich główny koalicjant (PSL) zaliczył bardzo mocny spadek, przez co „totalni” dużo stracą. Dotychczas PO (w koalicjach) miała większość aż w 15 (z 16) sejmików wojewódzkich. Teraz PiS ma większość w sześciu (Podkarpackie, Lubelskie, Podlaskie, Małopolskie, Świętokrzyskie i Łódzkie), czyli „totalni” na samym wstępie tracą 5 województw (wcześniej PiSiaki mieli tylko Podkarpackie). Z kolei KO ma teraz większość tylko w jednym, Pomorskim. W kolejnych 6 (Zachodniopomorskie, Lubuskie, Wielkopolskie, Kujawsko-Pomorskie, Warmińsko-Mazurskie i Opolskie) zmontują w miarę stabilne koalicje z PSL, SLD i bezpartyjnymi. Zostają 3, bardzo silne województwa- Mazowieckie, Śląskie i Dolnośląskie, gdzie nie wiadomo, co będzie (albo PiS, albo ultrasłaba koalicja anty-PiS). Przykładowo w Śląskim- PiS-22, KO-20, SLD-2, PSL-1. Czyli wszyscy musieliby zjednoczyć się przeciwko PiS, aby mieć większość raptem jednej osoby (22 vs 23). W takiej sytuacji wiadomo, co nastąpi- każda z tych 23 osób będzie za lojalność domagać się czerwonego Ferrari, willi z basenem i pracy za 20.000zł dla każdego członka rodziny, „bo inaczej pójdę do PiS”. Zresztą już teraz mają miejsce negocjacje PiS ze „sprzedajnymi” (np. koalicja PiS-SLD w powiecie koneckim czy koalicja PiS-PSL w powiecie chełmskim). Zatem jeśli chodzi o sejmiki- PiS bezstresowo (większością) rządzi w 6 województwach, a KO w jednym. W 6 kolejnych województwach będą rządzili „totalni”, ale będą kłócić się o stołki (głównie PO z PSL). W pozostałych 3 województwach (stanowiących 1/3 ludności Polski) w sejmikach czekają nas awantury, skandale, przypały, groźby, zgrzyty i inne harce, przy czym drzwi z napisem „PiS” będą czekały szeroko otwarte na jakiegoś rozczarowanego buntownika, który zapewni im większość. Podsumowując temat „totalnych”- PSL przerżnęło absolutnie (stracili milion głosów względem 2014, mi osobiście wydaje się, że oni wtedy zrobili jakiś szwindel), ale będą mogli zachować część wpływów, wchodząc w koalicje. KO też przegrała, ale jednak zachowali sporo wpływów. Najważniejsze jednak, że zachowali prezydentów dużych miast. Trudno jednak powiedzieć, żeby cokolwiek zyskali. Schetyna z Lubnauer są zadowoleni, bo myśleli, że stracą więcej po 3 latach lenistwa.

Absolutna klęska wyborcza dotknęła SLD. W 2010 mieli 85 mandatów, w 2014- 28, a teraz będą mieli raptem 11. Sondaże dawały im trzecie miejsce i optymizm był gigantyczny, ale wybory tylko utrwaliły ich „zjazd” po tym, jak w 2015 roku nie dostali się do sejmu w koalicji z Kwaśniewskim i Palikotem. I bardzo dobrze! Ta partia, oficjalny kontynuator PZPR, powinna raz na zawsze zniknąć ze sceny politycznej. Niestety większość komuchów, przeczuwając co się święci- zawczasu zdążyła prysnąć do innych partii, mediów i ruchów, które teraz pozują na „solidarnościowe” i „opozycyjne”.

Jeszcze większą klęskę odniosły struktury antysystemowe, czyli Kukiz’15, Wolność i Ruch Narodowy. Nie zdobyli ani jednego mandatu w sejmikach wojewódzkich. Jedynym „listkiem figowym” jest Wojciech Bakun z Kukiz’15, który ma ogromne szanse na zostanie prezydentem Przemyśla. Antysystemowcy zdobyli kilka miejsc w radach miast i gmin, ale to kropla w morzu potrzeb. Słaby wynik można tłumaczyć brakiem obecności w mediach, brakiem dotacji dla partii politycznych i słabymi strukturami terenowymi. Ja sam głosowałem na Ruch Narodowy (bez sukcesu), a w komisji, w której pracowałem (w innej, niż głosowałem)- Ruch miał „zaszczytny” laur bycia jedyną listą, na którą nie zagłosowała ani jedna osoba, tragedia. Ogólnie bardzo zawiodło mnie niskie poparcie dla antysystemowców, bo coraz więcej wskazuje na to, że PiS-PO (z przybudówkami) to jedno zło. Na dzień dzisiejszy nie ma zagrożenia dla tego przerażającego duopolu. Marzy mi się przynajmniej taka sytuacja, jak na Węgrzech (Fidesz i bardziej prawicowy Jobbik). Być może w wyborach parlamentarnych będzie lepiej. Radnym w Szczecinie został Dariusz Matecki, twórca strony 'prawicowy internet’, gdzie kilka razy udostępniał moje teksty. Wprawdzie startował on z list PiS (co mi się średnio podoba), ale jednak można uznać go za osobę antysystemową i kontrrewolucyjną. Gratulację, Darku.

Tu jeszcze przejrzysta tabelka z mandatami do sejmików wojewódzkich, na której widać, jak zmieniało się poparcie w czasie 3 ostatnich wyborów samorządowych. Liczby nie kłamią- widać tu doskonale, kto może się cieszyć, a kto nie.

Nazwa partii

Mandaty 2018

Mandaty 2014

Mandaty 2010

PiS

254

171

141

PO

194 (z Nowoczesną i Nowacką)

179

222

PSL

70

157

93

SLD

11

28

85

Pozostałe

23

20

20


Mógłbym jeszcze długo analizować wyniki, ale ten tekst i tak jest już dostatecznie długi, zresztą analiz jest w internecie już tyle, że każdy zdążył się nimi nasycić wcześniej. Dalej opiszę moje luźne spostrzeżenia wyborcze, oddzielone poziomymi kreskami.


Gazeta Wyborcza napisała ostatnio „alarmujący” artykuł pod tytułem: „11 tysięcy osób straci pracę? Taki może być efekt zwycięstwa PiS w sejmikach„. Chodzi o to, że szacunkowo 11 tysięcy osób, powiązanych z PONowoczesną i lewakami pójdzie na bruk (a zamiast nich przyjęte zostanie 11 tysięcy osób z PiS). To bardzo dobra wiadomość, bo środowisko „Sorosowe” już wcześniej, jak to mówił Michnik „dostało mocno po kieszeni”, a tutaj nadchodzi strata kolejnego fragmentu koryta i „optymalizacja kosztów”. Te 11 tysięcy osób miało jakąś tam władzę, np. wspierania lewackich NGO publicznymi pieniędzmi, czy kupowania prenumerat „Wyborczej” lub „Krytyki Politycznej” dla instytucji, w których „pracowali”. Teraz tego hajsu zabraknie, więc środowiska lewackie będą musiały jeszcze bardziej zacisnąć pasa, aż niebawem im się skończą dziurki w tym pasie. Wiadomo, że, jak mawiał klasyk- „władza się wyżywi”, czyli Michnik, Sierakowski, Janda, Smolar czy Żakowski nadal nie będą jadali zupy z kurzych łapek, ale na „dołach” pójdą spore cięcia, nikomu nieznany „antyfaszysta” z NGOsa raczej podwyżki nie dostanie. Wielu zawodowych lewaków niższego szczebla padnie ofiarą optymalizacji kosztów, będą rozgoryczeni, rozczarowani, sfrustrowani, w efekcie czego być może zmądrzeją, może w obliczu braku kasy powiedzą coś ciekawego o środowisku, które ich odrzuciło… Dla nas to tylko dobrze, to według mnie bardzo duży plus tych wyborów.


Teraz kilka słów o mniejszości niemieckiej. Chyba już o tym kiedyś pisałem, ale powtórzę, bo doprowadza mnie to do szału. Otóż mniejszość niemiecka (jako jedyna mniejszość) w wyborach w Polsce nie potrzebuje przekroczenia żadnego progu wyborczego. Jest to klasyczny jednostronny przywilej, z którym trzeba by coś zrobić. Z oczywistych względów PO nigdy nie zajęła się tą sprawą, ale od PiSu (i tak skłóconego z Niemcami) wymagałbym działań. Obecnie jest tak, że w Niemczech mieszka około 2-3 milionów Polaków (czyli jakieś 4% populacji Niemiec), którzy nie mogą tam liczyć na żadne przywileje wyborcze. W Polsce (głównie na Opolszczyźnie) mieszka około 150.000 Niemców (0.4% populacji Polski), z czego połowa nawet nie zna języka niemieckiego. Oni sobie bezstresowo wchodzą zawsze do sejmu krajowego oraz samorządów, omijając wymóg przekroczenia progu wyborczego (obowiązującego wszystkich innych ludzi). Powinna być w tej sprawie jedność, czyli do wyboru dwie opcje- albo opcja berlińska (usunięcie przywilejów dla Niemców w Polsce), albo opcja „opolska”, czyli przyznanie przywilejów Polakom w Niemczech. Obecna sytuacja jest ewidentną dyskryminacją Polaków i niestety od 29 lat nikt nie ma ochoty się za to zabrać. Oczywiście próba zmiany tego stanu rzeczy wywołałaby wściekłość Timmermansa, Verhofstadta, Róży Thun, KODu i Gazety Wyborczej, ale oni i tak już 100% środków poświęcają na ataki na PiS, więc nic by się nie zmieniło. Według mnie Ruch Narodowy w kampanii do wyborów parlamentarnych powinien włączyć tą sprawę w swój program, bo z pewnością jest wielu w Polsce ludzi, których to wkurza, a nie ma żadnej partii, która chciałaby to zmienić.


https://www.youtube.com/watch?v=nlB8gYElWpg

Opisując wybory nie sposób pominąć pewnego zgrywusa, śmieszka i jajcarza, czyli Romana Smogorzewskiego, który właśnie po raz czwarty został prezydentem Legionowa (za każdym razem zwyciężał w pierwszej turze). Na konwencji przedwyborczej rzucał licznymi dowcipami seksisowskimi na temat kobiet (patrz filmik wyżej). Roześmiany Jan Grabiec (rzecznik PO), który moderował konwent- na koniec wręczył mu szablę i kazał prowadzić do boju. Wszystko było OK, dopóki tydzień później filmik z konwencji nie stał się popularny w internecie. Wówczas Smogorzewski „zrezygnował” z członkostwa w Platformie, ale nadal startował z jej list wyborczych. Nagrał jeszcze jeden filmik w którym się ukorzył i powiedział, że „kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem”. Sympatykom Platformy to wystarczyło, wybaczyli mu i wybrali go na re-elekcję. Koleżanka z koalicji, Barbara Nowacka nie miała na ten temat nic do powiedzenia, podobnie inne czołowe feministki oraz TVN i Gazeta Wyborcza. Wszak jest on „swój”, więc można mu wybaczyć taki faux-pas, oj tam oj tam. Co innego, gdyby zrobił to ktoś z PiS. Np. prezydent Duda ostatnio w Niemczech wygłosił 2-godzinne przemówienie, z którego anty-PiSowskie media wycięły jedno zdanie, w którym powiedział, iż Unia Europejska ogranicza wolność człowieka, np. zakazując sprzedaży zwykłych żarówek (jakby nie patrzeć, to jest to jakieś ograniczenie wolności). „Żarówka” to wiodący temat ostatniego tygodnia, wypowiedzieli się wszyscy możliwi „eksperci” i „autorytety”, jak to niby Duda się ośmieszył i skompromitował Polskę, nawet na okładce najnowszej „Angory” jest Duda z wielką żarówą. W TVN był to główny news, a jednym z ekspertów od dyplomatycznej etykiety był tam… Bronisław Komorowski (ten sam, który mówił o zaletach lewatywy, w buciorach wlazł na krzesło w Japonii, a w białym domu sugerował prezydentowi USA, że zona go zdradza). Co innego Smogorzewski, nazywając swoją koleżankę „panią od seksu”, on się do lewackich mediów nie przebił, wszak widocznie nie powiedział nic niewłaściwego.


Teraz trochę moich wypocin z poziomu „ulicy”. O tym, że PiS nie zaangażował się całkowicie w kampanię (poza Warszawą) świadczyć może „widoczność” ich kandydatów na przysłowiowej „dzielni”. U mnie na Śląsku prawie wszystkie billboardy wyborcze reklamowały kandydatów KO. Podobnie było z plakatami, których natężenie było wręcz groteskowe, nawet w nocy przed ciszą wyborczą widziałem, jak rozklejali. Np. na 500-metrowym odcinku ulicy Ułańskiej w Katowicach (między Kościołem, a McDonaldsem) naliczyłem ponad 300 (!) plakatów wyborczych, co daje jeden plakat na niecałe dwa metry. Wszystkie znaki drogowe, latarnie, słupki, ściany i cokolwiek sztywnego przyozdobione były gębami chętnych na samorządowe koryto. Co gorsza- wiele z tych plakatów wisi tam do teraz (ponad tydzień po wyborach), choć według prawa- powinny one zniknąć niezwłocznie. Mieszkamy jednak w państwie teoretycznym, więc nie jest to traktowane jako wykroczenie, a plakaty będą spokojnie czekały, aż kiedyś porwie je wiatr. Podobny wysyp wydarzył się z ulotkami w skrzynkach pocztowych. Ja mieszkam w kilkunastopiętrowym „mrówkowcu”, gdzie już na co dzień ulotek jest pełna skrzynka (głównie gazetki z wszystkich możliwych sieci supermarketów i kredyty-chwilówki spod ciemnej gwiazdy). Prawie 200 skrzynek pocztowych w jednym pomieszczeniu to raj dla ulotkarzy, bo dosyć szybko mogą się pozbyć ładunku (w porównaniu np. z osiedlami domków jednorodzinnych czy mniejszymi blokami). W czasie kampanii wyborczej do reklam LeruaMerlę i lichwiarzy doszły jeszcze ulotki oraz „listy” od kandydatów na polityków. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego, musiałem opróżniać skrzynkę dwa razy dziennie, aby się całkiem nie przepełniła. Zacząłem wręcz tęsknić za poprzednimi, „nieeuropejskimi” skrzynkami, do których dostęp „wrzuceniowy” miał tylko listonosz (gdy byłem w Czechach, to zauważyłem, że na wielu skrzynkach jest napisane „Bez reklam” i tamtejsi ulotkarze faktycznie tego przestrzegają, a w Polsce panuje pod tym względem 'wolna amerykanka’ i ulotkarze ładują kilogramy spamu do wszystkich po kolei, gdzie są ekolodzy?). Oczywiście prawie wszystkie te ulotki optowały za kandydatami Koalicji Obywatelskiej, która zaangażowała się w te wybory dużo bardziej, niż PiS i inne partie. Na szczęście reklama to nie wszystko, świadczyć o tym może historia pewnej pani z KO (z litości nie napiszę, jak się nazywała), której plakaty i ulotki były dosłownie na całej dzielnicy. Nie dało się otworzyć lodówki, aby nie zobaczyć (upiększonej photoshopem) twarzy tej kandydatki (zresztą do teraz tak jest, bo plakatów oczywiście nie raczyła usunąć). Z ciekawości po wyborach zobaczyłem jak jej poszło i okazało się, że nie została radną 🙂 Ojj, jaka szkoda!


Teraz kolej na groteskową historyjkę z „Koalicją Obywatelską” w roli głównej. Od 1989 roku zawsze było tak, że jedna lista wyborcza (nie partia, a lista) może wystawić maksymalnie jednego członka komisji wyborczej (po jednym na każdą komisję, których jest w Polsce około 28.000, gdy brakuje chętnych tu urząd/starostwo dosyła swoich pracowników lub innych chętnych). Gdyby Platforma i Nowoczesna wystartowali osobno, to każde z nich mogłoby wystawić po jednym członku, ale skoro weszli w koalicję, to mogli wystawić łącznie tylko jednego. Zresztą na tej samej zasadzie tzw. Zjednoczona Prawica też może wystawić tylko jednego, a nie trzech (PiSowca, Ziobrystę i Gowinistę). Jedna lista- jeden członek komisji, proste jak konstrukcja cepa. Tymczasem Katarzyna Lübnauer, gdy dowiedziała się, że Nowoczesna nie może wystawić stricte swojego członka, wpadła w szał, mówiąc o zamachu na demokrację i inne zryte slogany. Samo to nie jest jeszcze warte specjalnego opisania, bo „totalni” w przeszłości robili już większe głupoty i wykazywali się dużo większą niewiedzą. Problem w tym, że gdy przyszło co do czego, to Koalicja Obywatelska miała ogromne problemy, aby wystawić chociaż tego jednego człowieka do komisji, po prostu wśród „obrońców demokracji” nie było wystarczającej ilości chętnych. Oburzali się, że nie mogą wystawić dwóch, podczas gdy w wielu miejscach nie zdołali wystawić ani jednego. Dla porównania- PiS wystawił komisarza niemalże wszędzie, bez najmniejszych problemów (często wręcz kilka osób konkurowało o jedno miejsce, dodatkowo niemal wszyscy tzw. 'mężowie zaufania’ również byli z PiS, a KO praktycznie nie miała żadnych, bo nikomu z KOD się nie chciało ruszyć dupy). Ja osobiście wystawiony byłem przez listę Kukiz’15 (który też miał problemy ze skompletowaniem ludzi do komisji, ale jednak jego struktury terenowe są wielokrotnie skromniejsze, niż PONowoczesnej, no i Kukiz nie domagał się dwóch miejsc).


Komisja Wyborcza, fot: wprost

Na koniec „wątek techniczny” na temat komisji wyborczych, gdyż byłem przewodniczącym jednej z nich. Lewackie media po wyborach nie mają się za bardzo czego przyczepić, a permanentna rewolucja nie może zgasnąć, więc z braku laku krytykują samą organizację wyborów (w podtekście- PKW i PiS). W dużych mediach pojawiają się liczne „listy oburzonych”, którzy rzekomo poddani byli brutalnej pracy niewolniczej i mieli nieprzyjemność brać udział w „wyborczym piekle”. Ja już od dawna biorę udział w komisjach, więc doskonale wiem, jak to wygląda „od kuchni”. Jakie są zmiany w zestawieniu trzech (samorządowych i dwóch tur prezydenckich) wyborów z 2015 roku z wyborami z 2018? Według mnie, wszystkie są na plus, choć lewactwo i anty-PiS próbują budować narrację odwrotną. Fakty są następujące. Po pierwsze- nikt nikogo nie zmuszał, praca w komisji zawsze była dobrowolna. Po drugie- honorarium członków komisji zostało podwyższone o ponad połowę (dla „zwykłego” członka było to 180zł w roku 2015 oraz 300zł teraz, przewodniczący miał odpowiednio 220 i 380 PLN). Czyli kasy było znacznie wincyj. Za to roboty, według mnie- było mniej. Wcześniej cała komisja składała się z około 10 osób, które musiały zrobić wszystko. Zazwyczaj dzielono się na dwa 5-osobowe zespoły. Pierwsza piątka przychodziła rano na 6 godzin, w połowie zmieniała ich druga piątka (pierwsza szła wtedy do domu), a po zakończeniu głosowania (o 21) wracała pierwsza piątka i na koniec cała dziesiątka liczyła (na zakończenie przewodniczący i zastępca jechali do urzędu oddać wszystkie materiały, co trwa dodatkowe kilka godzin, z czego 85% to czekanie w kolejkach). Łącznie więc jakieś 7 godzin głosowania na każdą „piątkę” + wszystkie czynności po zakończeniu wyborów. Dostawali za to 180 złotych. Przeliczając to na godziny pracy- wychodziło niewiele ponad płacę minimalną. Za czasów PiS zmieniono ten system. Wprowadzono „podwójną” komisję- dzienną i nocną, w każdej było około 8 osób (razem 16 zamiast 10, czyli o 6 więcej rąk do pracy, niż było za PO/PSL). W 2018 komisja „dzienna” przychodziła na godzinę 6, liczyła karty, przygotowywała lokal, o 7 otwierała drzwi i wykonywała czynności podczas głosowania. Było ich 5-10 osób, najczęściej 8 (jeżeli było mniej, to zawinił Ratusz, który nie był w stanie zebrać ludzi). Przyjmijmy, że w wiodącej liczbie komisji było było 8 osób. 3-4 z nich (w zależności od wielkości okręgu) siedziało przy stole z listami uprawnionych do głosowania (tymi, gdzie wyborca się podpisywał) i wydawało karty, jedna osoba pilnowała urny i pełniła zadania informacyjne, a przewodniczący wykonywał „czynności specjalne” (podawanie frekwencji do PKW, pełnomocnictwa, zaświadczenia i inna biurokracja, której nie brakowało, TUTAJ sobie można poczytać o licznych, często niepotrzebnych obowiązkach). Zatem jednocześnie 5-6 osób z komisji dziennej osób pracowało, a pozostałe 2-3 osoby mogły sobie w tym czasie ciąć w przysłowiowego chuja. W „demokratycznym”, 2015 roku, podczas głosowania wszystkich komisarzy było łącznie pięciu, więc wszyscy musieli cały czas pracować, a wyjście jednego członka (na papierosa czy do toalety) powodowało duże problemy. Tak więc, zamiast pięciu, teraz do tej samej roboty było ośmiu ludzi, co mocno ułatwiło sprawę. Jedynym problemem był czas- praca komisji dziennej trwała około 15 godzin, ale średnio przez 5 godzin można było odpoczywać (na zmianę z kolegami). 300zł za 15 godzin dosyć lekkiej pracy to nie jest jakiś gułag, wychodzi 20zł/h zarobku. Jeszcze mniej roboty miała komisja nocna (dlatego się do niej zapisałem 😉 ). Ja przyszedłem o 20:30, z przewodniczącym „dziennym” pogadaliśmy pół godziny, o 21 przyszła reszta „mojej” komisji, zamknęliśmy drzwi, zrobiliśmy protokół przekazania, poszliśmy do informatyka w celu jego wprowadzenia do systemu, o 21:30 komisja dzienna poszła do domu. Potem ja „ogarniałem” całą biurokrację, reszta komisji liczyła głosy, potem protokoły, pakowanie, o godzinie 2:30 ja i zastępca pojechaliśmy do urzędu, reszta komisji poszła do domów (czyli spędzili tam raptem 5.5 godziny, w tym 2 godziny zabawy telefonem i picia kawy, za co dostali 300zł, mało?). W urzędzie miasta byliśmy mniej więcej w środku peletonu (połowa komisji za nami, połowa przed nami), czyli nasz wynik czasowy można uznać za przeciętny (medianę). Tam jakieś 4 godziny zajęła nam „droga krzyżowa”, czyli obiegówka z oddawaniem wszystkich zgromadzonych materiałów. O 7:30 byliśmy wolni, czyli ja osobiście na pracę w komisji poświęciłem 11 godzin, dostając za to około 400zł (380zł diety i 22zł zwrotu za paliwo, gdzie realnie spaliłem 1 litr „podtlenku biedy” za 2.43zł), wychodzi ponad 35zł/h, większość Polaków nie zarabia nawet połowy z tego. Podsumowując zmiany- poszerzono skład komisji z 10 do 16 osób, podniesiono diety o ponad połowę, a z „nowych” obowiązków doszedł tylko protokół przekazania, czyli jakieś 30 minut roboty dla 2 osób (pozostałe 14 wtedy nie robi nic, mogą się nawet zdrzemnąć). Cała reszta procedur została po staremu, tak jak to było w czasach przed nastaniem rządów neofaszyzmu. Dlatego proszę nie wierzyć w liczne artykuły medialne, jakoby ostatnio miało się coś pogorszyć w kwestii prac w komisjach wyborczych, bo to bzdura i propaganda polityczna. Zresztą fakty mówią same za siebie- oficjalne wyniki ogólnopolskie były ogłoszone już po 3 dniach (w 2014 roku trwało to bodajże tydzień, albo i więcej), głosów nieważnych było o niemal 70% mniej, a kontrowersji i podejrzeń o fałszerstwa nie było prawie wcale (w przeciwieństwie do 2014). Tymczasem wczoraj w „Wybiórczej” czytałem (kolejny, bo podobnych wcześniej było z 10) artykuł jakiejś „anonimowej dziewczyny” (czyli pewnie Szechter z Blumsztajnem i Lisem to napisali), o groźnym tytule: „27 godzin na nogach. Kto nam to zrobił? Kulisy pracy w komisji wyborczej„. Opisano tam przypadek absolutnie beznadziejny, próbując przedstawić go jako normę i „dowód” na ogólnopolski burdel wyborczy. W tymże tekście zastosowanie miały wszelkie możliwe 'Prawa Murphy’ego’. Wszystko, co potencjalnie mogło się w tejże komisji nie udać- to się nie udało. Brakowało tylko powodzi, najazdu kosmitów i „Miśka” z Wisły Kraków, który w jednej ręce miał torcik ze swastyką, a na drugiej ręce miał ślady mydła, pozostawionego na ogrodzeniu węgierskiej synagogi. Wyborcza żali się, że komisje nie otrzymały nawet ciepłych posiłków (których przenigdy nie było, ale skąd leming może o tym wiedzieć). Najlepsze w tym lewackim straszeniem pracą w komisjach są dwie rzeczy. Po pierwsze, tytuł 'reportażu’ to: „27 godzin na nogach. Kto nam to zrobił? Kulisy pracy w komisji wyborczej„. Dla statystycznego, porządnie wytresowanego czytelnika „Wyborczej” odpowiedź na pytanie ze środkowego zdania tytułu jest oczywista, czyli „zrobił im to” ten, który zawsze im robi krzywdę („default troublemaker”). Prawda jest jednak taka, że winę za licznie opisywane „bajzle” ponosi bezpośredni organizator, czyli Ratusz lub Starosta (kontrolowany w przeważającej liczbie przypadków przez PO/PSL), bo skoro tej feralnej komisji zajęło 27 godzin to samo, co innym zajęło średnio 6 godzin (członkowie) i 11 godzin  (przewodniczący i zastępca), to nie widzę tu winy centrali (PKW i PiS). Po drugie- lewactwo samo ośmiesza swoją wiodącą narrację. Od 3 lat słyszymy, że obrona demokracji wymaga pełnego zaangażowania obywatelskiego i walki o wspólne dobro za wszelką cenę, Mateusz Kijowski w czasach swej świetności mówił w TokFM (w kontekście niepłacenia alimentów), że w czasie „wojny” o demokrację rodzina musi cierpieć, bo na ten czas są rzeczy ważniejsze, a Żakowski twierdził, że zwolennicy KOD muszą być jak „Polski Hamas”. Tymczasem nadeszło sedno demokracji, czyli wybory, a Wyborcza/Natemat/TVN od kilku dni solidarnie pompują narrację, że praca w komisji wyborczej to piekło, że ciężko, że trzeba liczyć głosy, że długo to trwa, że za mało hajsu, że kawa niedobra, że kolejki do urny, że cateringu nie ma, że jakieś protokoły trzeba wypisywać, że nie ma sensu się więcej do tej roboty zgłaszać i ogólnie wszystko do dupy 🙂 Z tym podejściem bliżej jest im do Polskiej Partii Przyjaciół Piwa, niż do Polskiego Hamasu.

W „Wyborczej” pojawił się też inny histeryczny artykuł, oczerniający organizację wyborów. Jego tytuł to: „Wyborcy widzieli, co się dzieje: ciężar fatalnej organizacji usiłuje nadrobić pięć dziewczyn, uwijają się jak mróweczki„. Ja się pytam- co kogo obchodzi płeć tych pięciu, uwijających się jak mróweczki, osób? Czyż to nie seksizm? Czy, gdyby jak mróweczki uwijało się pięciu chłopów, to też by w tytule napisali, jakiej są płci? Oczywiście, że by nie napisali. Ja to odbieram tak, że PiS jest winny, bo niewolniczo wykorzystuje kobiety i żadnego chłopa tam nie przysłał, który by ten bajzel lepiej zorganizował (pomijam już to, że ludzi do pracy wysyła Urząd i poszczególne komitety wyborcze, a nie Kaczyński). Zamiast tego dali pięć niewinnych, słabych, nieporadnych, niemalże ułomnych istot, które nie były w stanie tego szybko załatwić. To kolejny w tym tekście (po Smogorzewskim i Kijowskim niepłacącym alimentów) przykład, że cele polityczne stoją wyżej w hierarchii lewackiej, niż prawa kobiet, a gdy w grę wchodzi seksizm, to najpierw trzeba najpierw sprawdzić, czy uderza on w rywala (użyć seksizmu jako broni), czy w nas (przemilczeć lub zbagatelizować).

Jeżeli już płynnie przeszedłem do tematu seksistowsko-feministycznego, to na koniec opiszę jeszcze spostrzeżenie o parytetach płciowych. Feminazistki twierdzą, że kobiety są zdyskryminowane (a już zwłaszcza w Polsce, gdzie lewackie statystyki wyraźnie mówią co innego, czyli że jesteśmy najbardziej „kobiecym” krajem pod względem „wage gap” i innych tego typu wskaźników). Ponoć panuje męska „blokada” w rozdzielaniu wpływowych stanowisk, przez co kobiety mniej zarabiają i mają mniejsze szanse na sukces zawodowy, ogólny faszyzm, średniowiecze, palenie czarownic, hiszpańska inkwizycja i mentalne katakumby. Zauważyłem, że w komisjach wyborczych, na moje oko było łącznie około 70-80% kobiet i tylko 20-30% mężczyzn. Tymczasem wśród przewodniczących i zastępców proporcje „płciowe” były dokładnie odwrotne. W mojej komisji było 6 kobiet i 2 facetów, oczywiście jeden (ja) był przewodniczącym, drugi zastępcą, a wszystkie kobiety były „zwykłymi” członkami. Żaden z nas nie pchał się do tego stanowiska, a wręcz przeciwnie- chcieliśmy być „zwykłymi” członkami, bo to 2 razy mniej roboty i 5 razy mniej odpowiedzialności, a honorarium tylko trochę niższe, jednakże zostaliśmy przegłosowani przez kobiety. Podobnie było w innych komisjach. W urzędzie miasta po wyborach, gdzie musiał być przewodniczący- dominowali mężczyźni (na wcześniejszym szkoleniu w dużej hali, gdzie musieli być wszyscy- były prawie same kobiety). Czyli prawda jest oczywista i wynika z naturalnej konstrukcji człowieka- kobiety same nie chcą brać kierowniczych stanowisk, bo boją się stresu, problemów, wyzwań, improwizacji, odpowiedzialności, walki, zarządzania ludźmi i innych tego typu rzeczy. Zamiast tego- kobiety wolą po prostu rzetelnie wykonywać zadania, powierzone im przez mężczyzn, za trochę mniejsze pieniądze. Tak było zawsze, ale współczesne feministki chcą na siłę to zmienić odgórnymi rozporządzeniami, co będzie miało (już ma na zachodzie) fatalny wpływ na wiele innych czynników (np. kondycję psychiczną społeczeństwa czy niekonkurencyjną gospodarkę, muszącą opłacić różnorakie „złote spódniczki”).


Tyle na dziś, w do końca października na pewno jeszcze coś napiszę, a potem również. Następny tekst będzie o „Tęczowym piątku”, potem napiszę o „syndromie Piotrowicza” oraz Marszu Niepodległości, który nadchodzi wielkimi krokami (oczywiście, że jadę i każdego zachęcam). Ostatnio miałem w domu remont (kucie, elektryka, malowanko), nie brałem urlopu z roboty, więc poświęcałem na to cały swój wolny czas. Teraz już jednak będę miał w końcu czas na pisanie, bo niektórzy pewnie zaczęli się już niecierpliwić 😉

Ostatnio mało pisałem, a „jaka praca, taka płaca”, dostałem jednak w październiku 3 wpłaty na łącznie 65zł, dzięki dla Marka, Kamila i Bartosza!

RacimiR, 30.10.2018

14 thoughts on “Wybory Samorządowe 2018”

  1. Od 2005 w Polsce zaczął się tworzyć system dwupartyjny ( na wzór USA i Wielkiej Brytanii) gdzie w polityce rządzą de facto dwie partie (czasami dołącza trzecia partia gdy nie ma większości). Minusem takiego systemu jest że nie ma de facto na kogo innego głosować, gdyż ludzie nie głosują ,,za kimś” ale ,,przeciwko komuś” czyli głosując na tzw. mniejsze zło. Sam nie wiem co jest gorsze, czy takie rozdrobnienie partyjne jak było w latach ’90 gdzie nie ma stabilnej władzy czy duopol partyjny jaki mamy obecnie. Wiadomo tylko że w ciągu następnych wielu lat będzie konfrontacja PiS i antyPiS pod przewodnictwem Platformy.

    1. Obawiam się że jeśli do Koalicji Obywatelskiej przystąpi PSL i SLD (swoją drogą widać że chodzi tylko im o władze bo np. PO, PSL są albo przynajmniej ideologicznie powinny być przeciwnikami SLD). A w takiej sytuacji jeśli te partie zdecydują się podzielić los Nowoczesnej czyli stać się przystawkami Platformy to PiS będzie mieć duży kłopot, niestety ci pierwsi mogą wygrać wybory. A za takim scenariuszem przemawia to że SLD ma niski wynik oscylujący wokół progu wyborczego, podobnie PSL który w wyborach parlamentarnych zawsze ma mniej niż w samorządowych. Niskie poparcie tych dwóch partii może spowodować że jeśli chcą mieć jakiś posłów w Sejmie to przystąpią do KO. Np. Nowoczesna dopóki miała poparcie po równo z Platformą to nie myśleli o koalicji, teraz gdy dołuje w sondażach zdecydowała przystąpić do PO

      od RacimiR: No i dobrze, niech się połączą, bo to i tak od dłuższego czasu jest „opozycja totalna”. Więcej głosów raczej nie dostaną, bo tam byliby i ci, którzy klęczą przed biskupami i skrajne lewaki, a przynajmniej pokłócą się o stołki i będą jaja. Być może jakaś nowa normalna partia wtedy by się pojawiła.

  2. Mieszkam w Gdańsku. Kilka słów ode mnie.

    Adamowicz rzeczywiście jest ogólnie znanym przekręciarzem, ale ludzie chyba głosowali na niego na zasadzie „lepsze jest wrogiem dobrego”, bo trzeba przyznać, że sytuacja w Gdańsku jest dobra. Przybyło dróg (korki się zmniejszyły), zrobiono wiele innych inwestycji. Nie ma smogu (choć to zasługa natury, a nie Adamowicza). Jest kilka dzielnic traktowanych po macoszemu (m.in. moja), ale stanowią one mniejszość.

    PO odcięło się od Adamowicza nie dlatego, żeby nie psuć sobie PR, tylko dlatego, że PiS ma na Adamowicza haki i zachodziło ryzyko, że PiS będzie mogło na Adamowicza wpływać lub w ostateczności ciągać po sądach. Być może chodziło też o to, żeby dać jakiś stołek Wałęsie-juniorowi. Przecenili jednak miejscowy kult Wałęsy. Gdańszczanom chodzi o nie tylko to, że Wałęsa donosił. Przede wszystkim o to, że gówno zrobił dla Gdańska i dla upadającej stoczni.

    Płażyński dostał tyle głosów, mimo, że PiS nie jest tu szczególnie lubiany (gdańszczanie, jako ludzie raczej bogaci, niewiele skorzystali na dotychczasowych rządach PiS – chyba dotyczy to wszystkich dużych miast). Myślę, że jest on postrzegany jako „tutejszy”.

  3. A co sądzisz o akcji z TUSE. Jarek się wycofa? Z jednej strony mu się opłaca, ma KRS i TK a Gelsdorf zostaje rok. Stołki sędziowskie obsadzi po swojemu. Powie ze nie może nic zrobić bo zdrajcy donoszą. Z drugiej zaszedł juz bardzo daleko

    od RacimiR: Pewnie się wycofają, PiS od dłuższego czasu nie ruszył ani kroku naprzód.

  4. Jeszcze w Bielsku-Białej (2x >Nowy Sącz) jest szansa na wygraną kandydata PiS.

    od RacimiR: Faktycznie, choć większe szanse ma ten z KO.

  5. Może nie co do samych wyborów, ale raczej wyborców: mnie nieustannie zadziwia, jakim cudem obywatele głosują ponownie na ludzi, którym udowodniono przewały w mijającej kadencji. I jakim cudem ktoś ich umieszcza na swoich listach. W moim mieście wojewoda wygasił mandaty dwóch radnych. Generalnie chodziło o wykorzystywanie mienia gminy w swoich prywatnych działalnościach (wiadomo o co chodzi, pieniążki z miasta do swoich firm itp). Jakimże zaskoczeniem był dla mnie fakt, że ponownie kandydowali i ponownie zostali wybrani. Nie będę wymieniał list z jakich startowali, bo to nie o to chodzi.
    Wkurza mnie też niepomiernie metoda D’Hondta, która niestety faworyzuje większe partie i do rady wchodzą miernoty z małą ilością głosów, ale z komitetu większej partii, gdzie w tym czasie wybitne jednostki z nawet pięciokrotną ilością głosów mandatu nie dostają, gdyż są z małego komitetu. I może w tej całej metodzie wina niepowodzenia ruchów antysystemowych.
    Aż mnie się nie chce pisać o wyborach na burmistrza, bo do rana bym nie skończył.
    I wstyd się przyznać, że kiedyś byłem zatwardziałym lewakiem, tymczasem nikt mnie nie przekonywał, sama obserwacja absurdów w kraju na świecie spowodowała, że przez kilka lat zmieniłem poglądy prawie o 180 stopni.

    p.s. od momentu, kiedy odkryłem ten blog (a stało się to, kiedy usłyszałem, że Niemcy oficjalnie wprowadzają trzecią płeć i trafiłem na tekst o 56 płciach z google), z utęsknieniem czekam na następne posty. Za długie te przerwy ;-]

    od RacimiR: Też mnie dziwi głupota niektórych ludzi, zwłaszcza tych, którzy głosowali na Trzaskowskiego. Być może zobaczyli, że miasta się rozwijają i przypisali to samorządowi. Aktualnie panuje dobra koniunktura na rynkach, więc chyba wszystkie powiaty się rozwijają, co nie oznacza, że z lepszymi władzami nie rozwijałyby się jeszcze szybciej. Niektórzy pewnie głosują z przyzwyczajenia, niektórzy dlatego, że nie znają innych kandydatów.
    Co do przerw- ta ostatnia była wyjątkowo długa, ale teraz już będę pisał częściej.

    1. Podam przykład z Zamościa,prezydent Wnuk -w poprzednich wyborach został wybrany przy poparciu PiS ,po różnych aferach miejskich które opisywał lokalny tygodnik ,partia cofnęła mu poparcie,ogłaszając że nie jest związany z PiS , nie było tygodnia żebym nie czytał co wyczyniał pan prezydent i jakie szemrane posunięcia dokonywał,a teraz najlepsze- poseł PiS z ziemi zamojskiej Zawiślak nie poparł go na prezydenta i odciął się od jego poczynań a następnie pani Mazurek przyjechała z Warszawy i pod Ratuszem uroczyście ogłosiła że kandydatem PiS na prezydenta Zamościa jest …..Andrzej Wnuk,czyli pan poseł wyszedł na idiotę.Ta sytuacja to dla mnie kuriozum jak i to że pan Wnuk wygrał w I turze.Ta sytuacja i w Legionowie to za dużo na moją głowę,nie ogarniam co się dzieje.

      od RacimiR: Niezły burdel 🙁 PiS to partia centralistyczna, więc ich struktury samorządowe są niemalże żadne, aż dziwne, że dostali tyle głosów do sejmików. Na Śląsku, gdzie jest kilkadziesiąt miast- kompletnie nie mieli kogo wystawić, więc albo wystawili noł-nejma (sromotna porażka w 1 turze), albo poparli kogoś, kto nigdy o to poparcie nie zabiegał i był tym poparciem wręcz zdziwiony (np. Krupa z Katowic).

  6. Dziwne. Musiałem znowu polubić, bo mnie coś wywaliło. Sam nie cofałem lajka.

    od RacimIR: Może antyfaszystowski algorytm zadecydował, że są to dla Ciebie nieodpowiednie treści i lepiej, gdybyś dla własnego dobra tego nie czytał?

  7. Są już pierwsze cięcia budżetowe, które przewidziałeś. Audycja komucha Daniela Passenta (i kilku innych towarzyszy) po wyborach zniknęła z ramówki radiowęzła TokFM.
    Jeżeli już nawet Passentstein dostał kopa w tyłek, to muszą mieć na Czerskiej skrajną biedę.

  8. Matematycznie wyglada tak (skoro liczba glosow na po+.n nie specjalnie zmienila sie od 2014) ze pisiorki zabraly glosy psl.
    Elektorat psl (starzy rolnicy) jest dosc stary i z naturalnych powodow po prostu umiera, a mieszkancy wsi raczej sa slabo zarabiajacy i dali sie skusic socjalowi (500+, czyste powietrze – wyremontuje sie halupe za free, emeryt+, uczeń+, c++…) i to pomimo ze pisiory w praktyce spowodowaly niemoznosc sprzedania ziemi rolnej, po prostu to zamarlo, dodatkowo zakaz uboju zwierzat futerkowych, noi ograniczenia w niedzielnych wycieczkach mieszkancow wsi do galerii handlowych poprzez wolne niedziele (jak jestes z wiochy to z dziecmi takie niedzielne wypady do miasta to frajda). Ot prosty wniosek zwyciestw w powiatach.

    Zapowiedzi po+.n o koalicji z psl przeciw pis sie raczej nie urzeczywistnia, wszak psl to sprzedajna dziwka dla ktorej liczą sie stolki stolki stolki, lider psl zapowiedzial ze w psl jest dupokracja i i jej czlonkowie sa wolni w wyborach koalicji i wola … pisiorki bo z po mieli w przeszlosci „zle doswiadczenia”.

    Wybory samorządowe maja tez swoja specyfike – wybiera sie swoich lokalnych watazkow, sprawdzone mordy i nie wazne ze taki watazka poniza seksistowsko kobiety, robi przewaly finansowe i tym podobne. Wskutek czego w mojej rodzinnej wsi naprzemian wojtami sa 2 osoby od 1994roku , to samo z radnymi.
    Ale tak samo jest z miastami wezmy taka hanne gromkiewicz waltz czy Majchrowski. Huj z tym ze rozdaje kamienice czy grunty w krakowie ziomalom prawnikom (przewal na rambarbar czy woz cyganski) wazne ze swoj i malo kradnie. A to ze w krakau autobusy i tramwaje zapchane do granic mozliwosci i sie podrozuje z morda na szybie, a przejazd dowolna arteria komunikacyjna to 17km/h (stad m.in. smog) to malo ważne, krakow potrzebuje metra i to 10 lat temu no ale tego stary komuh Majchrowski nie widzi.
    Miejmy nadzieje ze zakaz max 2 kadencje spowoduja przyplyw nowych osob.

    W warszawce natomiast mam wrazenie ze tam nawet jak hanka zglosila sie za N-ta kadencje to i tak by wygrala, generalnie w kazdym wiekszym miescie burmistrz to ktos z PO (czyli glosuja na nich dobrze zarabiajace mieszczuchy, aferzysci, janysze byznesmeny ktorym pis dopierdolil uszczelnieniem vat).

    od RacimiR: Z PSL to prawda, PiS im po prostu zabrał milion wyborców w liczbach bezwzględnych. I dobrze, ta partia oszustów i karierowiczów powinna w końcu zniknąć. Na wsi w niedzielę i tak jest co robić- kościół, drobne prace, sport półamatorski, odpoczywanie, no i nade wszystko alkohol, te „galerie” to nie jest jakiś większy problem, przynajmniej z tego co sam zauważyłem (zwłaszcza, jak ktoś ma bardzo daleko do miasta). A jak już trzeba to można pojechać do multikina, które jest otwarte. Wieś to teraz twardy elektorat PiS. Ze sprzedażą ziemi wiadomo, że cios, ale według mnie ustawa jest dobra na obecną chwilę, bo tyle na świecie jest kapitału spekulacyjnego, którego nie ma za bardzo gdzie zainwestować, że pewnie bez ustawy wykupiono by nam sporą część ziemi (tania, żyzna, w kraju bezpiecznym, mało ubogaconym kulturowo- wiadomo, że jej ceny będą rosnąć z czasem). Zresztą skoro rolnik chce sprzedać ziemię, to co z niego za rolnik? A dokupić zawsze może.
    U mnie na Śląsku zjawisko „sprawdzonych mord” ukazało się wręcz książkowo w kwestii prezydentów. PiS wystawił samych noł-nejmów, którzy nie wygrali nigdzie (Krupa nie należy do PiS), więc prezydentami miast zostali różni watażkowie, głównie z KO, którzy rządzą od x-kadencji i już zdążyli ustawić rodziny na 4 pokolenia naprzód. No, ale każdy ich rozpoznaje, więc na nich zagłosował.
    Co do komunikacji miejskiej w Krakowie to wg mnie jest ona w miarę OK, zwłaszcza poza centrum, gdzie często jest wydzielony środkowy pas na autobus i tramwaj. Samochodem po Krakowie to wiadomo, że katastrofa- czekanie na światłach po 4 cykle (skutek: „road rage”), to samo zresztą Warszawa czy Wrocław. Bez wyburzenia połowy miasta nic z tym się nie da zrobić, po prostu brakuje przepustowych dróg. Na Śląsku jest odwrotnie- wszędzie pełno odpicowanych tras bezkolizyjnych, korków praktycznie brak, poza kilkoma skrzyżowaniami w Katowicach w godzinach szczytu, kolejne firmy logistyczne pchają się tu drzwiami i oknami, ale komunikacja publiczna w 3-milionowej konurbacji to jedna linia kolejowa Gliwice-Częstochowa i jedna linia tramwajowa Katowice-Bytom. Reszta to syf, kiła i mogiła- polecam wyprawę tramwajem między przystankami Ruda-Chebzie a Chorzów-Metalowców (powykręcane szyny z milionem mijanek), mocne doznania gwarantowane 🙂
    O Warszawie nawet nie chce mi się pisać, żeby sobie z rana humoru nie popsuć. Przy jej budżecie, wynikającym ze stołeczności- nawet gdyby prezydentem był worek ziemniaków, to miasto by się rozwijało. Ludzie jednak zastosowali logikę- ooo, Warszawa się rozwinęła za HGW, to trzeba zagłosować na jej sukcesora. Mało kto zdaje sobie sprawę, że Warszawa mogłaby rozwinąć się dużo bardziej, gdyby ktoś ogarnięty nią rządził.

  9. Kilka słów o królewskim mieście Krakowie. 😉

    U nas klasycznie II tura, tym razem Majchrowski – Wasserman. Choć myślę, że po raz kolejny fotel prezydenta zgarnie komuch Majchrowski, to Wassermann może być wielką niespodzianką tych wyborów. Byłam w klubie Jagiellońskim, byłam też na debacie prezydenckiej i muszę powiedzieć, że Wassermann całkowicie brakuje charyzmy i charakteru. Mam wrażenie, że na Kraków brakuje jej pomysłu, rzuca raz po raz sloganami typu „tak nie musi być, zmieńmy to razem” i fantazjuje o budowie metra, które jest ostatnią rzeczą jakiej potrzebujemy. Majchrowski jak zwykle pewny wygrany stosunek do wyborów ma olewczy. Jedyny plus tej kampanii to moim zdaniem Konrad Berkowicz z partii Wolność. Głosowałam na niego i żałuję, że nie miał szansy na wygraną. Młody, energiczny, charyzmatyczny i przede wszystkim kompetentny. A tak poza wyborami to Kraków tak dynamicznie się zabudowuje, że niedługo zaczną stawiać koparki na Błoniach. Miasto niesamowicie się bogaci (chociaż nie wiem jak przy 2,5 mld długów), wszystkie luksusowe inwestycje budowlane schodzą na pniu, turystów od groma, biurowce powstają jak grzyby po deszczu. Ale bez obaw, mentalność pozostaje niezmienna. Nadal Krakusy to dusigrosze! 😉

    od RacimiR: Potwierdzam, nawet moich kilku znajomych przeprowadziło się do Krakowa, mimo, że mieszkania 2-3 razy droższe i muszą spłacać kredyty po 30 lat. Inwestycji dużo, ale miejsca jeszcze więcej, zwłaszcza na wschodzie miasta, byłem ostatnio na paintballu (Paintball Małopolska, Łutnia 200) i poczułem się jak na wsi. Np. taka ulica Śliwiaka i na zachód- tam są albo pola, albo jakieś niskie koszmarki, pewnie w przyszłości wszystko zaroi się od wyższych bloków, ale na dzień dzisiejszy miejsca jest mnóstwo. Kraków za PRL był miastem mocno rozrzedzonym i słabo zaludnionym (na km2), ale to szybko teraz rośnie, pewnie kiedyś populacja przekroczy milion mieszkańców i wówczas może metro okaże się niezbędne. Stara radziecka szkoła komunikacji publicznej mówi jasno, że metro robi się w miastach ponad milion. Czas dojazdu samochodem np. do „Kraków business park” jest teraz podobny z niektórych (odległych) dzielnic Krakowa, co z… Katowic, to nie jest normalne.
    Też bym pewnie na Berkowicza głosował, a w 2 turze z braku laku na Wasserman. Może do czasu drugiej tury przyjdą chłody i zacznie się ten słynny krakowski smog, to ludzie się wkurzą i zagłosują na panią Gosię 🙂

  10. ja głosowałem na mniejsze zło,
    ulica mówi, że w Warszawie wybory były podfałszowane lekko (podobno frekwencja w niektórych komisjach 90% nawet do 100% – ależ mamy społeczeństwo obywatelskie świadome)
    w Białymstoku to akurat wiadomo, że Truskawa sprzedał się sorosowi i cerkiewnym (5 kolumna od zawsze przeciwko Polsce), żeby zostać na stołku

    od RacimiR: Trudno było to sfałszować, a już na pewno nie na taką skalę, jak zwycięstwo Trzaskowskiego. Te 100% to zazwyczaj jest w tzw. obwodach zamkniętych, np. domach opieki czy hospicjach. Komisja przejdzie się po pokojach z urną, wszyscy zagłosują i komisja może zamykać lokal na długo przed 21.
    Ja sobie myślałem, jakby to (teoretycznie) można było sfałszować i nic mi do głowy nie przyszło. Jedynie można by spróbować w drodze z komisji do informatyka (gdzieś na schodach lub w kiblu) pozmieniać liczby na protokole, ale to ryzyko do potęgi 10 i gdyby masowo ludzie tak robili, to na pewno ktoś by wpadł.
    Reasumując- mieszkańcy dużych miast są w przeważającej części po prostu ogłupieni przez TVNy.

  11. W drugiej turze wyborów pis stracił Nowy Sącz.Nie pomogła wizyta Szydło,Morawieckiego,Kaczyńskiego ani Duży.Ludzie chyba podziękowali za sądeczankę

    od RacimiR: A to ciekawe, może to zemsta mieszkańców za to, że PiS nie wystawił Nowaka?

  12. hania ta kiedyś nawiedzona zakazała Marszu Niepodległości,dalsza część moich przemyśleń kompletnie nie nadaje się do napisania,myślę że nakręca się jakąś zadymę i prowokację,a nasz rząd swoimi posunięciami nadal się kompromituje.Banda nieudaczników i tchórzy bez jaj.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top